Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Zasadą moralną, którą trzeba tu przyjąć, jest: ..Sądźcie i bądźcie gotowi na to, że i was sądzić będą".
Przeciwieństwem moralnej obojętności nie jest ślepe, arbitralne, f aryzeuszowskie potępienie wszelkich przekonań, działań czy c^ób, które nie odpowiadają naszemu usposobieniu, zapamiętanym hasłom czy chwilowym ocenom. Przeciwieństwem ogólnej '"Icrancji nie jest wcale ogólne potępienie, lecz są to dwa sposoby
85
tego samego uchylenia się od odpowiedzialności. Powiedzenie * że „wszystko jest białe", czy że „wszystko jest czarne", albo też że „wszystko nie jest ani białe, ani czarne, bo jest szare" nie jest osądem moralnym, ale ucieczką od odpowiedzialności za taki sąd.
Sądzić to znaczy oceniać daną jednostkę przez odniesienie do abstrakcyjnej zasady lub normy. Nie jest to proste zadanie; nie jest to zadanie, które można wykonać automatycznie, za pośrednictwem uczuć, „instynktów" czy podejrzeń. Jest to praca wymagająca najbardziej dokładnego, ścisłego i najbezwzględniej obiektywnego i racjonalnego myślowego procesu. Nietrudno jest uchwycić abstrakcyjne zasady moralne, może jednak być bardzo trudno zastosować je do konkretnej sytuacji, zwłaszcza gdy uwikłany jest w nią charakter moralny innej osoby. Gdy wypowiadamy jakikolwiek, pozytywny bądź negatywny osąd moralny, musimy być gotowi odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego?" i dowieść swej słuszności sobie i każdej racjonalnej osobie, która nas zapyta.
Polityka ciągłego wyrażania ocen moralnych nie jest tożsama z uważaniem się za misjonarza, na którym ciąży odpowiedzialność za „zbawianie wszystkich dusz", nie oznacza też ona, że każdej napotkanej osobie, czy chce ona tego czy nie, mamy udzielać moralnych wskazówek. Wynika z niej natomiast, że: a) trzeba posiadać pełny, dokładny osąd moralny każdej osoby, sprawy i zdarzenia, z którymi się spotykamy, umieć wyrazić ten osąd w słowach i zgodnie z nim działać; b) jeśli jest to racjonalnie słuszne, trzeba swą oceną moralną dzielić się z innymi.
Ten ostatni postulat oznacza, że nie trzeba wcale rzucać się w nie sprowokowane spory i dyskusje moralne, ale że obowiązkiem jest mówić w sytuacjach, gdy milczenie mogłoby być poczytane za znak zgody na zło. Gdy mamy do czynienia z osobami nieracjonalnymi, z którymi wszelka dyskusja jest daremna, wystarczy powiedzieć: „Nie zgadzam się z tobą", aby nie udzielić sankcji moralnej. Gdy w grę wchodzą ludzie lepsi, moralnie niezbędne może być pełne wypowiedzenie swych poglądów. Natomiast w żadnym wypadku i w żadnej sytuacji nie wolno milczeć, gdy inni atakują czy potępiają nasze własne wartości. ,,
86
Wartości moralne są siłą motywacyjną lud/.kich d/iałań. Wyrażając ocenę moralną, zapewniamy jasność naszych własnych spostrzeżeń oraz racjonalność drogi, którą wybraliśmy. Inna jest sytuacja, gdy myślimy, że ktoś popełnia błędy z niewiedzy, a inna, gdy mamy do czynienia ze złem.
Ileż to ludzi kluczy, racjonalizuje i wprowadza swój umysł w stan ślepego odrętwienia, obawiając się odkrycia, że osoby, z którymi mają do czynienia — bliscy, przyjaciele, znajomi z pracy, politycy rządzący krajem — nie błądzą, ale świadomie czynią zło. Zauważmy, że obawa przed dostrzeżeniem tego faktu prowadzi do sankcjonowania, wspierania i wręcz rozszerzania tego właśnie zła, w którego istnienie lękamy się uwierzyć.
Gdyby ludzie nie stosowali tak nikczemnych wykrętów jak twierdzenia, że jakiś nędzny oszust „chce dobrze", że wałęsający się obibok „nie może nic poradzić", że młodociany przestępca „potrzebuje miłości", że zbrodniarz „nie zna niczego lepszego", że dążącym do władzy politykiem powoduje patriotyczna troska o dobro powszechne, albo że komuniści to po prostu reformatorzy rolnictwa — inne byłyby dzieje ostatnich kilku dekad albo i stuleci.
Zadajmy sobie pytanie, dlaczego dyktatury totalitarne uważają, że muszą angażować pieniądze i wysiłki w propagandę dla niewolników bezradnych z kajdanami na rękach i kneblami w ustach, którzy nie mają żadnych możliwości protestu ani obrony. Odpowiedź jest jedna: nawet najpokorniejszy niewolnik i najprymitywniejszy dzikus powstanie w ślepym buncie, gdy tylko zda sobie sprawę, że złożono go w ofierze nie dla jakichś niepojętych szlachetnych zamiarów, ale w imię zła.
Zauważmy też, że moralna obojętność nieuchronnie powoduje coraz silniejszą solidarność z tym, co złe i postępujący protest wobec tego, co szlachetne; ten, kto wzbrania się przyznać, że zło jest złem, jeszcze bardziej boi się stwierdzenia, że dobro jest dobrem. Człowiek prawy jest dlań zagrożeniem mogącym zniweczyć wszystkie jego wykręty; dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o sprawiedliwość i trzeba zająć stanowisko po jednej lub drugiej stronie. Wtedy właśnie następuje zgubne działanie formuł
87
takich, jak: „Nikt nigdy nie ma całkowitej racji, ani nie jest zupełnie pozbawiony racji", albo „Kimże jestem, abym miał sądzić?" Kto zaczyna od stwierdzenia, że „Nawet w najgorszym z nas jest coś dobrego", później mówi: „Nawet w najlepszym z nas jest coś złego", następnie: „W najlepszym z nas musi być coś złego", aż wreszcie: „To właśnie ci najlepsi utrudniają nam życie; czemu nie siedzą cicho? Kimże są, aby sądzić?"
A potem, będąc już w sile wieku, pewnego chmurnego poranka człowiek taki uświadamia sobie nagle, że zdradził wszystkie wartości, które miłował w wiośnie swego życia, i zastanawia się, jak mogło się to stać, i nie dopuszcza do świadomości odpowiedzi na to pytanie, i pośpiesznie sam sobie tłumaczy, że słuszny był strach, który odczuwał w najgorszych, najbardziej wstydliwych chwilach swego życia, i że wartości nie mają w tym świecie szans na urzeczywistnienie.
Społeczeństwo nieracjonalne to społeczeństwo moralnych tchórzy — ludzi, których sparaliżowała utrata norm, zasad i celów moralnych. Ponieważ jednak ludzie, dopóki żyją, muszą działać, społeczeństwem takim zawładnąć może każdy, kto zechce nadać mu kierunek. Inicjatywa wyjść może tylko od dwóch rodzajów ludzi: albo od człowieka, który chce przyjąć odpowiedzialność za potwierdzenie wartości racjonalnych, albo od bandyty, którego kwestia odpowiedzialności nic a nic nie obchodzi