Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Zerknął na Torca. Ich spojrzenia zetknęły się na sekundę.
Następnie popatrzył przed siebie, na Levona, i dostrzegł, że
obejrzał się on na nich, jadąc z wyciągniętym mieczem.
Minęli wzniesienie terenu. Zobaczył połyskującą w słoń-
cu Adein. Widział svart alfarów — obrzydliwe, zielone
stwory, które znał, a także inne, większe, o kolorze brunat-
nym. Zaczynali przechodzić w bród przez rzekę. Dopiero
zaczynali. Ivor przybył na czas. Uwieczni się to w pieśniach,
oby tylko miał kto je śpiewać.
Albowiem przez rzekę przechodziło ku nim bardzo, ale
to bardzo wielu wrogów. Równina na północ od Adein była
ciemna od ogromu armii Rakotha. Ich ochrypłe krzyki roz-
brzmiewały w powietrzu: zaniepokojenie na widok Dalrei,
a potem wysoka, szydercza nuta triumfu, gdy zobaczyli, jak
niewielu ich jest.
Z toporem trzymanym w gotowości, Dave pognał za
Ivorem. Serce zabiło mu nagle, gdy ujrzał, że szeregi svart
alfarów rozstąpiły się, by zrobić miejsce dla urgachów do-
siadających slaugów. Były ich setki, setki i setki, wśród
tysięcy i tysięcy svart alfarów.
Pomyślał o śmierci. Potem, przelotnie, o swych rodzi-
cach i bracie, którzy mogli nigdy się o niczym nie dowie-
308
dzieć. Pomyślał o Kevinie i Jennifer, o dwóch nowych bra-
ciach, którzy byli teraz z nim, oraz o rzezi nad Llewenmere,
rok temu. Ujrzał wodza urgachów, największego z nich
wszystkich. Zobaczył, że na znak szyderstwa odział się on
w biel. Nienawidził go całym sercem i duszą.
— Revor! — krzyknął wraz ze wszystkimi Dalrei,
a potem: — Ivor! — również ze wszystkimi. Następnie
był już przy Adein. Zmęczenie zniknęło. W jego ciele wez-
brała fala szaleństwa. Nadeszła wojna.
Nie przekroczyli rzeki. Był to jedyny obiekt na płaskich
preriach, który mógł im zapewnić jakąkolwiek przewagę.
Svart alfarowie byli mali, nawet ci brunatni, i nie mieli
wierzchowców. Musieli przechodzić w bród przez Adein
i wdrapywać się na jej brzeg prosto pod miecze Dalrei. Dave
zauważył, że Torc schował miecz i wyciągnął łuk. Wkrótce
strzały Jeźdźców zaczęły przemykać nad rzeką, by nieść
śmierć po jej drugiej stronie. Dostrzegł to tylko przelotnie,
gdyż znajdował się pośrodku tryskającego krwią chaosu.
Skierował karego konia wzdłuż brzegu. Walił raz za razem
toporem, siekał i rąbał, a raz nawet pchnął nim svart alfara.
Poczuł, jak żebra przeciwnika pękły pod jego uderzeniem.
Próbował trzymać się blisko Levona i Ivora, ale grunt
był śliski" od krwi i rzecznej wody, a potem na drugi brzeg
przedostała się grupa urgachów na straszliwych sześcionoż-
nych slaugach i nagle musiał walczyć o ocalenie życia.
Odpychano ich od rzeki. Nie mogli walczyć z urgachami
na równym gruncie. Adein była już czerwona od krwi w coraz
słabszym świetle dnia. W nurcie rzeki leżało tak wielu mar-
twych i umierających svart alfarów, że żywi przechodzili na
drugi brzeg po ich ciałach w ślad za urgachami i slaugami.
U boku Dave'a, Torc ponownie wyciągnął miecz. Tuż
obok niego walczył wysoki wojownik z Północnej Twierdzy.
Rozpaczliwie próbowali w trójkę utrzymać się blisko rzeki,
wiedząc, że zaleją ich, jeśli dadzą się odepchnąć zbyt daleko.
Zaatakował go urgach. Dave poczuł cuchnący oddech roga-
tego slauga. Kary koń skręcił w bok bez rozkazu. Ciężki miecz
309
urgacha zaświstał nad głową Dave'a. Zanim zdążył zatoczyć
łuk w drugą stronę, Martyniuk pochylił się do przodu i z całej
siły zatopił topór w ohydnej, kudłatej głowie. Wyszarpnął go
i zadał cios na odlew slaugowi w tej samej chwili, gdy urgach
ześliznął się niczym kłoda na pokrytą krwią ziemię.
Zabił go, lecz gdy zaczerpnął tchu, ujrzał, że w jego
stronę gna kolejny wielki stwór. Wiedział, że nie wytrzyma
tego długo. Nie zdoła utrzymać linii obrony. Torc również
uśmiercił dosiadającego slauga wroga i odwrócił się rozpa-
czliwie, by stawić czoło następnemu. Svartowie przechodzili
teraz przez rzekę wielką liczbą. Z grozą w sercu Dave ujrzał,
ilu ich jeszcze zostało na drugim brzegu