Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Możesz zacząć szukać wariatów, którzy pasują do tego rodzaju działalności. Oni w tym czasie skontaktują się z Nadine – mówiła dalej Eve. – Zależy im na uwadze społeczeństwa. Szukają poparcia. – I je znajdą – parsknął nad swoją kawą Feeney. – Takie wyczyny poruszają opinię publiczną. Ludzie dyskutują na ulicach, zaraz zaczną nosić podkoszulki z odpowiednimi nadrukami. – Nie powstrzymamy mediów, bo to rozpędzony pociąg. Jedyne, co możemy zrobić, to skierować go na nasze tory. Nadine chce przeprowadzić wywiad z tobą i McNabem. Wiem, co powiesz – dodała szybko, zanim Feeney zdążył skrytykować jej pomysł. – Sama powiedziałam to samo, a na pewno o tym pomyślałam. Chodzi o to, że wydział uważa, że to pomoże. – Myślisz, że będę się zwierzał na antenie? – Feeney huknął w stół kubkiem z kawą. – Uważasz, że siądę tam i opowiem o wczorajszym zajściu? O tym chłopcu? – To, co powiesz, pomoże ludziom zrozumieć śmierć Hallowaya – wyjaśnił spokojnie Roarke. – Ujrzą go takiego, jaki był dla nas. Dowiedzą się, że to dobry glina. Wykonywał swoją pracę i zginął na posterunku zamordowany przez grupę, która uważa się za strażników prawa i sprawiedliwości. Sprawisz, że dostrzegą w nim człowieka. – Ja chciałbym o nim mówić. – McNab nie potrafił przestać myśleć o tym, że jest przypięty do wózka pasami. Choć bardzo się starał, nie był w stanie zignorować faktu, że jest bezradny, niczym niemowlę w kołysce. Nie siedział, ale był zapięty, żeby nie osunąć się na ziemię jak szmaciana lalka. Świadomość własnej bezsilności i strach, że pozostanie na wózku do końca życia, nie opuszczały go ani na chwilę. – Jeśli ludzie mnie posłuchają zrozumieją że to nie wina Hallowaya. Jestem przykuty do wózka, bo jacyś ludzie zarazili wirusem komputer, na którym pracował. To nie Halloway mnie tu wsadził, nie zasłużył na to, żeby go oskarżano. Udzielę wywiadu i powiem, co mam do powiedzenia. – Skoro tego chcesz... – Feeney sięgnął po swoją kawę i wypił łyk, próbując przy tym przełknąć kulę wielkości pięści, która utknęła mu w gardle. – Niech tak będzie. – Mamy już oświadczenie. Obaj musicie je wygłosić. – Eve podeszła do biurka i usiadła, zbierając myśli. – Możecie mówić, co chcecie, nikt nie będzie cenzurował, ale wydział chce, żebyście wspomnieli o kilku sprawach. Najważniejsze, żeby podkreślić jednomyślność nowojorskiej policji. Nadine może przeprowadzić wywiad u nas w domu. – Odwróciła się. – Może zajęlibyśmy się wreszcie naszą pracą? Przede wszystkim trzeba zidentyfikować tego wirusa, ale najpierw musimy znaleźć odpowiednią blokadę. – Już się tym zająłem – powiedział Roarke. – Pozwoliłem sobie skonsultować się z doradcą technicznym. – Sięgnął po łącze. – Summerset, przyślij go. – Powinieneś był mnie wcześniej zapytać – zaczęła Eve. – Do tego potrzebne są specjalne umiejętności. Feeney, McNab i ja to za mało. Poza tym muszę mieć asystenta. Mam kogoś, kto od dawna dla mnie pracuje w biurze projektów i wynalazków. Nie martw się, to lojalny i oddany współpracownik. Eve spojrzała w stronę drzwi i opadła jej szczęka. – Na miłość boską, Roarke, nie mogę wprowadzić dziecka! Rozdział 8 Prawdziwym geniuszom nie liczy się lat – powiedział Jamie Lingstrom, wchodząc do gabinetu w mocno zniszczonych butach powietrznych. Włosy miał jasne jak piasek, bardzo krótko ścięte. Jedynie na czoło opadała mu nieco dłuższa grzywka. Na lewej brwi nosił małe srebrne kółeczko, zdaje się, że poza tym nie miał żadnych kolczyków. Korzystnie zeszczuplał na twarzy, odkąd widziała go po raz ostatni. Usta wykrzywił w kpiarskim uśmiechu. Cóż, zawsze był zadziorny. Jego dziadek był policjantem. Zginął, prowadząc nieoficjalne śledztwo w sprawie sekty. Sekta zabiła też siostrę Jamiego, a i życie Eve było zagrożone. Właściwie to kiedy te dzieci przestają rosnąć, dumała Eve, przyglądając się Jamiemu. Miał pewnie z szesnaście... nie, raczej siedemnaście lat. Powinien robić... no, to, co robią nastolatki, zamiast stać tu w jej gabinecie z tą zaczepną miną. – Dlaczego nie jesteś w szkole? – Jestem objęty programem indywidualnym. Uczę się w domu. Pracuję tylko wtedy, kiedy szkoła zorganizuje jakiś kontrakt. – To twój pomyśl? – Eve patrzyła gniewnie na Roarke’a. – Cóż, całkiem sporo moich firm podpisuje takie kontrakty. Kochanie, dzisiejsza młodzież jest naszą przyszłością. – A więc – Jamie wsunął kciuki w kieszenie obwisłych, dziurawych spodni i z zainteresowaniem rozglądał się po gabinecie. – Kiedy zaczynamy? – Ty – Eve wskazała palcem Roarke’a – ze mną. – Machnęła ręką i ruszyła w kierunku jego gabinetu. – Co ty, u diabła, wyprawiasz? – zapytała, trzasnąwszy drzwiami. – Wprowadzam specjalistę, mojego asystenta. – To jeszcze dzieciak. – To genialny dzieciak. Pamiętasz, jak obszedł nasz system zabezpieczeń za pomocą łamacza alarmów własnej konstrukcji? – Po prostu miał szczęście. – Szczęście nie ma tu nic do rzeczy