Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nie obawiaj się pan
o mnie, jeśli mnie dłużej nie
będzie!
Odszedł. Pfotenhauer patrzył
za nim przez chwilę, dopóki go
było widać, potem odchrząknął z
niechęcią. Złościło go to, że
musiał zostać.
- Bądźcie gotowi! - rzekł do
asakerów. - Słyszeliście, co
effendi powiedział. Jeśli
wystrzeli, skoczymy do obozu.
Kto nie podda się tam
dobrowolnie, tego zabić albo
zastrzelić! Spodziewam się, że
wkrótce usłyszymy wystrzał. To
zuchwalstwo narażać się samemu
na niebezpieczeństwo, którego
tak łatwo można uniknąć!
Słowa te rozgniewały "Ojca
jedenastu włosów". Nie mógł
znieść, żeby ktoś ganił
postępowanie jego kochanego
pana, ale nie chcąc występować
przeciwko Pfotenhauerowi przy
żołnierzach, rzekł do niego
półgłosem:
- To, co czyni doktor Szwarc,
jest zawsze dobre i słuszne!
- Tak! - mruknął Pfotenhauer.
- Co na tym rozumie się dżelabi?
- Ja rozumiem się na tym
całkiem dobrze! Byłem długo z
effendim doktorem i poznałem
bardzo dobrze jego osobę. Co
tylko zrobił, to było zawsze
dobrze zrobione.
Pfotenhauer przyjął spokojnie
to napomnienie, bo nie chciał
sprzeczki teraz, kiedy zależało
na ciszy. Słowak dumny z tego,
że nie otrzymał odpowiedzi,
zwrócił się do asakerów i zaczął
im opowiadać, w jaki sposób
pokonano straże. Chciał przy tym
wysunąć naprzód swoją osobę, ale
"Ojciec śmiechu" dał mu odprawę,
mówiąc:
- Wiemy już to wszystko.
- Tak? Czy ty byłeś przy tym?
- Nie. Effendi pouczył ludzi
przedtem, jak się to ma zrobić,
a ponieważ stało się to zupełnie
tak, jak powiedział, przeto nie
potrzeba twojego opowiadania.
- Czy wiesz, jak ja zachowałem
się przy tym?
- Wiem.
- No jak?
- Ty nic nie robiłeś, tylko
się przypatrywałeś wszystkiemu.
A teraz pewnie chcesz mówić o
bohaterstwach, których wcale nie
dokonałeś?
- Milcz! Nie byłeś przy tym,
nie możesz zatem wiedzieć, jakie
mam zasługi. Ty oczywiście nic
byś nie uczynił, na nic się nie
odważył, przypatrywałbyś się
tylko, bo nic innego nie
potrafisz. Dlatego effendi wziął
mnie, a nie ciebie!
- Bo ja mu się nie narzucałem,
a ty żebrałeś o to, żeby cię
wziął.
- Czy chcesz przez to
powiedzieć, że jestem do niczego?
- To nie, bo przecież każdy,
nawet najgłupszy człowiek,
przyda się na coś!
- Oho! - wybuchnął Słowak. -
Ty mnie nazywasz najgłupszym?
Przypomnij sobie, że ja
studiowałem wszystkie nauki i
wszystkie umiem na pamięć. A ty
czego się uczyłeś? Niczego!
- Daj mi spokój z twoimi
naukami! Wiemy dobrze, co o tym
myśleć. Ja przewyższam ciebie w
tym o wiele, bo znam wszystkie
narody i miasta, kraje i
mieszkańców całego świata!
- Mnie nie otumanisz!
- Dowiodłem tego!
- Kiedy?
- W seribie Madundze. Nie
potrafiłeś odpowiedzieć na moje
pytania.
- A ty, "Ojcze śmiechu i
śmieszności", nie mogłeś sobie
dać rady z moimi pytaniami.
- Nie łżyj, "Ojcze jedenastu
włosów"! Czym jest twoje sześć
szczecinek z prawej, a pięć z
lewej strony wobec mojej brody,
którą mnie Allah raduje. Każdy
musi mieć szacunek dla tej
męskiej ozdoby.
- Nie ośmieszaj się! Od kiedyż
to nosisz brodę? Zaledwie od
kilku tygodni. Nie wiesz zatem,
czy ci zakwitnie i wyda owoce!
Ja mojej nazwy się nie wstydzę.
Nazywają mnie Abu el buz "Ojcem
pyska", bo przednia część lwa
jest moją własnością, a ty
musiałeś zadowolić się tylną,
biedny "Ojcze ogona"!
- Bo tak chciał los. Zresztą
twoje właściwe nazwisko, Uszkar
Istwan, tak rozpaczliwie
krótkie, nie przynosi ci sławy.
A ja się nazywam: Hadżi Ali ben
hadżi Ishak al Faresi, ibn
Otaiba ABu L' Oszer ben hadżi
Marwan Omar el Gandesi Hafid
Jakub Abd'Allah el Sandżaki!
- Na Allaha, wstrzymaj się! -
zawołał Słowak. - Ciągniesz swe
nazwisko z ust, jak effendi
robaka z rany Murzyna!
- Będziesz ty cicho! - ofuknął
go Pfotenhauer. - Tak
wrzeszczysz, że przy ognisku
słychać. Chcesz, żeby nas
zauważono, a effendi naraził się
na niebezpieczeństwo przez
ciebie?
To poskutkowało. Słowak
umilkł, a po chwili przystąpił
do "Ojca śmiechu" i spytał go
całkiem cicho:
- Czy gniewasz się, hadżi Ali?
- Tak. A ty?
- Także.
- Kto temu winien?
- Ja!
- Nie, ja!
- Obydwaj zatem zawiniliśmy.
Przebaczasz mi?
- Tak. A ty mnie?
- Bardzo chętnie. Podaj mi
rękę i nie sprzeczajmy się
więcej!
- Przynajmniej dzisiaj.
Tymczasem Szwarc dostał się w
pobliże obozu, który leżał nad
brzegiem w tym miejscu, gdzie
zarośla cofnęły się z równiny
między drzewa. Było to Szwarcowi
na rękę, bo same nagie pnie nie
tworzyły dostatecznej zasłony.
Łapacze niewolników siedzieli
blisko ognisk, dzięki czemu
komary nie dokuczały im zbytnio