Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Wyjaśnienie, które tu ci przytaczam doprowadziłoby psychofizyków do rozstroju nerwowego, ponieważ „czas" nie jest w rzeczywistości takim, jakim my go „doświadczamy", tak więc ten proces nie robi „rzeczywiście" tego, co powiedziałem - robi natomiast coś bardzo zawiłego - ale tak to mniej więcej wygląda z praktycznego punktu widzenia, bo jeśli nawet zniekształcenie czasu jest „efektem iluzorycznym" - podobnie jak odnosimy wrażenie, że słońce wschodzi i zachodzi - to nadal wykorzystują je do zabijania ludzi. Tak więc proces ten wytrąca czas z fazy i czyni to bez przerwy, przełączając dyslokacje w przypadkowej sekwencji tak, że na dowolnej stopie kwadratowej terenu mogą w sekwencji czasowej istnieć cztery albo pięć sprzeczności, które wciąż się zmieniają. A więc „tutaj" może być w jednej chwili „przed" wyjściowym „teraz", sekundę później i język zawodzi przy tych łamańcach logicznych, trzeba by tu matematyki) o dwie minuty „za" „teraz", potem o pięć minut „za", potem trzy „przed" i tak dalej. I do tego wszystkiego sąsiednie strefy na tej stopie kwadratowej podlegają temu samemu procesowi przełączania (cholera z tym językiem!). Aparatura Zjednoczenia rozerwała się na strzępy. Tak samo ludzie: niektórzy udusili się wskutek pięciominutowego odstępu pomiędzy zaczerpnięciem powietrza, a dotarciem tlenu do płuc, inni utopili się we własnej krwi. Trwało to jakieś dziesięć minut, tak przynajmniej wydawało się nam, obserwatorom z zewnątrz. Pewien psychofizyk powiedział mi kiedyś, że „to " zarówno „trwa" wiecznie, jak i „nie trwa" wcale i że opowiedzenie się za jednym z tych stwierdzeń nie kwestionuje prawdziwości drugiego, a w konsekwencji każde stwierdzenie zarówno „posiada" jak i „nie posiada" zastosowania do konkretnej sytuacji - nie zrozumiałem. Trwało to dziesięć minut. Po upływie tego czasu świat znieruchomiał. Podnieśliśmy głowy. Ziemia przestała kipieć. W niewielkiej odległości od naszych stanowisk, pośród rumowiska, pojawiła się mikroskopijna gwiazdka, mała jak główka od szpilki, ale nieprawdopodobnie jasna i wyraźna. Wydawało się, że wsysa w siebie noc niczym wir, jak gdyby była dziurką po nakłuciu szpilką materii wszechświata, prowadząc do bardziej intensywnej rzeczywistości, która nabiera właśnie wielkiego oddechu do krzyku. Instynktownie, jak jeden mąż, zasłoniliśmy sobie głowy rękoma. Buchnęło bardzo jasne światło, światło, które czuliśmy przez wierzchy naszych czaszek, światło, które oślepiało swym blaskiem nawet przez zamknięte i mocno zaciśnięte powieki. Góra podskoczyła pod nami, wyrzuciła nas w powietrze raz, potem drugi, sponiewierała prawie do nieprzytomności. Nie słyszeliśmy nawet huku. Po chwili wszystko ucichło, poza nieprzerwanym, niskim dudnieniem. Unieśliśmy głowy i naszym oczom ukazały się grube, leniwe jęzory płynnej magmy, wyciekające z wnętrza ziemi na step ogromnymi potokami, poznaczonymi tu i ówdzie efektownymi fontannami rzygających w górę iskier. Ekrany rozpraszające przyjęty na siebie falę uderzeniową wybuchu, wytrzymały jej ciśnienie dostatecznie długo, by ocalić nam życie, a potem, przeciążone, spaliły się na skwarki. Był to jeden z pierwszych wypadków, kiedy w ogóle do tego doszło. Nikt nie powiedział nawet słowa. Nie patrzyliśmy na siebie. Po prostu leżeliśmy. Chronometr wskazywał, że upłynęła godzina, ale nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. W końcu dwóch z nas wstało i w milczeniu zaczęło kręcić się bez celu tam i z powrotem. jeden po drugim podźwignęła się z ziemi reszta. Wciąż milcząc, wciąż starając się nie patrzeć sobie w oczy otrzepywaliśmy się z pyłu. Słyszałem jak ktoś mówi: „zesrałem się z tego wszystkiego w spodnie". Automatycznie opatrywaliśmy sobie sińce i skaleczenia, automatycznie uporządkowaliśmy obóz i zakopaliśmy zrujnowany generator ekranu rozpraszającego. Automatycznie usiedliśmy znowu na ziemi i gapiliśmy się tępo w rozjarzający sawannę blask. Każdy z nas wiedział, że wojna się skończyła - podpowiadał to nasz instynkt. Była to reakcja emocjonalna, ale bardzo chłodna, bardzo zrezygnowana, bardzo pasywna. Było to coś zbyt wielkiego aby zadawać pytania. To stało się faktem oczywistym. Po D'kotcie nie mogło być już więcej nic. Kropka. Wojna się skończyła. Byliśmy bliscy prawdy, ale niezupełnie. Po godzinie, czy coś koło tego, nad górskim grzbietem ukazał się człowiek ze sztabu dowodzenia w zdobycznym próżniolocie i wylądował w obozie. Wyłączył próżniowca, zeskoczył na ziemię, zrobił dwa kroki w kierunku wału ochronnego, wychodzącego na piekło, zatrzymał się. Ręka powędrowała mu do góry, aby osłonić gardło opadła, zawahała się, uniosła z powrotem. Milczeliśmy. Sztab, kierujący atakiem na D'kottę ulokowano przezornie za masywem Dominikanów. Osłaniał ich łańcuch górski i nie widzieli stamtąd nic, prócz blasku na pokrywie chmur. To był jego pierwszy rzut oka na miasto - na miejsce, gdzie było miasto. Obserwowałem grę mięśni na jego karku, widziałem jak jego plecy garbią się, niczym pod uniesioną nad nimi pięścią. Wielu ludzi ze sztabu Kwestarzy, biorących udział w planowaniu operacji D'kotta natychmiast po przewrocie popełniło samobójstwo, wielu tego nie uczyniło. Nie wiem do której kategorii ten się zaliczał. łącznik odwrócił wreszcie głowę i na uginających się nogach powlókł się w naszym kierunku. Jego ruchy były nieskoordynowane, a twarz miała dziwną barwę, ale panował nad sobą. Odwołał Heynitha, dowódcę naszego oddziału, na stronę. Rozmawiali pół godziny, łącznik pokazywał Heynithowi mapę, nabazgrał coś pośpiesznie na wyrwanej z notesu kartce i wtoczył jakieś papiery. Heynith kiwał od czasu do czasu głową

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Czy dzieło sztuki staje się mniej piękne przez to, że jest ukryte? Ja obejrzę ten film… a po mojej śmierci obejrzy go świat i uzna mój geniusz, nawet jeśli sposób w jaki go wyraziłem,...
  • Gdy w opisany sposób rozkładają w obozie poszczególne jednostki wojskowe, zostawiają równocześnie między piątą a szóstą rotą, a tak samo między manipułami piechoty,...
  • Tym za[ urzeczywistnieniem doskonaBym, które my[l osiga, jest wiedza zupeBna, doskonaBa, dziki której poznaje si rzeczy w sposób wyodrbniony (distincte) i [ci[le okre[lony (determinate)
  • Ale zdjąwszy zbroję, rolnik był z niego i gospodarz wyśmienity; nie na sposób pana Pawła Warszyckiego, który w gospodarstwie grosz tylko widział, ale z potrzeby pracy, z...
  • W ubiegłym stuleciu w niektó- rych miejscowościach w Niemczech urządza- no konkursy śpiewu między trzymanymi w kla- tkach samcami zięb, w czasie których hodow- cy i...
  • Potem zobaczył coś jeszcze bardziej szokującego — wyraźny zarys drugiego szybu bezpośrednio pod miejscem, z którego wydobyto meteoryt, jakby kamień został umieszczony w...
  • A przez cały ten czas pewien wystawiony na ciężką próbę człowiek, miejscowy telegrafista związany tajemnicą urzędową, musiał zaciskać usta i pętać język milczeniem,...
  • Indra nie rozumiała tego, bo nawet jeśli bardzo był wzburzony sensacją w związku z Okiem Nocy, to w jakiś sposób wyczuwała, że Ram zwraca się przeciwko niej...
  • — Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś mi najbliższy jako dorosły będzie traktować mnie w ten sposób! Rozmawiał ze mną tak, jakbym stawiała mu opór z zamiarem wyrządzenia...
  • W obawie, że niektóre z badanych przez niego niezachodnich grup mogły mieć kontakt z programami telewizyjnymi, pokazującymi zachodni sposób interpretowania wyrazu...