Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Wstydu pozbyliśmy się jednocześnie z chusteczkami. Tak długo trwało przewiezienie nas przez całe Niemcy do tego wielkiego obozu jenieckiego. Mieli tam wydzielony oddział dla żołnierzy brytyjskich. Rozpoznaliśmy ich godło na bramie ogrodzenia z drutu kolczastego. Inny był dla Rosjan, a jeszcze inny dla pozostałych Europejczyków, i tam właśnie siedział ten stary facet o nazwisku Szwejk, którego spotkałem później. A teraz stworzono kolejny dla Amerykanów. Niektórzy z Anglików, z którymi rozmawiałem, siedzieli w niewoli ponad cztery lata. Nie wierzyłem z początku, że potrafię to wytrzymać. A potem pomyślałem, że skoro wytrzymali oni, wytrzymam i ja. Mniej więcej półtora tygodnia po moim przyjeździe wezwał mnie do siebie ten oficer, z którym rozmawiałem pierwszego dnia. Zaczął po niemiecku: - Mówiłeś, że znasz nasz język. - Jawohl, Herr Kommandant. - Posłuchajno więc - podjął po angielsku. - Mów tylko po niemiecku. Mówię po niemiecku tylko trochę, powiedziałem mu. Niezbyt dobrze, wiem o tym, ale więcej rozumiem. - Gdzie się nauczyłeś? - Ich lernte es in der Schule. - Dlaczego uczyłeś się niemieckiego? - Man musste in der Schule eine andere Sprache lernen. - Wszyscy wybraliście niemiecki? - Nein, Herr Kommandant. - A inni? - Fast alle studierten Franzosisch oder Spanisch. - Masz straszliwy akcent. - Ich weiss. Ich hatte keine Gelegenheit zu ??u???ben. - Dlaczego wybrałeś niemiecki? Wydawało mi się, że będę miał któregoś dnia okazję mówić w tym języku, powiedziałem ryzykując uśmiech. - Miałeś rację - odparł oschle. - Mówię teraz do ciebie po angielsku, bo nie chcę tracić czasu. Podoba ci się tu, w obozie? - Nein, Herr Kommandant. - Dlaczego nie? Nie wiedziałem, jak jest po niemiecku nuda, ale potrafiłem powiedzieć, że nie mam tu nic do roboty. - Ich kabe nicht genug zu tun hier. Hier sind zu viele Manner, die nicht genug Arbeit haben. - Mogę zaproponować ci coś lepszego. Konkretną pracę w Dreźnie, niedaleko stąd. Nie sądzisz, że powinno ci się to bardziej spodobać? - Myślę... - Po niemiecku. - Jawohl, Herr Kommandant. Entschuldigen Sie. - W Dreźnie będziecie bezpieczni, podobnie jak tutaj. Nie ma tam przemysłu zbrojeniowego, nie stacjonują żadne wojska i nie będzie żadnych bombardowań. Dostaniecie trochę lepsze jedzenie i będziecie pracowali, żeby się czymś zająć. Wysyłamy około setki. Mamy na to pozwolenie. Co ty na to? - Ich w??u???rde auch gerne gehen - powiedziałem, kiwając głową. - Przydasz się jako tłumacz. Strażnicy nie są tam zbyt wykształceni. Są albo starzy, albo bardzo młodzi. Praca również jest w porządku. W przetwórstwie żywności, głównie dla ciężarnych kobiet. Wciąż ci to odpowiada? - Ja, das gefallt mir sehr, Herr Kommandant, wenn es nicht verboten ist. - Jest dozwolone. Ale... - przerwał i wzruszył ramionami, żeby dać mi do zrozumienia, że jednak jest jakiś haczyk - możemy wysyłać do pracy tylko szeregowych. To wszystko, na co pozwalają przepisy Konwencji Genewskiej. Nie wolno nam zatrudniać oficerów i podoficerów. Nawet kiedy zgłaszają się na ochotnika. A ty jesteś sierżantem. - Was kann ich tun? - zapytałem. - Ich glaube Sie wurden nicht mit mir reden, wenn Sie wussten dass ich nicht gehen kann. Po co mnie w ogóle wzywał, jeśli nie znał sposobu, w jaki można obejść ten zakaz? - Herr Kommandant - przypomniał mi. - Herr Kommandant. Uniósł dłoń, którą przykrywał leżącą na stole żyletkę z pojedynczym ostrzem, i przesunął ją w moją stronę. - Jeśli odetniesz naszywki sierżanta, możemy potraktować cię jak zwykłego żołnierza. Niczego nie stracisz, żadnych przywilejów, ani tutaj, ani w domu. Przed wyjściem zostaw tu tę żyletkę. I naszywki sierżanta, jeśli zdecydujesz się je zdjąć. Drezno było chyba najładniejszym miastem, jakie kiedykolwiek widziałem. Oczywiście nie oglądałem przedtem zbyt wielu takich, które mógłbym nazwać prawdziwymi metropoliami. Tylko Manhattan, a potem kilka fragmentów Londynu, głównie bary i sypialnie. Przez śródmieście płynęła rzeka i było tam więcej kościołów, niż widziałem w całym swoim życiu, z wieżyczkami, kopułami i krzyżami na dachach. Na wielkim placu stał gmach opery, a wokół pomnika jeźdźca na koniu z wielkim zadem rozbito rzędy namiotów, żeby pomieścić uchodźców, którzy napływali tu, uciekając przed nacierającymi ze wschodu Rosjanami. Miasto normalnie funkcjonowało. Jeździły regularnie trolejbusy. Dzieci chodziły do szkoły. Ludzie chodzili do pracy, kobiety i starsi mężczyźni. Jedyny facet w naszym wieku, którego zauważyliśmy, miał kikut zamiast ręki i rękaw przypięty do marynarki. W teatrach wystawiano sztuki. Na wielkiej metalowej tablicy widniała reklama papierosów Yenidze. A kilka tygodni później na murach rozlepiono plakaty i zobaczyłem, że do miasta przyjeżdża cyrk. Zakwaterowano nas w budynku, w którym mieściła się rzeźnia, kiedy wciąż jeszcze mieli do zarzynania jakieś bydło. Pod ziemią wykuty był w litej skale magazyn na mięso i tam właśnie schodziliśmy, kiedy odzywały się syreny i zbliżały samoloty, żeby zbombardować jakieś inne cele. Zawsze leciały w stronę obiektów, które miały większe od naszego znaczenie wojskowe. W ciągu dnia byli to Amerykanie, w nocy Anglicy. Kiedy słyszeliśmy dochodzące z bardzo dużej odległości wybuchy bomb, rosły nam serca. Często widzieliśmy sunące bardzo wysoko i w wielkich formacjach samoloty. Pilnowali nas chłopcy poniżej piętnastu lat i astmatyczni starcy powyżej sześćdziesiątki, z wyjątkiem jednego twardziela, o którym mówiono, że jest Ukraińcem