Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
– Życzę ci wszystkiego najlepszego – odparłem.
*
Następnego dnia Alina wyszła z domu wczesnym rankiem, a w południe zabrzmiały bębny
Beethovena: w mieszkaniu pojawił się Olgierd. Słyszałem jego nerwowe kroki. Ta wrażliwa
dusza musiała głęboko przeżywać dramat Aliny. Dopiero po czwartej weszły dwie panie: Alina
i Kasia. Krok Aliny był powolny i chwiejny. Jęknęły sprężyny tapczana.
– Alinko! – zawołał Olgierd. – Wszystko poszło dobrze?
– Po co przyszedłeś? – omdlewającym głosem zapytała Alina. – Czego tu jeszcze szukasz?
– Zbrodniarz zawsze wraca na miejsce zbrodni – wtrąciła Kasia.
– W takiej chwili chcę być przy tobie – zapewnił Olgierd.
– Za późno ci to przyszło do głowy!
– Alina była bardzo dzielna – dodała Kasia.
Usłyszałem szuranie i szelest papieru.
– Co to? – zapytała Alina.
– Makowski.
– Ciocia umarła? – zainteresowała się już normalnym głosem.
– Nie, ale podarowała mi obraz.
70
– Jak mogła ci podarować, skoro nie może mówić?
– Napisała to lewą ręką. Przyniosłem go tobie.
Chwila ciszy.
– Śmieszny obrazek – zauważyła Kasia. – A te dzieci jakieś głupawe.
– Zaraz by ci się wydały mądre, gdybyś wiedziała, ile ten obrazek jest wart – parsknęła
Alina.
– To poetycka metafora, częsta u Makowskiego – wyjaśnił Olgierd. – Tu jest i naiwność
Rousseau, i wpływ sztuki ludowej.
– Nie myśl, Olgierd, że w ten sposób zabliźnisz moją ranę! – powiedziała Alina.
– Alina bardzo głęboko to przeżyła – stwierdziła Kasia.
– Co chcesz, żebym zrobił?! Mam posypać głowę popiołem?
– Wracaj do cioci. Ja tu poleżę pod opieką Kasi.
– Kiedy mogę przyjść?
– Wątpię, czy na pewno chcesz. Jeżeli kieruje tobą poczucie obowiązku, to cię zwalniam
raz na zawsze.
– Ale ja chcę przyjść!
– Zajrzyj pojutrze. Tylko nie dzwoń, będę chorować. Jestem wykończona.
Olgierd wyszedł i Alina wyskoczyła z łóżka.
– Dziękuję ci, Kasiu. Bardzo mi pomogłaś.
– Ruszyło go sumienie – powiedziała Kasia. – Ale należało mu się to. A w ogóle lubię patrzeć,
kiedy mężczyzna dostaje w dupę. Że tobie się tak chce...
– Tobie się nie chciało i zostałaś sama.
– To ma i dobre strony. Chłop przychodzi raz na tydzień, obsypuje prezentami, namiętnie
rzuca się na ciało, przeprasza, że marnuje mi życie, i wraca do żony i dziatek. Jemu przyjemnie
i mnie przyjemnie. Mogę się dokształcać i awansować, a wstaję wtedy, kiedy ja sobie tego
życzę a nie jakiś facet, co chrapie obok.
– Do czasu.
– Wszystko do czasu, Alinko. Nie lubię patrzeć w ciemność.
– Czasami nachodzą mnie złe myśli.
– Złe myśli? Ciebie? To coś nowego!
– Bezczelna mina to maska, kochanie, potrzebna mi do walki. A z tej walki czasami chce
mi się śmiać, czasami płakać.
– Zżera cię ambicja, Alina. Powinnaś się urodzić chłopem. Ja nie żałuję, że jestem kobietą.
Ciesz się, że ta skrobanka poszła ci tak łatwo. Cześć!
Kasia wyszła i na górze zapanowała cisza. Dopiero po godzinie Alina podniosła słuchawkę.
– Roman? Pamiętasz, mówiłam ci o galerii. Sprawa nadal aktualna. Olgierd naprawdę zna
się na sztuce. On ma wrodzone poczucie piękna, o czym ani ty, ani ja nie możemy nawet marzyć.
Mam tu już bardzo cenny obraz Makowskiego. Poetycka metafora. Coś ze sztuki ludowej
i z Ruso. Nie z Ruskich, ale z Ruso. A nie, mój kochany! Ja umiem słuchać! I pamiętam!
Czego może nauczyć cham chamkę? Robienia pieniędzy za wszelką cenę i już. Dziękuję, ale
nie skorzystam. Dupę zedrę, a chamką być przestanę! Dobra. Niech będzie. Cześć!
Teraz już mogłem spokojnie wyjść z domu. Na naszej ławeczce, ku mojemu zdumieniu,
obok Zdzisia dostrzegłem kolegę, Władka K., bardzo już postarzałego. To jego oskarżał Janek
Sybirak o komunistyczne zaprzaństwo. Przywitał się ze mną z życzliwym uśmiechem. Uścisnąłem
mu rękę bez entuzjazmu. Nie widzieliśmy się od lat, w szkole nigdy nie byliśmy ze
sobą blisko.
– Władek należał do nomenklatury – wyjaśnił mi Zdzisio. – I mówi, że pozostał przy
swoich poglądach.
71
– W obecnej Polsce jedynie polityka lewicowa ma jakiś sens – powiedział Władek. – Tylko
z tych pozycji można kierować społeczeństwem.
– Manipulować społeczeństwem – poprawił go Zdzisio. – Bez kapitalistycznych pieniędzy
żaden wasz pierwszy sekretarz z pustego by nie nalał.
– Czasy się zmieniły – odparł Władzio. – Na zbożny cel należy polskim kurom zabrać
złote jaja.
– Dopóki nie zdechną. A po was choćby potop!
– Coś ty taki prawicowiec? – zdziwił się Władek.
– Proszę mnie nie obrażać – żachnął się Zdzisio. – Jestem niezależnym obserwatorem.
– Ta dyskusja nie ma sensu – wtrąciłem.
– Młodsi towarzysze Władka doszli do władzy, co go nie tylko utwierdza w poglądach, ale
i oczyszcza jego honor jako członka byłej nomenklatury – stwierdził Zdzisio. – Nauczyliście
ludzi żyć ponad stan