Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
.— Nic nie wiedzieliśmy.
— Przed odjazdem uczestniczyliśmy w obrzędzie ósmego dnia.
— Sądziliśmy, że wy i Ozkartowie już dawno załagodziliście wasze spory. Że po tylu latach położyliście krzyż na tych waszych przeklętych starych porachunkach.
Oczy pana Kauderera, pozbawione rzęs, wpatrywały się nieruchomo w pustkę, nic nie drgnęło w jego twarzy ulepionej jakby z żółtej gutaperki. — Pomiędzy Ozkar-42
tami i Kaudererami pokój trwa od jednego pogrzebu do drugiego. A krzyż stawiamy tylko na grobie, z napisem: „To uczynili nam Ozkartowie."
— I co wy na to? — spytał Bronko, który miał zwyczaj mówienia bez ogródek.
— Także Ozkartowie piszą na swoich grobach: „To uczynili nam Kaudererowie." — Potem, gładząc palcem wąsy, dodał: — Tutaj Ponko będzie wreszcie bezpieczny.
Wówczas moja matka złożyła dłonie i spytała: — Matko Przenajświętsza, czy naszemu Gritzvi nic nie grozi? Czy nie wezmą się za niego?
Pan Kauderer potrząsnął głową, lecz nie spojrzał jej w twarz: ••-- On nie jest z Kaudererów. Jedynie nam coś grozi, po wszystkie czasy!
Otworzyły się drzwi. Na podwórzu, znad ciepłej końskiej uryny, w lodowatym powietrzu, unosił się obłok pary. Chłopak stajenny wsunął do środka zsiniałą twarz i oznajmił: — Powóz gotowy!
— Gritzvi! Gdzie jesteś? Pośpiesz się! — krzyknął dziadek.
Zrobiłem krok do przodu, w stronę pana Kauderera, który zapinał guziki barchanowej opończy.
III
Przyjemności, jakich dostarcza nóż do rozcinania papieru, są przyjemnościami dotyku, słuchu, wzroku, a przede wszystkim umysłu. Lekturę poprzedza gest, który podkreśla materialną trwałość książki i otwiera ci dostęp do jej bezcielesnej substancji. Ostrze przenika od dołu pomiędzy obie kartki i jednym szybkim pociągnięciem otwiera pionowe przejście, płynne cięcia dosięgają i rozpruwają kolejne włókna, uległy papier z radosnym i przyjaznym szelestem przyjmuje pierwszego gościa, który zapowiada przyszły nie kończący się szelest kartek muśniętych wiatrem lub spojrzeniem. Większy opór stawia poziome zgięcie, zwłaszcza to podwójne, tu potrzebne jest niezręczne, poprzeczne cięcie - — teraz dźwięk rozdzieranego papieru wydaje się stłumiony, o niższych tonach. Rozpłatane krawędzie kartek ujawniają włóknistą tkankę, odpadają od nich wąziutkie strużynki, zwane wiórkami, miłe dla oka niczym piana fali wyrzucanej na brzeg. Ostrzem szpady otwierasz sobie przejście w murze kartek, myślisz przy tym, co zawierają i co kryją w sobie słowa; torujesz sobie drogę lektury, jak torowałbyś drogę w gęstym lesie.
Powieść, którą czytasz, chciałaby wprowadzić cię w świat cielesny, gęsty, szczegółowy. Pogrążony w lekturze, odruchowo przesuwasz nożykiem pomiędzy warstwami tomu: w lekturze nie doszedłeś jeszcze do końca pierwszego rozdziału, ale w rozcinaniu posunąłeś się znacznie dalej. I oto w chwili najbardziej napiętej uwagi
45
odwracasz kartkę w połowie decydującego zdania i znajdujesz przed sobą dwie białe strony.
Siedzisz osłupiały, wpatrując się w tę okrutną biel niczym w otwartą ranę, masz niemal nadzieję, że to może złudzenie optyczne wywołało tę plamę światła i już za chwilę pomału wyłoni się z niej żebrowaty prostokąt drukowanych liter. Ale nie, na dwóch przeciwległych stronicach naprawdę króluje śnieżna biel. Przewracasz jeszcze jedną kartkę i widzisz dwie prawidłowo zadrukowane strony. Kartkujesz dalej książkę: po dwóch białych stronach następują dwie zadrukowane. Białe, zadrukowane, białe, zadrukowane, i tak jest aż do końca. Arkusze drukarskie odbito tylko z jednej strony, a potem złożono je i zszyto, jakby były kompletne.
Tę powieść, tak gęsto utkaną z emocji, niespodziewanie rozdzierają bezdenne otchłanie, jakby sama próba oddania pełni życia ujawniała drzemiącą pod spodem pustkę. Próbujesz przeskoczyć tę lukę, podjąć przerwana opowieść, uczepić się następnego skrawka prozy, postrzępionej jak krawędzie kartek rozciętych nożem