Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
I na koniec te zestawienia z linii lotniczych, o które pani prosiła. Żadnych biletów na loty największymi pasażerskimi liniami lotniczymi poza granice kraju na nazwisko Caroline Olson w ciągu ostatnich sześciu lat, z wyjątkiem trzech międzynarodowych tournées Miejskiego Baletu. Wtedy podróżowała tyle samo, co każdy członek zespołu. Oczywiście, jeżeli istotnie poleciała do Rio, Kopenhagi czy Berlina, mogła to zrobić czarterem albo prywatnym odrzutowcem. Raczej to drugie. Od nich nie wymaga się listy pasażerów.
Nie takich informacji się spodziewałam. Była to połowa tego, na co liczyłam. Nie ma tancerza, który miałby tak nieliczne kontuzje. To się po prostu nie zdarza. Stanęło mi przed oczami zadziwiająco wysokie podnoszenie nóg Caroline Olson, jej zapierające dech skoki. Osiągała wysokości, jakich oczekiwano od baletmistrzów - mężczyzn. No i ta koszmarna kaleka mamusia miała ogromne ilości pieniędzy. Powiedziała, że jak na tancerkę Caroline miała niezłą passę.
Postawiłabym swoje ostatnie grosze, że Caroline jest biologicznie zmodyfikowana. Niezależnie od tego, co wykryły bioskanery. Wyniki Jennifer Lang też były negatywne. Najwidoczniej hackerzy DNA wyprzedzali kontrolerów bezpieczeństwa DNA. Było bardzo dziwne, że w raportach nie znalazła się ani jedna wzmianka o tancerzu lub tancerce, którzy próbowaliby przemycić biomodyfikację. Ani razu! Nawet przy żarliwości Privitery zawsze znalazłoby się kilka osób, które postawiłyby rozwój własnej kariery ponad pokładane w nich zaufanie.
Założyłam, że musiała wyjeżdżać z kraju. Laboratoria, w których przeprowadza się biomodyfikacje są ogromne, pełne kosztownej i nieprzenośnej aparatury i dziesiątków specjalistów. Niełatwo coś takiego ukryć. Policyjni śledczy wytropili ślady Jennifer Lang i Nicole Heyer aż w duńskich laboratoriach. Nie sądziłam, żeby jakiekolwiek mogło funkcjonować potajemnie w Nowym Jorku.
Może byłam w błędzie.
Robin Hood przyglądał mi się uważnie. W porannym świetle dnia nie wyglądał starzej niż Debora. Miał gęste, ciemne włosy i kształtne ramiona. Ciekawa byłam czy poza swoją pracownią ma jeszcze jakieś inne życie. Wielu z nich nie miało.
- Dzięki - powiedziałam.
- Susan...
- Słucham?
Zawahał się.
- Nie wiem, do czego potrzebne są ci te dane. Ale pracowałem już wcześniej z przyjaciółmi Michaela. Jeżeli masz zamiar dokopać się do czegoś, co ma związek z biomodyfikacją...
- Taaak?
- To odpuść sobie. - Wbił oczy w konsolę. - Ani ty, ani ja nie gramy w tej lidze. Reporterzy pisujący w czasopismach są bardzo mali wobec rozmiarów bagna, w którym po uszy siedzą ci faceci.
- Dzięki za radę - powiedziałam, po czym spontanicznie dodałam: - A może miałbyś ochotę na domowy obiad? Mam córkę, mniej więcej w twoim wieku, siedemnastolatkę, jest tancerką...
Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Potrząsnął przecząco głową.
- Susan, jesteś moją klientką. A poza tym mam dwadzieścia sześć lat. I jestem żonaty. - Jeszcze raz potrząsnął głową. - Jeśli nie wiesz, że nie zaprasza się Robin Hooda na kolację, to chyba nie masz pojęcia o niczym i nie powinnaś mieszać się w tak niebezpieczną rzecz, jak biomodyfikacja. To sprawa życia i śmierci.
Życie albo śmierć. Wystarczające, by jakaś korporacja zajmująca się biomodyfikacją zamordowała dwie tancerki?
Odrzuciłam tę myśl.
Zbyt łatwo, automatycznie prawie, przyczepiało się korporacjom etykietki czarnych charakterów. To była domena tanich, holograficznych szmatławców. Znane mi korporacje próbowały, co najwyżej, uciec przed urzędem skarbowym.
- Większość spraw życia i śmierci - powiedziałam - ma swój początek w domu.
Wychodząc czułam, że kręci głową, ale nie odwróciłam się.
5. Jedziemy z Caroline taksówką. Jest późna noc. Przejeżdżamy przez park. Jedziemy dalej. Caroline mówi do bramy. Jakiś mężczyzna otwiera drzwi wielkiego domu. Czuję, że jest zaskoczony. Ma na sobie piżamę.
- Panienka Caroline!
- Witaj Seacomb. Czy mama jest w domu?
- Śpi, oczywiście. Jeżeli coś pilnego...
- Nic pilnego. Ale w moim mieszkaniu pękła rura i cieknie woda, więc zostanę tutaj na noc. To jest mój pies, Anioł. Anioł, Seacomb jest "swój".
- Oczywiście, panienko - mówi Seacomb. Czuję, że jest bardzo nieszczęśliwy. - Tylko że...
- Tylko że otrzymałeś rozkaz, by nie wpuszczać mnie do tego domu?
- Nie, panienko. Otrzymałem polecenie, by panienka korzystała z tego domu, kiedy tylko będzie się panience podobało. Tylko...
- Oczywiście, że masz takie polecenie. Mama przecież czeka, żebym wróciła do domu na klęczkach. Aż się trzęsie do tego. Cóż, więc jestem. Tylko że wzięła pigułkę na sen i będzie nieżywa aż do rana, prawda?
- Tak, panienko - potwierdza mężczyzna. Czuję, że jest bardzo nieszczęśliwy. Nie ma tu psa ani kota, ale są myszy. Mysie kupki pachną interesująco.
- Będę spała w gabinecie na dole. Aha, Seacomb, oczekuję gości. Proszę cię, wyłącz bramę. Wejdą tylnym wejściem, wpuszczę ich sama. Nie musisz się niczym kłopotać.
- To żaden kłopot, ale...
- Powiedziałam, że sama ich wprowadzę.
- Tak, panienko. - Seacomb kiwa głową. Jest bardzo, bardzo nieszczęśliwy.
Odchodzi. Schodzimy z Caroline po schodach na dół. Caroline pije. Daje mi trochę wody. Czuję w szafce mysz. Stawiam uszy. Ciekawe tu rzeczy.
- Widzisz, Aniele, jesteśmy w domu mojej mamy. Czy pamiętasz swoją mamę?
- Nie. Nie bardzo wiem o co chodzi. Trudne słowa.
- Kilka osób przyjdzie na małe przyjęcie. Tancerze. Będzie Kristine Meyers. Pamiętasz Kristine Meyers?
- Tak. - Kristine Meyers tańczy razem z Caroline. Biegają razem wkoło i skaczą. Caroline skacze wyżej.
- Będziemy rozmawiać o tańcu. Mój dom nie jest taki ładny jak ten. Tutaj lepiej rozmawia się o tańcu. I lepiej nadaje się na przyjęcie, które zaraz się odbędzie. Mama pozwala mi urządzać przyjęcia w swoim domu. Pamiętaj o tym, Aniołku.
Nieco później Caroline otwiera drzwi. Stoi za nimi kilka osób. Schodzimy do sutereny. Jest tam Kristine Meyers. Czuję, że się boi. Są z nią obcy mężczyźni. Mają papiery. Długo rozmawiają.
- Hej, Anioł, masz tu precelek - mówi jakiś mężczyzna. - Jesteś na przyjęciu.
Kilka osób tańczy przy radiu. Czuję, że Kristine jest zła i zdezorientowana. Ma zjeżoną sierść. Caroline mówi do niej. Trudne słowa. Długie. Dostaję precelek. Nikt nie rusza Caroline.
Jesteśmy tam całą noc. Kristine płacze.
- Jej chłopak odszedł - wyjaśnia mi Caroline.
Wczesnym rankiem wracamy do domu. Jedziemy taksówką. Ktoś w niej wczoraj zwymiotował. Pachnie okropnie. Caroline śpi. Ja śpię. Caroline nie idzie na zajęcia.
Po południu jedziemy do Centrum Lincolna. Jest Kristine. Śpi w holu. Caroline tańczy z Dymitrem.
John Cole nachyla się do mojego ucha