Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Zawiadomiono o tym bratni
Komitet w Quetcie, który w
odpowiedzi zakomunikował, że
wobec tej decyzji urządzi dla
przejeżdżających dzieci tylko
bufet z zimnymi napojami.
Rozpoczęto przygotowania.
Panie jeździły z Delhi do
Bombaju i z powrotem,
korespondowały, telefonowały,
spisywały i liczyły. Wreszcie
praca była zakończona.
- Jutro o godzinie osiemnastej
- zawiadomiła lady Brands
zebrane na posiedzeniu
członkinie Koła - dzieci
przyjadą do Delhi.
W Quetcie, jak było umówione,
goszczono dzieci tylko zimnymi
napojami. Pragnienie i gorąco
dawało im się we znaki, za
ciepłe na tutejszy klimat
ubrania grzały, buzie dzieci
były jak piwonie, a pot
kroplisty ściekał po ich
twarzach i szyjach. Napoje
cieszyły się dużym wzięciem,
chociaż w każdym wagonie,
począwszy od Nukundi, stały
kubły z wodą i lodem, ale
naturalnie te butelkowe,
musujące, w nos szczypiące
napoje były smaczniejsze i było
z tym więcej zabawy, gdyż korki
tak śmiesznie strzelały,
odpryskując od butelek. Romek
przezornie zebrał aż trzydzieści
takich świecących blaszek do
zabawy na dalszą drogę, czym
wzbudził zazdrość kolegów.
- Dzieci są czarujące,
śpiewają hymn angielski, biedne
"sweet children" - telefonowano
z Quetty do Delhi po odjeździe
pociągu.
A dzieci z niecierpliwością
czekały na Delhi, dokąd ich
pociąg miał przybyć dopiero za
dwa dni, gdyż obiecano, że
dostaną tam topi, prawdziwe
korkowe topi. *
Topi - indyjski korkowy hełm
tropikalny.
Jechali teraz wolno, naprzód
przez górzyste jeszcze okolice;
w miarę jak oddalali się od
granicy perskiej, pociąg
zjeżdżał w równinę. Zapadał
zmierzch, rozleniwienie wisiało
w powietrzu. Dzieci ziewały,
pokładając się po ławkach,
chętnie nie czekałyby na
kolację, byleby się móc ułożyć
już do snu. Były syte,
przejedzone. Po chudych dniach
przyszły naraz zbyt tłuste.
Było to zasługą poczciwego
Rangu, bo takie było imię
mistrza kucharskiego, który w
niewygodnej kuchni zwijał się
szybko, krzycząc na powoli
ruszających się trzech młodych
kuchcików. Z zamiłowaniem
uprawiał on swój fach,
uśmiechając się z lubością, gdy
mięso rzucone na wielką patelnię
kurczyło się i skwierczało
żałośnie, smażone na oliwie lub
tłuszczu, którego Rangu do
żadnej potrawy nie skąpił.
Trzeba było przyznać mistrzowi,
że smażone beefsteki przyrządzał
znakomicie, nie podając ich
nigdy zbyt krwistych lub
zanadto wysuszonych.
Wszelkie interwencje lekarza
transportu u hinduskiego
kuchmistrza, by wprowadzić dietę
bardziej higieniczną, nie
odnosiły skutku. Odpowiadał on z
godnością, że gotuje już
dziesięć lat, że gotował w
największych hotelach, a nawet w
"Taj_Mahalu" w Bombaju, gdzie
europejscy goście są bardzo
wybredni, i że zawsze go
chwalono. Twierdził, że nikt
nigdy nie zachorował na jego
kuchni, dlatego właśnie on, a
nie kto inny, został wybrany do
gotowania dla dzieci, których
młode organizmy wymagają
specjalnej uwagi w doborze
potraw. Dziwił się bardzo, że
dzieci mają rozstrój żołądków i
uważał, że musi być tego inna
przyczyna, a nie jego gotowanie.
Na stanowcze żądanie doktora,
zgodził się jedynie stary Rangu
nie używać aromatycznych
korzeni, które jego zdaniem tyle
smaku i pikantności dodają
potrawom.
Rangu miał zwyczaj po wydaniu
posiłków obchodzić pociąg i
sprawdzać samemu, czy
kelnerzy_kuchcikowie sprawnie
podają potrawy, czy nie maczają
palców w zupie lub czy inaczej
nie grzeszą przeciw etykiecie, o
którą stary kuchmistrz dbał
bardzo. Wchodził wtedy z
przyjacielskim uśmiechem do
wagonów, po europejsku kiwając
głową na powitanie. "Salam" -
witał go chór dzieciaków, które
lubiły starego, widząc w nim
ucieleśnienie postaci z bajek