Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Ale i to nie jest takie oczywiste.
Wprawdzie dostawy zbóż z gospodarstw kolektywnych były relatywnie łatwiejsze, to jednak
znacznie zmniejszyła się ogólna podaż zboża. Jest prawdą i to, że chłopi opuszczając swoje
gospodarstwa kierowali się głównie do pracy w przemyśle, ale industrializacja i ubóstwo wsi
wymuszały na nich takie właśnie decyzje. Zresztą w krótkim czasie ów trend nabrał takich
rozmiarów, że władze musiały podjąć specjalne środki, aby zahamować ucieczkę ludności
wiejskiej do miast (w 1932 r. przywrócono stare, carskie paszporty wewnętrzne tylko dla
mieszkańców miast, natomiast chłopi musieli starać się o pozwolenie na opuszczenie wsi!).
Kolektywizacja niewątpliwie wyeliminowała bezrobocie na wsi, kiedy biedota i bezrolni
zostali wchłonięci przez kolektywy, ale nie przyczyniła się do podniesienia wydajności pracy,
ponieważ chłopi kołchozowi nie pracowali tak wydajnie i w nieograniczonym wymiarze
godzin, jak chłopi indywidualni. Zatem nie można się zgodzić z upowszechnianym kiedyś
przez historiografię radziecką poglądem, że lepsza organizacja pracy i wyższa wydajność
gospodarstw kolektywnych umożliwiły powstanie nadwyżki siły roboczej na wsi, którą można
było przesunąć do przemysłu, gdyż zjawisko to występowało już na wiele lat przed
kolektywizacją i wynikało z ogólnego przeludnienia wsi. W latach dwudziestych wieś
radziecka była niedoinwestowana, przeludniona i niezdolna do radykalnego zwiększenia
produkcji nawet drogą ekstensywną. W latach trzydziestych, kiedy to nasycenie rolnictwa
w traktory i maszyny było dużo większe, gospodarstwa kolektywne z przyczyn obiektywnych
nie mogły rozwiązać tych problemów. Pomimo, na przykład, licznych dyskusji i mnogości
programów "traktoryzacji", w ZSRR nie udało się przezwyciężyć deficytu siły pociągowej
w rolnictwie.
Wybór sposobu rozwiązania "kwestii chłopskiej" w ZSRR na przełomie lat dwudziestych
i trzydziestych nie sprowadzał się do prostego wyboru pomiędzy stalinowską powszechną
kolektywizacją a bucharinowskim "zjednywaniem" chłopa dla socjalizmu, albowiem ówczes-
ne warunki pozwalały również na inne rozwiązania. Lata dwudzieste pokazały, że indywidual-
ny chłop, któremu zaproponuje się uczciwą cenę na jego produkty, nie ucieka się do aktów
desperacji zagrażających władzy. Lata dwudzieste dostarczyły również dowodów na to, że
rolnik indywidualny może produkować więcej, pod warunkiem że mu się zapewni dostęp do
niezbędnych narzędzi przydatnych w "małym rolnictwie". Ale radzieckim komunistom łatwiej
trafiały do wyobraźni traktory i wielkie powierzchnie gospodarstw rolnych, dające możliwość
ekstensywnego rozwoju produkcji, niż jej intensyfikacja - podnoszenie poziomu agrokultury.
Należy więc przyjąć, że wydajność radzieckiego rolnictwa w latach trzydziestych byłaby dużo
wyższa, gdyby państwo mniej inwestowało w produkcję traktorów, a więcej środków
przeznaczało na produkcję nawozów sztucznych, na walkę ze szkodnikami, a przede
wszystkim gdyby przechodzenie od "małego" do "dużego rolnictwa" rozpoczęto później oraz
gdyby te zmiany przebiegały inaczej i wolniej.
Przed 1929 r. nieliczne, zakładane raczej na eksperymentalną skalę gospodarstwa
kolektywne sprowadzały się do prostych kooperatyw, skupiających 100"% własności społecz-
nej. W latach trzydziestych gospodarstwa wiejskie, według tzw. "Modelowego Statutu
Gospodarstwa Rolnego" z 1935 r., przybrały prokolektywną formę kołchozu (kolliektiwnoje
choziajstwo), opartą na zasadach znanego od wielu lat artelu. Kołchoz nie był postrzegany
jako całkowicie socjalistyczna forma produkcji rolnej, ale przynajmniej nie była to forma
kapitalistyczna. Członkowie kołchozu wnosili do wspólnego użytkowania ziemię (ale nie jej
własność!), narzędzia rolnicze i żywy inwentarz. Od tej pory ich główne zadanie polegało na
91
wspólnym uprawianiu ziemi, z tym że każda rodzina mogła zachować dla własnych potrzeb
działkę przyzagrodową o powierzchni do 40 arów, krowę, świnię i nieograniczoną ilość
drobiu. Prywatne zwierzęta wolno było wypasać na łąkach kołchozowych.
W tamtych latach typowy kotchoz składał się z 50-100 gospodarstw chłopskich i generalnie
nie przedstawiał sobą imponującego widoku: zachwaszczone uprawy, gnijące na polach sterty
słomy lub siana, prymitywne, odrapane chałupy, podszyte wiatrem zabudowania gospodarcze,
brudne, błotniste podwórka, niedożywione i zaniedbane zwierzęta oraz niski poziom hi eny
cechujący ludzi - w niczym nie przypominały socrealistycmych, plakatowych wizji nowoczes-
nego gospodarstwa socjalistycmego. Na przewodniczącego kołchozu wymaczano najczęściej
osobę nie związaną z lokalną społecznością wiejską, człowieka, który zwykle miał nikłe pojęcie
o gospodarce rolnej. O obsadzie tego stanowiska decydowała miejscowa organizacja partyjna
i ona też była władna odwołać przewodniczącego za brak osiągnięć produkcyjnych, za
niewykonanie planu. Plany produkcji ustalano na takim poziomie, aby ich wykonanie zmusiło
chłopów do maksymalnego wysiłku. Pomimo iż formalnie całością działalności kołchozu
kierowała wybrana demokratycznie rada, to faktycznie ostatecma decyzja należała do przewod-
niczącego. W dodatku, duży wptyw na produkcję miały istniejące poza strukturami kołchozów
tzw. Państwowe Stacje Maszynowo-Traktorowe (MTS-y), utworzone dekretem 5 czerwca 1929 r.
Tak więc kołchozy dysponowały ziemią i siłą roboczą, a maszyny znajdowały się w dyspozycji
państwa. Za swoje usługi w sprzęcie mechanicznym MTS-y pobierały opłaty w naturze
w wysokości 20"% zbiorów. Jeżeli dodać do tego ponad 30% produkcji rolnej, którą kołchozy
musiały oddawać państwu w ramach obowiązkowych dostaw (było to "pierwsze przykazanie .
kołchoźnika") i obciążenia wynikające z utrzymania rozrastającej się administracji - to
kotchoźnikom pozostawała mikoma część wyprodukowanych przez nich dóbr.
Kołchozy funkcjonowały na własnym rozrachunku. Podstawę obliczeniową wyna-
grodzenia kołchoźnika stanowiła dniówka robocza. Wysokość dniówki zależała od charak-
teru i rodzaju pracy: możliwe było wypracowanie więcej niż jednej roboczodniówki w ciągu
dnia