Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Zerwał się wiatr i zepchnął nas w bawełnę. Tato i dziadek popatrzyli w niebo i pokręcili głową. Wszyscy Latcherowie stali na ganku. Przerażeni czekali, obserwując czółno sunące przez jezioro, które otaczało ich dom. Schodki były zalane. Woda na ganku miała co najmniej trzydzieści centymetrów głębokości. Podpłynęliśmy jeszcze bliżej, a wówczas pan Latcher zeskoczył ze schodów i wciągnął czółno na ganek. Woda sięgała mu piersi. Popatrzyłem na smutne, zalęknione twarze Latcherzątek. Ubrania mieli w jeszcze gorszym stanie niż ostatnio. Byli wychudzeni, wynędzniali i pewnie przymierali głodem. Paru maluchów uśmiechnęło się do mnie i nagle poczułem się bardzo ważny. Z tłumku wyszła Libby z dzieckiem owiniętym w stary koc. Nigdy dotąd jej nie widziałem i nie mogłem uwierzyć, że jest taka ładna. Miała długie, jasnobrązowe włosy ściągnięte w kucyk i bladoniebieskie, błyszczące oczy. Była wysoka i chuda jak jej bracia i siostry. Kiedy weszła do czółna, dziadek i tato przytrzymali ją, żeby nie upadła. Usiadła tuż przy mnie i nagle znalazłem się oko w oko z moim nowym kuzynem. - Jestem Luke - powiedziałem, chociaż była to dość dziwna pora na zawieranie znajomości. - A ja Libby - odrzekła z uśmiechem, od którego szybciej zabiło mi serce. Dziecko spało. Wcale nie urosło od chwili, kiedy widziałem je przez okno. Było malutkie, pomarszczone i pewnie głodne, ale w domu czekała już babcia. Do czółna wszedł Rayford. Usiadł jak najdalej ode mnie; był jednym z trzech Latcherów, którzy mnie wtedy pobili. Percy, ten najstarszy, ich prowodyr, czaił się na ganku. Zabraliśmy jeszcze dwoje maluchów i do czółna wsiadł pan Latcher. - Zaraz wracamy - rzucił do żony i dzieci. Wyglądali tak, jakbyśmy zostawiali ich na pewną śmierć. Lunął deszcz i zmienił się wiatr. Dziadzio i tata wiosłowali najsilniej, jak mogli, mimo to czółno ledwo się poruszało. Pan Latcher wskoczył do wody, na sekundę zniknął pod powierzchnią, znalazł grunt pod nogami i się wynurzył. Woda sięgała mu piersi. Chwycił przymocowaną do dziobu linę i pociągnął nas w stronę drogi. Ponieważ wiatr ciągle zwiewał nas w bawełnę, tato ostrożnie zszedł do wody i zaczął popychać czółno od tyłu. - Uwaga na węże - ostrzegł go ponownie pan Latcher. Obydwaj byli do cna przemoczeni. - Omal nie ukąsił Percy'ego - powiedziała Libby. - Wpłynął na ganek. - Tuliła do siebie dziecko, żeby nie zalała go woda. - Jak ma na imię? - spytałem. - Jeszcze nie ma. W życiu nie słyszałem większej bzdury. Dziecko bez imienia. Większość dzieci baptystów miała dwa albo nawet trzy imiona, zanim się jeszcze urodziła. - Kiedy wraca Ricky? - szepnęła Libby. - Nie wiem. - Wszystko u niego w porządku? - Tak. Bardzo się nim interesowała i poczułem się trochę nieswojo. Ale w sumie miło było siedzieć obok pięknej dziewczyny, która chciała ze mną poszeptać. Jej bracia i siostry przeżywali tę przygodę z wytrzeszczonymi oczami. Im bliżej drogi, tym woda była płytsza i w końcu ugrzęźliśmy w błocie. Wysiedliśmy i załadowaliśmy Latcherzątka do pikapu. Dziadek wskoczył do szoferki. - Luke, ty zostaniesz ze mną - rozkazał tata. Kiedy samochód odjechał, on i pan Latcher zawrócili czółno i popchnęli je w stronę chaty. Wiał tak silny wiatr, że musieli się pochylać. Ja też pochyliłem głowę, żeby doszczętnie nie przemoknąć. Ciągle padał zimny deszcz, z każdą sekundą silniejszy. Gdy dobijaliśmy, jezioro przed chatą dosłownie kipiało. Pan Latcher przytrzymał czółno i zaczął wydawać polecenia żonie. Ta podała mu jakiegoś malucha, który omal nie wpadł do wody, bo w tej samej chwili ostro dmuchnęło i czółno odbiło od ganku. Percy błyskawicznie podał mi kij do miotły: chwyciłem go i przyciągnąłem łódź do schodków. Tata coś wołał, pan Latcher pokrzykiwał. Pozostałe dzieci pchały się do czółna jednocześnie. Pomogłem im i wsiadły jak trzeba, po kolei. - Powoli, Luke! - powtarzał w kółko tata. Kiedy usiadły, pani Latcher wrzuciła do czółna płócienny worek, pewnie z ubraniem. To ich cały dobytek, pomyślałem. Wylądował u moich stóp, więc chwyciłem go i przytuliłem, jakby zawierał coś bezcennego. Tuż obok mnie przycupnęła malutka, bosonoga dziewczynka. Butów nie miało żadne z nich, ale ona nie miała nawet koszulki z rękawami i dygocząc z zimna, przywarła do mojej nogi, jakby się bała, że porwie ją wiatr. Miała łzy w oczach, lecz gdy na nią spojrzałem, szepnęła: - Dziękuję. Wsiadła pani Latcher. Usadowiła się między dziećmi, krzycząc na męża, ponieważ on też na nią krzyczał. Przeliczyliśmy dzieci, zawróciliśmy i popłynęliśmy w kierunku drogi. Ci, którzy siedzieli w łodzi, skulili się i osłonili twarze od deszczu. Tata i pan Latcher walczyli z wiatrem i pchali nas ze wszystkich sił. Miejscami woda sięgała im tylko do kolan, lecz już kilka kroków dalej zalewała pierś, a wtedy tracili grunt pod nogami. Próbowali utrzymać czółno na środku drogi, żeby nie zniosło nas w bawełnę. Powrót trwał o wiele dłużej. Dziadka jeszcze nie było, nie zdążył obrócić. Kiedy czółno ugrzęzło w błocie, tata przywiązał je do płotu i powiedział: - Nie ma sensu czekać. Idziemy. Zmagając się z wiatrem, przebrnęliśmy przez gęstą maź i dotarliśmy do rzeki

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Wspomniałem już, że wyzwoleńcy moi tworzyli silnie zorganizowany związek i że obraza jednego z nich była uważana za obrazę wszystkich, a kogo jeden z nich wziął pod swą opiekę,...
  • Jednakże drugi szok naftowy w połowie lat siedemdziesiątych rozpoczął proces erozji systemu GATT, czego nie była w stanie zahamować ani Runda Tokijska w 1979 roku, ani Sesja...
  • Ta bowiem bitwa morska, o ile chodzi o liczbę okrętów biorących w niej udział, była naj- większą ze wszystkich, jakie kiedykolwiek przedtem Helleno- wie stoczyli...
  • I on – pisze – kochał swoją matkę, a wystarczyło mu jedno widzenie, jedno słowo Marysieńki – mimo że jeszcze marzyć nie mógł wówczas, aby była kiedyś jego – aby mu to ujęło żalu, a...
  • Pozycja Mai była bowiem raczej nieformalna i nie wynikała ze ściśle określonej hierarchii - wśród rosyjskich kosmonautów panował swoisty ega-litaryzm, co stało się tradycją...
  • Będziecie zaskoczeni, kiedy ją zobaczycie… Isthia była raczej zadowolona, że w Wieży nie ma kogoś, kto mógłby zobaczyć jej uśmiech...
  • Była to nowa sytuacji w stosunku do poprzedniego samodzierżawia Bismarcka, który sprawy Rzeszy znał na wylot, choć w działaniu niekiedy nie liczył się z rzeczywistością...
  • Zaczęliśmy się teraz spuszczać ku dołowi i podróż nam już raźno szła i bezpiecznie, ale dla mnie już nie była taka wesoła, bo mi się niebawem rozstać trzeba było i samemu,...
  • O powtarzaniu nazwisk już pisałem, ale bywa, że ktoś, z kim parę lat wcześniej rozmawiałem tylko przez chwilę, żąda abym po- wtórzył dokładnie, o czym była rozmowa...
  • Tak jak są święte, czego przykładem była królowa Salomea, są przeklęte jak oto ta! Wśród szmeru i krzyżujących się głosów Bolesław, który na zamku był panem, gdyż Płock...