Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
— I który teraz nie żyje.
Crowell opuścił głowę i nic nie odpowiedział.
— To wszystko — stwierdził Rickman.
— Co pan pomyślał o panu Ballardzie, kiedy spotkał się pan z nim po raz pierwszy? — zapytał Harrison. Crowell wzruszył ramionami.
— Pomyślałem, że jest dość przystojnym, młodym człowiekiem, może nieco zbyt młodym na to stanowisko.
— Czy podejrzewał go pan o jakieś skłonności do picia lub robienia kawałów?
— Nie, wówczas się one nie ujawniły.
— Jak zrozumiałem, stało się to później. Kiedy?
— Tamtego wieczoru, panie przewodniczący.
Harrison westchnął, zmęczony mętnymi odpowiedziami Crowella.
— Usłyszeliśmy wcześniej zeznanie, że pan Ballard nie był ani pijany, ani też nie żartował. Dlaczego więc nie uwierzył pan jego słowom?
Crowell potrząsnął bezradnie głową i spojrzał na Rickmana, który pilnie wpatrywał się w leżącą przed nim kartkę papieru.
— Właściwie nie wiem, brzmiało to niezbyt przekonująco.
— Zasugerowano tu, że pan Ballard został panu „narzucony”. — Harrison wypowiedział to słowo ze wstrętem. — Czy w sprawie jego nominacji złożył pan komuś jakiekolwiek zastrzeżenia?
— Nie.
Harrison wolno pokręcił głową, spoglądając na świadka.
— No, dobrze. Nie mam dalszych pytań. — Spojrzał w dół. — Słucham, panie Ballard?
— Chciałbym zapytać o kilka spraw.
— Widzę, że wciąż brakuje panu prawnego reprezentanta. Czy według pana jest to rozsądne? Musiał pan słyszeć przysłowie o tym, że człowiek, który sam dowodzi swoich praw ma głupca za obrońcę. Ballard uśmiechnął się.
— Może jest to aktualne w sądzie, ale, panie przewodniczący, wciąż pan podkreślał, że to nie sąd. Myślę, że potrafię sformułować kilka pytań.
Harrison kiwnął głową.
— Proszę więc, panie Ballard.
Ballard spojrzał na Crowella.
— Panie Crowell, dwa tygodnie po katastrofie rada odwołała mnie ze stanowiska. Dlaczego? Dłoń Rickmana wystrzeliła w górę.
— Protestuję! To, co wydarzyło się po wypadku, nie wchodzi w zakres tego dochodzenia.
— Pan Rickman ma słuszność — przyznał Harrison. — Nie sądzę, żeby ta wiadomość okazała się nam pomocna. Ballard wstał.
— Czy wolno mi zakwestionować to stwierdzenie?
— Oczywiście.
Sięgnął po notatnik.
— Kiedy rozpoczęło się dochodzenie, zapisywałem pańskie uwagi. Oznajmił pan, że składane tutaj zeznania nie mogą zostać wykorzystane w żadnych przyszłych krokach prawnych. Wydaje mi się, że dochodzenie to może okazać się jedynym przesłuchaniem publicznym.
Odwrócił kartkę.
— W drugim dniu doktor McGill powiedział, że liczba ofiar katastrofy mogła być mniejsza. Odrzucił pan sprzeciw na podstawie tego, że to nie sąd, a procedura zależy wyłącznie od pańskiego uznania.
Uniósł wzrok.
— Panie przewodniczący, to dochodzenie jest szeroko komentowane w prasie, nie tylko w Nowej Zelandii, ale również w całym Zjednoczonym Królestwie. Bez względu na wyniki pańskich badań, opinia publiczna i tak znajdzie sobie kogoś winnego niepotrzebnych ofiar. A teraz insynuuje się różne rzeczy odnośnie mego charakteru, nałogowego picia i skłonności do kawalerstwa, czego we własnym interesie nie mogę nie zakwestionować. Proszę o zezwolenie na przepytanie pana Crowella w związku z tymi sprawami, a fakt odsunięcia mnie od obowiązków dwa tygodnie po katastrofie wydaje mi się najzupełniej uzasadnionym powodem do wyjaśnienia ich.
Harrison krótko skonsultował się z dwoma doradcami, wreszcie oznajmił:
— Nie jest życzeniem tej komisji, by lekkomyślnie podważano tu czyjąkolwiek reputację. Proszę usiąść, panie Ballard i kontynuować przesłuchanie pana Crowella.
Rickman powiedział ostrzegawczo:
— Może to okazać się podstawą do apelacji, panie przewodniczący.
— Rzeczywiście, może — ze stoickim spokojem przyznał Harrison. — Procedurę postępowania znajdzie pan w Akcie o Komisjach Dochodzeniowych. Proszę, panie Ballard.
Ballard usiadł.
— Dlaczego więc zwolniono mnie ze stanowiska dyrektora, panie Crowell?
— Tak jednogłośnie zadecydowała rada.
— Niezbyt dokładnie mi pan odpowiedział, ale zostawmy to na razie. Zeznał pan, że nie miał nic wspólnego z moją nominacją, że wybrałby pan raczej kogoś innego i że instrukcje nadeszły z Londynu. Czy zawsze otrzymuje pan instrukcje z Londynu?
— Oczywiście, że nie.
— W” takim razie skąd? Od kogo?
— Ależ od... — Crowel! urwał nagle. — Nie otrzymuję żadnych poleceń, jak pan to ujął. Jestem prezesem firmy.
— Rozumiem. Czy uważa się pan za swego rodzaju dyktatora?
— To potwarz.
— Może według pana. Tak czy inaczej, proszę odpowiedzieć.
— Oczywiście, że nie jestem dyktatorem.
— Tkwi w tym sprzeczność — zauważył Ballard. — Albo ktoś pana instruuje, albo nie. Więc jak to jest, panie Crowell?
— Jako prezes biorę udział w podejmowaniu decyzji przez radę.
Wszelkie decyzje są ustalane wspólnie.
— Wielce demokratyczny sposób — skomentował Ballard