Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Podszedłszy do okna zaczął przyglądać się widokowi, jaki miał przed sobą; okno wychodziło prawie wprost na kurnik; przynajmniej wąziutkie podwóreczko, znajdujące się przed nim, pełne było wszelkich stworzeń domowych. Ilość indyczek i kur była nieprzebrana; pomiędzy nimi miarowym krokiem spacerował kogut wstrząsając grzebieniem i przechylając głowę na bok, jak gdyby przysłuchiwał się czemuś; tuż znalazła się świnia z rodziną; ryjąc w kupie śmieci zjadła mimochodem kurczę i nie zauważywszy tego, dalej pochłaniała łupiny od arbuzów jakby nigdy nic. Owo niewielkie podwórko czy też kurnik przegradzał parkan, za którym ciągnęły się obszerne ogrody z kapustą, cebulą, kartoflami, burakami i innymi warzywami. W ogrodzie rozrzucone były gdzieniegdzie jabłonie i inne drzewa owocowe, pokryte siatką dla ochrony od srok i wróbli; te zwłaszcza całymi chmurami przenosiły się z miejsca na miejsce. Z tego samego powodu ustawiono na długich tykach kilka strachów na wróble z rozpostartymi rękami; jeden z nich był nakryty czepkiem samej gospodyni. Za ogrodami zaczynały się chaty chłopskie, które, aczkolwiek rozrzucone były jak popadło i nie tworzyły prawidłowych ulic, wykazywały jednak, wedle spostrzeżeń poczynionych przez Cziczikowa, dostatek mieszkańców; utrzymane bowiem były jak należy; zwietrzałe tarcice na dachach wszędzie zastąpione były przez nowe; wrota nigdzie nie krzywiły się, a w zwróconych doń chłopskich krytych szopach zauważył gdzieniegdzie stojący wóz zapasowy, prawie nowy, a gdzieniegdzie nawet dwa. – Ba, wioskę ma wcale sporą – wyrzekł i postanowił zaraz pomówić z gospodynią i zapoznać się z nią bliżej. Spojrzał przez szparę w drzwiach, z których wysunęła przedtem głowę, i ujrzawszy ją siedzącą przy stoliku do herbaty, wszedł do niej z wesołą i uprzejmą miną. – Dzień dobry, ojcze. Jakże się panu spało ? – rzekła gospodyni podnosząc się z miejsca. Ubrana była lepiej niż wczoraj, w ciemnej sukni i już bez nocnego czepka, ale na szyi ciągle coś było zawiązane. – Dobrze, dobrze – mówił Cziczikow siadając na fotelu. – A jak pani? – Źle, mój ojcze. – Jakże to? – Bezsenność. W krzyżach ciągle boli i noga, tu powyżej kostki, wciąż rwie. – Przejdzie, przejdzie, mateczko. Nie warto na to zważać. – Daj Boże, żeby przeszło. Smarowałam smalcem i nacierałam terpentyną. A co pan chce do herbaty? We flaszce – owocowa. – Dobrze, mateczko, napijemy się owocowej. Myślę, iż czytelnik już zauważył, że Cziczikow pomimo uprzejmej miny mówił jednak z daleko większą swobodą niż z Maniłowem i wcale się nie krępował. Trzeba powiedzieć, iż u nas w Rosji, jeśli w tym lub w owym nie dopędzono jeszcze zagranicy, to znacznie prześcignięto ją w umiejętności obcowania z ludźmi. Trudno przeliczyć wszystkie odcienie i subtelności naszego obejścia. Francuz lub Niemiec przez sto lat nie nauczy się i nie zrozumie wszystkich jego 24 osobliwości i rozróżnień: prawie takim samym głosem i językiem będzie mówił z milionerem i z drobnym sprzedawcą tytoniu, chociaż naturalnie w duchu będzie się trochę płaszczył przed pierwszym. U nas inaczej, u nas są tacy mądrale, którzy z obywatelem ziemskim, mającym dwieście dusz chłopskich, będą mówili zupełnie inaczej niż z tym, który ma ich trzysta, a z tym, który ma trzysta, będą znowu mówili nie tak, jak z posiadającym pięćset, a z tym, co ma pięćset, znowu inaczej niż z tym, co ma osiemset; słowem, choćby do miliona, odcienie znajdą się zawsze. Istnieje, dajmy na to, kancelaria – nie tutaj, ale w państwie za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, a w tej kancelarii, dajmy na to, jest zarządzający kancelarią. Proszę na niego popatrzeć, gdy siedzi pośród swych podwładnych – ze strachu po prostu słowa nie wymówicie! Duma i szlachetność, ba, czego tam twarz jego nie wyraża? Chwytaj pędzel i maluj. Prometeusz, prawdziwy Prometeusz! Patrzy niby orzeł, stąpa posuwiście, równo. Ten sam orzeł, gdy tylko wyjdzie z pokoju i zbliża się do gabinetu swego zwierzchnika, jak kuropatwa śpieszy z papierami pod pachą, ile ma tylko sił. W towarzystwie i na wieczorku, jeżeli wszyscy obecni będą; niższej rangi, Prometeusz pozostanie Prometeuszem, lecz gdy tylko znajdzie się ktoś stojący cokolwiek wyżej od niego, w Prometeuszu zajdzie taka metamorfoza, że Owidiusz podobnej nie wymyśli: mucha, mniej nawet niż mucha, unicestwi się aż do pyłku! – Ależ to nie Iwan Pietrowicz – powiadasz patrząc na niego. – Iwan Pietrowicz jest wysokiego wzrostu, a ten niziutki i chudziutki; tamten mówi głośno, basem i nigdy się nie śmieje, a ten, diabli wiedzą co: piszczy niby ptaszek i ciągle się śmieje. – Podchodzisz bliżej, patrzysz, rzeczywiście Iwan Pietrowicz! „Ehe, hę, hę!” – myślisz sobie... Wróćmy jednakowoż do działających postaci. Cziczikow, jakeśmy powiedzieli, postanowił nie ceremoniować się i dlatego wziąwszy do ręki filiżankę z herbatą i nalawszy do niej owocowej tak zaczął: – Ładną macie wioskę, mateczko. Ileż dusz? – Dusz bez mała osiemdziesiąt – rzekła gospodyni – ale bieda, kiepskie czasy, ot, zeszłego roku był taki nieurodzaj, że Boże uchowaj. – Jednakowoż chłopkowie z wyglądu dostatni, chaty mocne.. Pozwoli pani zapytać o nazwisko. Byłem tak roztargniony... przybyłem nocną porą... – Koroboczka, sekretarzowa kolegialna. – Dziękuję uprzejmie. A imię?... – Anastazja Pietrowna. – Anastazja Pietrowna? Ładne imię. Mam rodzoną ciotkę, siostrę mojej matki, Anastazję Pietrownę. – A jak pańskie nazwisko? – zapytała: – Zdaje się, że pan jest asesorem? – Nie, mateczko – odrzekł Cziczikow z uśmiechem – nie jestem asesorem, tylko tak podróżuję w swoich interesikach. – A, to pan dostawca! Jaka szkoda doprawdy, że tak tanio sprzedałam kupcom miód; pewnie by pan u mnie kupił. – Otóż, właśnie że miodu bym nie kupił. – Więc cóż? Może konopie? Ale konopi mam teraz niewiele – wszystkiego z pół puda. – Nie, mateczko, towarek innego rodzaju: powiedzcie no, czy chłopi wam umierali? – Och, tak, ojcze, osiemnastu ludzi! – rzekła stara z westchnieniem. – Pomarli, taki zdatny naród, wszystko tacy robotni ludzie. Co prawda, trochę się ich potem porodziło, ale co ja mam z nich, taki drobiazg? A tu asesor przyjeżdża, trzeba, powiada, podatek płacić od duszy

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • I Wypełniał też obywatel swój obowiązek względem rodu i rodziny poprzez potomstwo, które miało stanowić kontynuację rodu -201- oraz winne było przyjąć na siebie...
  • Szkoda więc było za- chodu, a zresztą marynarze mieli sporo roboty przed zawinięciem do portu i nie mieli zamiaru spełniać nadmiernych wymagań kapryśnych podróżnych i...
  • Ebou Dar było wielkim portem morskim, dysponującym pewnie największą zatoką znanego świata, a jego pirsy niczym długie szare palce wyciągały się od nabrzeża,...
  • To były pierwsze dni po wejściu sił rozjemczych, w okopach po obu stronach siedziało jeszcze mnóstwo żołnierzy i trzeba było to całe bractwo rozpoznać, policzyć i...
  • Chyba właśnie dlatego, a nie przez wdzięczność za uratowanie siostry, Malgmal nie pozwalał go utrącić, chociaż prawie nie było obiegu, w którym nie próbowano by zniszczyć Hory...
  • Wychowany w Ravensburgu Roo wiedział, że zima może przyjść wcześnie i niespodzianie, ale śniegi mogą też się i spóźnić i tylko bogom było wiadome, jak będzie w tym roku...
  • - Czy żąda pan, abym popełniła pocałunek? Było to świetnie zagrane: figlarna dziewczyna z 1915 roku, która podkpiwa sobie z wiktoriańskiego żarciku; wyglądała absurdalnie i...
  • Tak było w teatrze greckim, w teatrze szekspirowskim i tak jest do dziś...
  • - Panie Stutz - zwrócił się Horowitz uprzejmie do operatora, który właśnie wyłączył kamerę i rozprostowywał ramiona - panie Stutz, mamy tu ujęcie człowieka, którego...
  • Otaczały ją miniaturowe drzewka i dlatego z daleka wydawała się znacznie wyższa; w pogodny dzień można było z jej szczytu dostrzec starą garncarnię Elspeth...