Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
- Nic na ten temat nie wiem. Mamy własne nieszczęście. Książę Gliński się zastrzelił.
- Jak to się zastrzelił?! - wykrzyknąłem. - Czyżby nie strzelał się z lordem Banville’em?
- Powiedziano: zastrzelił się. Został odnaleziony w parku Piotrowsko-Razumowskim, z raną od kuli w sercu.
- Znaczy się, kornecik nie miał szczęścia. - Endlung zaczął wkładać suknię. - Anglik nie chybił. Szkoda. Dobry był chłopak, chociaż pedzio.
15 maja
- ...i w dodatku pomocnik bufetowego stłukł półmisek do dziczyzny z sewrskiego serwisu. Na razie wyznaczyłem dla niego karę w wysokości połowy miesięcznej wypłaty, a reszta - wedle waszej opinii. Teraz o pokojowej jej wysokości, Pietriszczewej. Lokaj Kriuczkow doniósł, że widziano ją w krzakach z kamerdynerem pana Fandorina w niedwuznacznej sytuacji. Nie uczyniłem jeszcze nic w tej sprawie, ponieważ nie wiem, jak u was w takich wypadkach przyjęto postępować.
- Za pierwszym razem - nagana - wyjaśniłem Somowowi, odrywając się od talerza. - Na drugi raz - na zbity pysk. Jeśli brzemienna - odprawa pieniężna. U nas surowo na to patrzą.
Za oknami świtało, a w kuchni płonął ogień. Z wielkim apetytem zjadłem podgrzaną zupę i wziąłem się do kotletów a la Rohan. Od ponad doby nic w ustach nie miałem - to nie żarty!
Kiedy Foma Anikiejewicz wywlókł nas z lochów, rozstałem się z lejtnantem. On poszedł do „Varietes”, żeby się przebrać. Zapraszał i mnie, mówił, że dziewczynki nocują w pokojach przy teatrze, więc nakarmią, napoją, utulą.
Ale ja miałem na głowie poważniejsze sprawy. I wcale do nich nie zaliczałem obowiązków gospodarskich, toteż pomocnika słuchałem ze stosunkowo niewielką uwagą.
- Jak się udała koronacja? - spytałem, zastanawiając się, czy Somow może coś wiedzieć o wczorajszej akcji. W zasadzie nie powinien, ale, jak się wydaje, człek z niego przenikliwy i niegłupi. W każdym razie nie próbował ze mnie wydobyć przyczyn mojej nieobecności. Jak by tu delikatnie zapytać, czy nie przywieźli czasem z Ilińska Michała Gieorgijewicza?
- Wspaniale. Nadzwyczaj. Ale - Somow zniżył głos - wśród naszych mówią, że były złe wróżby, znaki...
Zaniepokoiłem się. Złe wróżby w taki dzień - to nie byle co. Koronacja jest wydarzeniem wyjątkowym, tutaj każdy drobiazg ma swoje znaczenie. Pośród nas, sług dworu, są tacy wróżowie, którzy przebieg ceremonii analizują godzina po godzinie, żeby określić, jak będzie wyglądało panowanie i kiedy należy oczekiwać wstrząsów. Możliwe, że to przesąd, ale zdarzają się znaki, których nie sposób lekceważyć. Na przykład na wieczornym przyjęciu po koronacji Aleksandra Wyzwoliciela ni z tego, ni z owego pękła na stole butelka z szampanem, jakby wybuchła bomba. Wtedy, w 1856 roku, o terrorystach jeszcze nawet nie słyszano, dlatego nikt nie wiedział, jak wyjaśnić taki casus. Dopiero po upływie ćwierci wieku znak stał się zrozumiały. A w czasie minionej koronacji najjaśniejszy pan przedwcześnie włożył koronę na czoło i nasi zaszeptali, że panowanie będzie niedługie. Tak też się stało.
- Najpierw - zaczął opowiadać Somow, obejrzawszy się na drzwi - kiedy wielki cyrulik przymierzał koronę do fryzury najjaśniejszej pani, z nerwów zbyt mocno wetknął szpilkę - tak że cesarzowa aż krzyknęła. Ukłuł do krwi... A potem, już po ruszeniu orszaku, jego wysokości nagle oderwał się łańcuch Orderu Andriejewskiego i ten upadł wprost na ziemię! O szpilce tylko nasi wiedzą, ale wypadek z orderem zauważyło wielu.
Tak, niedobrze - pomyślałem. Ale mogło być znacznie gorzej. Najważniejsze, że doszło do koronacji; mimo wszystko doktor Lind nie przeszkodził temu wielkiemu wydarzeniu.
- A jak Anglicy? - spytałem jakby mimochodem, nie wiedząc, czy w Ermitażu słyszeli o pojedynku.
- Lord Banville wyjechał. Wczoraj w południe. Nawet nie był obecny na koronacji. Zostawił liścik do jego wysokości i ruszył w drogę. Blady i zły. Albo się obraził, albo zachorował. Zostawił szczodre wynagrodzenie dla całego starszego personelu. Wam, Afanasiju Stiepanowiczu, złotą gwineę.
- Wymieńcie na ruble i w moim imieniu rozdajcie po równo Lippsowi i obu woźnicom, oni dobrze pracowali - rzekłem, zdecydowawszy, że nie wezmę napiwku od zabójcy. - A mister Carr?
- Nadal tu jest. Lord zostawił mu swojego sługę. Wyjechał sam.
- A mademoiselle Declique? Nie nudzi się bez swojego wychowanka? - z udawaną obojętnością zbliżałem się do najważniejszego.
W korytarzu rozległy się czyjeś ciche kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem Fandorina. Był w domowej węgierskiej kurtce ze sznurem, w siateczce na włosach i w wojłokowych pantoflach. Cały gładziutki, miękko stąpający, z migającymi w półmroku oczyma, jak kot.
- Nocny szwajcar powiedział mi, że wróciliście. A gdzie Endlung? - spytał bez powitania.
Wywnioskowałem z tego, że Paweł Gieorgijewicz opowiedział mu o naszej wyprawie. Bez względu na silną wrogość, którą budził we mnie ten mężczyzna, chciałem jak najszybciej z nim porozmawiać