Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Eve usiadła za kierownicą.
- I mówisz, że nie wymagasz od siebie ponadludzkich wysiłków?
- To zwykła przemiana materii, kochanie. Około południa prawdopodobnie będę musiał
coś wziąć, jeśli do tego czasu nie skończymy.
- Nie nastawiaj się na szybki koniec. Świadek mieszka w tym samym kwartale co
Peabody. Podaj mi dokładny adres. - Spojrzała na niego, kiedy wywoływał dane na
monitorze. - Dziękuję - powiedziała.
- Proszę bardzo. Ale robię to też dla siebie.
- Wiem. - Nagle spragniona kontaktu, chwyciła go za rękę. Minęła bramę rezydencji, nie
wypuszczając jej z dłoni. - Dzięki mimo wszystko.
20
Nie zawracała sobie głowy szukaniem miejsca do parkowania; po prostu zastawiła
bokiem jakieś rozklekotane autko napędzane energią słoneczną, które wyglądało tak, jakby
stało tam co najmniej od pół roku.
Włączyła policyjnego koguta i wysiadła, puszczając mimo uszu głośny okrzyk: „Do
budy, psy!". To krzyczał kierowca pordzewiałego samochodziku, któremu zajechała drogę,
tak że utknął na dobre. Gdyby miała lepszy humor, pewnie poświęciłaby kilka chwil, żeby
uciąć sobie z nim małą p o -gawędkę.
Ale dziś zamiast gawędzić z krewkimi kierowcami, przeszła na drugą stronę ulicy i
dokładnie przyjrzała się sczerniałym plamom krwi na chodniku. Nie mogła się powstrzymać.
- Zaczaił się na nią. To w jego stylu. Może kiedyś szedł za nią do domu? A ona nie
zauważyła, że ktoś ją śledzi? - Potrząsnęła przecząco g ł o w ą , z a -nim jeszcze skończyła
mówić. - Adres policjanta to nie wpis w książce telefonicznej. Żeby go zdobyć, trzeba się
mocno napracować. Prywatne dane funkcjonariuszy są chronione, istnieją blokady, które być
może da się obejść, ale nie jest to łatwe. Musiał ją śledzić. Albo odwalił porządny kawał
hakerskiej roboty.
Przypomniała sobie wywiad z Nadine i konferencję prasową. Za k a ż -dym razem sama
wypychała Peabody na pierwszy plan.
- Ile zajęłoby przyzwoitemu hakerowi zdobycie chronionego adresu?
- To zależy od sprzętu i talentu... - odpowiedział Roarke, który, tak jak ona, przyglądał
się plamom na chodniku i myślał o Peabody. O tym, że przy całym s w o i m silnym
charakterze była wcieleniem s ł o d y c z y . - Najkrócej g o -dzinę, najdłużej kilka dni.
- Godzinę? Jezu... To po co nam w ogóle te blokady?
- Przeciwko ogółowi społeczeństwa. Kto włamuje się do kartoteki policyjnej, żeby
szperać w osobistych danych gliniarzy, automatycznie alarmuje straż elektroniczną. To spore
ryzyko, chyba że jest się kompletnym stra-ceńcem albo umie się łamać blokady i omijać
zabezpieczenia. Dlaczego uważasz, że ten facet jest jakoś szczególnie uzdolnionym hakerem?
- Zastanawiam się tylko. Znał dokładnie zwyczaje swoich ofiar, wiedział, którędy
chodzą, co robią każdgo dnia. Gdzie mieszkają. A wszystkie oprócz jednej były samotne, nie
miały partnerów.
- Elisa Maplewood mieszkała u rodziny.
- Tak, ale męska część tej rodziny w liczbie jednego faceta wyjechała w tym czasie za
granicę. Może o tym też wiedział, może skorzystał z tej sytuacji? Musiał śledzić swoje ofiary,
zgadzam się. Na pewno to robił. Wiemy też, że Merriweather zauważyła w metrze jakiegoś
wielkiego, łysego faceta. Ale to nie wyklucza możliwości, że szukał informacji w
komputerze. Potrzebował jak najwięcej danych. Rzecz jasna, podejmował ryzyko, i to duże.
Ale nigdy nieskalkulowane. Trzeba też pamiętać, że on nie da rady wtopić się w tłum.
Merriweather go zauważyła. Uważam więc, że ten facet raczej stara się unikać pracy w
terenie.
- Przygotowuje się jak najdokładniej, nie wychodząc z domu.
- To możliwe. A nawet prawdopodobne. Ale w wypadku Peabody zadziałał szybko.
Moim zdaniem szybciej niż zwykle. To było coś wyjątkowego, dodatkowe zadanie. Chciał
coś pokazać, bo był wkurzony. Albo się przestraszył. - Zatrzymała się, uniosła głowę i
przebiegła wzrokiem po oknach mieszkań. - I wiesz co jeszcze?
- Nie dowiedział się o niej zbyt wiele. Inaczej orientowałby się, że ktoś na nią czeka w
mieszkaniu i że ten ktoś to glina. Nie znał też zbyt dobrze okolicy, bo byłby przygotowany na
to, że jakiś postronny przechodzień może przyjść z pomocą napadniętej kobiecie.
- Nie wybadał terenu tak dobrze jak zwykle. Był wściekły albo wystraszony, za bardzo
się spieszył. - Eve opuściła głowę i z powrotem spojrzała na ulicę. - Peabody najczęściej
jeździ metrem i wtedy nie przyszłoby jej do głowy, że ktoś ją obserwuje. Mógł chodzić za nią
jak za tamtymi, ale gdyby nawet próbował ją śledzić, to nic by mu z tego nie wyszło. Ona na
pewno by się połapała