Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Nikt nie może nas widzieć tutaj i nikt nie może usłyszeć ani słowa. Szlachcic zrozumiał nacisk, jaki położyła na słowie "nikt", złożył krótki wojskowy ukłon i oddalił się na pewną odległość. Dostojna zrzuciła płaszcz i chwyciła moje ręce. - Musiałam cię zobaczyć! - szepnęła. Chciałem przyklęknąć. - Nie, nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Mamy dla siebie tylko minutę! Ujęła w dłonie moją głowę i przygarnęła do piersi. Pocałowałem rękaw jej sukni, bardzo skromnej i źle dopasowanej. Oczywiście - musiała się przebrać, by tu przyjść. Balowej sukni nie okryłaby żadna peleryna. - Słuchasz mnie? - Słucham... matko. Uniosłem głowę. Doprawdy, czas ją omijał... W wieku lat czterdziestu sześciu wyglądała jak starsza moja siostra... bo tak właśnie: jak Wanesa, z nas wszystkich najbardziej do matki podobna. W czarnych włosach, przeplecionych perłami i obsypanych pudrem, nie srebrzyła się nawet jedna nitka; wokół pełnych ust i podłużnych, zawsze ironicznych oczu, nie było śladu zmarszczek. Dwoma palcami wymierzyła mi leciutki, prawie pieszczotliwy, ale jednak karcący policzek. - Lecz widzę, że NIE słuchasz. Hrabio Se Rhame Sar! Mimowolnie odstąpiłem pół kroku, skłaniając głowę. Taka była. Lubiła, gdy czasem nazywałem ją matką, ale potrafiła też sprawić, że nawet "Dostojna" zdawało się zbyt zuchwałe. - Słucham, Dostojna. - Ranela jest teraz w klasztorze pary stek... Ale przecież wiesz o tym? To już cztery lata. - Tak, Dostojna. - Udasz się tam natychmiast. Ranela powie ci wszystko* co musisz wiedzieć na początek. Resztę uzupełnię sama. Nikt nie może wiedzieć, że wróciłeś do Valaquet. Rozumiesz? Nikt. - Moja służba... - Już wydałam rozkazy. Zmarszczyłem lekko brwi. - Jakie? - Właściwe i nieodwołalne - odparła z chłodną wyniosłością, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. - Mój panie, tyś się chyba zapomniał? O, więc pierwsze starcie... I jak szybko! Powinienem był się spodziewać. Lecz dobrze. - Dos-Nevill - przypomniała Luiza, widząc że otwierani usta. Dała mi dyskretny znak, bym przestał. "Nie tym razem" zdawała się mówić. - Kto? Ach, ten. - Dostojna dotknęła palcem górnej wargi. - To kłopot, jest zbyt znany... Nie. Zabierz go na razie ze sobą. Popatrzyła na mnie z namysłem. - Nie może odstąpić cię na krok. Gdy zechce to uczynić, zabij go. Zrozumiałeś, Robercie? Prowokowała mnie. - Tak, Dostojna - odparłem. Nieoczekiwanie przykryła dłonią mój policzek. - Do jutra - szepnęła. Odpłynęła ze mnie cała złość. - Na litość, matko - powiedziałem - jeszcze chwilę... Krótką. - Ani minuty dłużej - odmówiła łagodnie. - Muszę wracać. Natychmiast. Przyszłam tu wbrew rozsądkowi. W pożyczonym płaszczu i sukni, jak... no, kiedyś... - Powściągnęła figlarny uśmiech, zdradzający jakieś wspomnienie z jej burzliwej i barwnej młodości. Anna Luiza okryła ją peleryną. Dostojna wyciągnęła rękę. Ucałowałem jej palce. Jeszcze raz dotknęła mojej głowy i pospiesznie opuściła altanę. - Czekaj na mnie - rozkazała Luiza. - Muszę wprowadzić ją z powrotem. Wrócę tu. Zostałem sam. Nie przywołałem Dos-Nevilla. Tkwiłem oto w środku jakiejś intrygi albo zgoła spisku; musiałem się zastanowić. Tak... Wróciłem do domu. II Zakryty powóz bez herbów wiózł mnie do klasztoru parystek. Ranela, starsza moja siostra, była przeoryszą zakonu. Tak chciała Dostojna. Byliśmy w jej ręku niczym talia kart - choć prawda, że talia szczególna, bo wyrwano z niej króle i asy. Pozostały blotki: Jasena i Luiza... Potem Wanesa, groźna dama pikowa. Jeszcze walet kier... i na koniec piękna, smutna dama trefl. Ranela. Dano jej najcięższe zadanie - adoratorki Cudownego Obrazu. Wyznaczenie do tej roli właśnie jej było największym bodaj błędem naszej matki. Ranela... Najpiękniejsza i najdumniejsza. Zbyt łagodna, zbyt piękna, zbyt mądra. Wszystkie cechy, jakie w sobie nosiła, stanowiły akurat odwrotność cech, które winna mieć Czarna Pokutnica. Czemuż nie była brzydka, zimna, pokorna i głupia? Lekko uchyliłem zasłonkę w oknie powozu. Rogatki zostały za nami. Klasztor leżał na wzgórzu, może milę za miastem. Oznaczało to niepełny kwadrans drogi. Okruch śniegu, maleńki jak ziarnko maku, dotknął mojej dłoni i przemienił się w plamkę wilgoci. Wzdrygnąłem się, odruchowo potrząsając ręką. Nadchodziła zima, tak... Zima... śnieg... i lód. Wszystko co najgorsze w moim życiu; wszystko, o czym nie chciałem pamiętać. Ale - byłem w Valaquet. I gdzieś na dnie duszy wezbrał dawno zapomniany lęk. Owszem, wróciłem do domu. Ale wróciłem też do... Wychyliłem się nagle, spoglądając w mrok. Zdało mi się, iż pod drzewem, na poboczu drogi, stoi jakiś chłopiec. Dziwna rzecz. Dziecko, u progu nocy, na trakcie... Ale nawet nie to mnie uderzyło. Mimo ciemności, mimo iż pęd karety nie pozwalał na poczynienie dokładnych obserwacji, miałem niezwykłe uczucie, że w postaci chłopca jest coś znajomego. Złudzenie. Niepodobna, bym po tak długiej nieobecności w Valaquet mógł rozpoznać - w nocy - czyjekolwiek dziecko. Wreszcie - czyjeż by? Cofnąłem się od okna. Po niedługim czasie powóz stanął. Wyjrzałem znowu - byliśmy przed bramą klasztoru. Woźnica zeskoczył na ziemię i wydobył z zanadrza jakiś papier. Wkrótce bramę otwarto. Kopyta końskie uderzyły o bruk dziedzińca. Spojrzałem na milczącego, wciśniętego w kąt Dos-Nevilla. - Zły los nas zetknął tej nocy, kawalerze - powiedziałem. Doprawdy przykro mi, że spotkała cię taka niewola. Szlachcic popatrzył bystro. - Panie hrabio, znam swoje miejsce na świecie - odrzekł z głębokim spokojem. - Przede wszystkim jestem żołnierzem. Mniemam, iż dobrze spełniałem swą powinność na północy, co nie znaczy, że źle mi będzie na południu, czy gdziekolwiek zgoła. Moją rzeczą jest słuchać wodza. I to pan nim jesteś, nikt inny. Dotknąłem głowy, posyłając mu ukłon od dłoni. P,owóz stanął. Po chwili otwarto drzwi. Dostojna miała ludzi pewnych. Ale najpewniejsi ze wszyst*kich, bo takich mi przydano, gdym ruszał na moje wygnanie, zostali chyba osadzeni w twierdzy - a może nawet położyli głowy - z tego tylko powodu, że wiedzieli o moim powrocie.... Korciła mnie ciekawość, kim był człowiek, który wiózł nas do klasztoru? Pionkiem nie rozumiejącym, kogo wiezie? Ktoś taki spełniał zwykle tylko jedno zadanie, po czym znikał. Bywało, że już na zawsze. Ciekawość moja została zaspokojona w sposób tyleż ostateczny, co nieoczekiwany

Tematy

  • Zgłębianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • ROZDZIAŁ 18 CZEGO TY CHCESZ ODE MNIE, CZŁOWIEKU? — Czego ty chcesz ode mnie, człowieku? — powiedział ze znużeniem Beniamin Parker i spojrzał na Alexa niemal z niechęcią...
  • Jego nos zaś — oświadczył mi, kładąc owłosiony paluch na czubku owłosionego nochala — wygląda zapewne tak, jak inne nosy, nieprawdaż? Chciałem mu powiedzieć, że z jego dziurek...
  • Heyking opowiadał, że cesarz powiedział mu w Poczdamie, iż gdy wysłał swojego najlepszego ambasadora i swojego najlepszego admirała, ci chyba do czegoś dojdą; i zapytał, na co...
  • - Jesteście wyższą cywilizacją? - zapytałem, choć powinienem był zapytać „czy uważacie się za wyższą", ale, jak ci powiedziałem, zupełnie nie mogłem pozbierać myśli...
  • — Wiecie co, chybabym nie chciał mieć czegoś takiego w ogrodzie, kiedy już będę miał własny dom — powiedział Ron, podciągając gogle na czoło i ocierając pot z twarzy...
  • A skd|e to si bierze? Gdy nauczyciel mówi o rzeczach bBahych, wprost pospolitych, powiedzmy nawet szorstko: tych ze [mietnika, pojtny uczeD sBucha najgorliwiej, wie, |e wówczas co[ zaczyna si, rodz si same z siebie sBowa mBode jak nowe dzieci
  • - Nie możemy tego wiedzieć, dopóki tego nie zrobi, ale z ośmioma procentami udziałów w ręku ma równie dużo do powiedzenia jak pan - powiedział nowy sekretarz...
  • Mistrz ów wyjawił im swą tajemnicę: - Ilekroć przebywasz z kimś, lub masz coś przeciwko komuś, musisz powiedzieć sobie: umieram i ta osoba również umiera...
  • Sumując można powiedzieć, że istotą wsparcia emocjonalnego osób uzależnionych i współuzależnionychjest emocjonalne wzmocnienie icn i pomoc w zmotywowaniu do podjęcia...
  • W mojej głowie aż buzowało od nadmiaru pytań i różnych ewentualności, lecz zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, do naszego stolika podszedł kelner z pytaniem, czy jest tutaj...