Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Być może przeżywał chwile mistyczne, był jednak mistykiem, który wracał i który nigdy nie podjął decyzji, by wycofać się ze świata. Gdy trzeba było, szukał zaginionych (zabitych) polskich oficerów, albo zeznawał - w roku 1949, w procesie Davida Rousseta - że obozy koncentracyjne w ZSRR, owszem, istnieją, i to w obliczu sfanatyzowanych paryskich komunistów, sugerujących, iż jest on agentem Goebbelsa. Jego "nie wiem" nie dotyczyło rzeczy oczywistych, krzywdy, bólu i kłamstwa politycznego. Ale tam, gdzie trwają nieustające spory, w sferze myśli i wyborów filozoficznych, zachował wieczną wolność
95
dziecka I także młodzieńcze poczucie humoru; fascynowało cierpienie, ale lubił się również śmiać; temperament religijny : tylko nie zabija poczucia humoru, lecz wręcz kształci je i rozwija.
Miał wielu przyjaciół, którzy kochali go i podziwiali bez reszty, aż do samego końca. W gruncie rzeczy jednak był człowiekiem samotnym. Był moim przyjacielem i mistrzem.
Mistrzem mojej niewiedzy.
1993
96
Początek wspominania
Początek wspominania! Póki ktoś, kogo znamy i podziwiamy, żyje - choćby nawet daleko od nas - wspominanie ma w sobie coś spokojnego i leniwego, a także pointylistycznego. Pamięć nie stara się jeszcze o syntetyczną, całościową wizję, tylko spokojnie wędruje od jednego do drugiego punktu, skacze od epizodu do epizodu tak jak dzieci, które bawią się w klasy. Mówimy - a pamiętasz wyprawę do Meaux? Pamiętasz wigilię w Berlinie, kiedy Zbyszek śpiewał basem kolędy? Pamiętasz wizytę w szpitalu St. Louis? Pamiętasz, jaki bukiet przyniósł ci kiedyś? Potem, po śmierci, wszystko się zmienia. Pamięć poważnieje i zabiera się do wielkiej pracy; tym razem będzie dążyła do syntezy, będzie pragnęła raz na zawsze utrwalić, zatrzymać i związać w jeden portret dostępne jej elementy i strzępy wspomnień, a także refleksje, związane z nimi. W pierwszych tygodniach i miesiącach po stracie wielkiego przyjaciela pamięć powtarza: jeszcze za wcześnie, jeszcze nic nie widzę, poczekajmy. Ale potem zaczyna się zbliżać pierwsza rocznica śmierci, czas płynie tak szybko jak olimpijski medalista w kraulu i nagle trzeba się śpieszyć, nagle wydaje się, że nie ma pilniejszego zadania. I jednocześnie okazuje się, że chodzi tu o pracę nieskończona, o proces wspominania, który nie może być doprowadzony do finału. Owszem, można napisać szkic wspomnieniowy, dojść do słowa "koniec", wysłać tekst do drukarni - tylko po to, żeby już kilka dni później uświadomić sobie, o czym się zapomniało, czego się
97
nie wzięto pod uwagę. Rzeczy nieraz najważniejszych! I jeszcze raz, i jeszcze.
W dodatku okazuje się, iż są w nas przynajmniej dwie pamięci. Jedna jest inteligentna, wykształcona i nie tylko zdolna do syntezy, ale nawet spontanicznie garnąca się do niej; to proponuje wielkie linie, racjonalne tezy, ostre kolory. Ale jest jej skromniejsza siostra, pamięć małych migawek, krótkie chwil, aparat fotograficzny jednorazowego użytku, produkujący! atomy wspomnień, które nie tylko nie poddają się amplifikacji i ujednoliceniu, lecz nawet zdają się czerpać pewnego rodzaju dumę ze swej absolutnej idiomatyczności. I to właśnie ona - ta mała, bystra, spostrzegawcza pamięć - nie akceptuje śmierci, nie zgadza się na to, żeby teraz całkowicie zmienić system archiwizacji wspomnień. I dzięki temu zachowuje więcej życia, więcej świeżości w swych błyskach. Nie przestaje powtarzać: pamiętasz, pamiętasz, pamiętasz... i za każdym "pamiętasz" wyświetla inne przeźrocze ze swego przepaścistego magazynu. Na próżno jednak prosić ją o konkretny moment, konkretny dzień. Jest kapryśna jak bibliotekarka, która uważając, iż płaci się jej o wiele za małą pensję, mści się na niewinnych petentach i wyjmuje z zapasów tylko te fotografie, na które ona ma ochotę.
To, co tajemnicze w każdej silniejszej osobowości, nie otworzy się przed nami tylko dlatego, że człowiek, który nosił w sobie tę tajemnicę, już nie żyje. Wielkość osoby, która odeszła, widzieliśmy już za jej życia; widzieliśmy także słabości i nie odważaliśmy się łączyć ich z cnotami; a może nie umieliśmy. Teraz, gdy w biograficznym nawiasie pojawiła się nieuchronna druga data, próbujemy zrozumieć i jedne, i drugie.
Był wielkim poetą! Jaka szkoda, że nam Gombrowicz zepsuł smak tej najprostszej formuły, które jest szlachetnie zwięzłą deklaracją najwyższego uznania