Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Pamiętaj o tym.
Strażnik zasalutował, otworzył bramę i usunął się na bok.
- Tak jest! - odrzekł jeszcze trochę drżącym głosem, lecz z ulgą w oczach. - Na pewno!
Rubryk pierwszy przejechał przez bramę; za nim Ulrich. Strażnik spojrzał na kapłana.
- Dziękuję, panie - rzekł cicho.
Ulrich skinął głową; przez jego usta przebiegł cień uśmiechu.
Karal jechał na końcu orszaku; wartownik zamknął bramę - rozległo się skrzypienie zawiasów i zgrzyt ciężkiego klucza w wielkim zamku. Przed nimi rozciągała się długa brukowana aleja, wiodąca do olbrzymiego budynku, który Karal dojrzał jeszcze zza bramy, dokładnie oświetlonego rozwieszonymi latarniami.
"Bardzo starannie; patrol straży widzi wszystko, nikt się nie ukryje w kącie; trudno się dostać do środka. Czyżby królowa miała już kiedyś niepożądanych gości?"
Teraz Karal widział, że teren w obrębie murów był o wiele większy, niż przypuszczał; wydawał się większy niż całe miasto. Po lewej majaczył nawet zarys lasu... lecz jego uwaga zwrócona była w przeciwnym kierunku, ku ścianom wysokiego, szarego domu i grupie zbliżających się ludzi. Czworo z nich z pewnością należało do pałacowej służby, lecz dwóch innych miało na sobie bogate szaty, a w dwóch następnych Karal rozpoznał heroldów.
Rubryk odwrócił się do Ulricha.
- Dziękuję za zrozumienie. Młody Adem nie miał złych zamiarów; znam go od dziecka; czeka go świetna przyszłość. Zgłosił się do straży na ochotnika, lecz obawiam się, że jeszcze nie wyrobił sobie dokładnego pojęcia o obowiązkach.
Ulrich wzruszył ramionami; nie wyglądał na rozgniewanego.
- Dwa tygodnie w stajni nauczą go wszystkiego, co powinien wiedzieć na ten temat.
Rubryk przytaknął, a jego Towarzysz wstrząsnął głową i prychnął, jakby się śmiał.
- Zostawiam was tutaj. Miło się z wami podróżowało; mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
- Postaram się o to, gdy tylko czas pozwoli - odrzekł Ulrich szczerze, po czym zwrócił się ku grupie oczekujących.
Rubryk wyprostował się w siodle; przybysze stanęli tuż przed nosem jego Towarzysza. Jednak nie zsiadł; Ulrich także się nie ruszył - chyba nikt tego od nich nie oczekiwał.
- Lordzie kapłanie Ulrichu, przybyły z misją Jej Świątobliwości Solaris, Syna Słońca, Proroka Vkandisa, pozwól przedstawić sobie lorda Palinora, seneszala Valdemaru i jego herolda, Kyrila...
Obaj wymienieni zgięli się lekko; seneszal był nieco młodszy od herolda, wyższy i szczuplejszy, w każdym calu dyplomata. Jego przeciętny wygląd wynagradzała wspaniałość szat. Herold zaś okazał się jednym z najbardziej charakterystycznych ludzi, jakich Karal dotąd spotkał: o prostej postawie, siwych włosach, jakby rzeźbionych rysach i przenikliwych oczach. Chyba niewielu odważyłoby się przy nim skłamać.
- Czuję się zaszczycony, mogąc was poznać, panowie - odezwał się Ulrich równie ceremonialnie. - Takie powitanie bardzo mi pochlebia; mnie i Karsowi, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę późną porę i... - zrobił znaczącą pauzę, by spojrzeć w górę - ...i wasze kłopoty z pogodą. Podobno należy się spodziewać jej pogorszenia.
- Do licha, to paskudna prawda - zamruczał pod nosem trzeci mężczyzna, w uniformie herolda, po czym postąpił krok do przodu i skłonił się. Rubryk podniósł w zaskoczeniu brwi, lecz szybko oprzytomniał.
- A... to książę Daren, osobisty przedstawiciel królowej. Więc to był książę? W stroju herolda? Dobre wychowanie nie pozwoliło Karalowi otworzyć ze zdumienia ust, lecz za to omal nie przygryzł sobie języka. Rubryk nie spodziewał się nikogo z rodziny królewskiej, inaczej by ich uprzedził. Karal zbyt dobrze zdawał sobie sprawę ze swego - i Ulricha - wyglądu po długiej podróży.
Książę Daren uśmiechnął się.
- Witamy was najserdeczniej, lordzie kapłanie Ulrichu. Obawiałem się, że gdybym nie przyszedł osobiście, powitanie mogłoby spaść do roli podrzędnego wydarzenia dyplomatycznego. Jeżeli wybaczycie mi bezpośredniość żołnierza, którym przecież jestem...
Przenikliwy wiatr wydął płaszcze i peleryny i zmusił zmęczone wierzchowce do nerwowego tańca. Z drzew posypały się liście, w powietrze wzbiły się obłoki kurzu. Z oddali dobiegł odgłos grzmotu - znak nadciągającej burzy. Niebo przecięła błyskawica.
"Dzięki Vkandisowi za księcia! Tylko on ma wystarczająco wysoką pozycję, by skrócić ceremoniał bez narażenia się na zarzut obrazy posła - i wie o tym!"
- ...pogoda, o której wspomniałeś, zaraz nas dopadnie, jeżeli się nie pośpieszymy! - zawołał książę, przekrzykując ryk wiatru.
Karsytom nie potrzeba było dalszej zachęty; zsiedli tak szybko, jak tylko mogli, i powierzyli wierzchowce stajennym. Kiedy o ścieżkę zabębniły pierwsze grudki gradu, poniechali wszelkiej ceremonii, zebrali fałdy płaszczy w ręce i wszyscy pobiegli do pałacu.
Książę Daren dowiódł, iż jest o wiele zręczniejszym dyplomatą, niż twierdził; z uśmiechem odrzucił etykietę, by szybciej zapewnić gościom wypoczynek; poświęcił własne dostojeństwo dla ratowania godności Ulricha. "Jestem tylko prostym żołnierzem i nie znam się na dyplomatycznych zawiłościach" - mawiał często, ale ani Karal, ani jego mistrz nie wierzyli w to nawet przez moment. Dzięki takiej postawie księcia wiele spraw udało się załatwić bez zbytecznej zwłoki, nie naruszając jednocześnie protokołu. Jednomyślnie uchwalono, by wszelkie oficjalne ceremonie przełożyć na następny dzień. Książę odprowadził gości do ich komnat, pokazał, jak dzwonkiem wezwać służbę i odszedł.
- Już późno, potrzebujecie najpierw posiłku, potem odpoczynku - w tej kolejności, lordzie - rzekł na odchodnym. - Oficjalne powitanie odbędzie się wtedy, kiedy wam będzie odpowiadało. Jutro albo ja, albo Selenay postaramy się znaleźć czas, by przyjąć wasze listy uwierzytelniające