Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Nikt chyba nie spał. Naukowcy rozmawiali cicho z żonami. Z zaskoczeniem uświadomiłem sobie, że nie poznałbym żadnej z tych kobiet, że zawsze widywałem je w ciemności. Powietrze psuło się z minuty na minutę, oddychanie przyprawiało o ból. Upał wzrastał z każdą chwilą, pot zalewał mi twarz i spływał po piersi i plecach. Co jakiś czas podsadzano któregoś z marynarzy, by wyjrzał przez wentylator, i za każdym razem wieści były te same: jasno. Trwało to do czwartej. O tej porze podsadzono kolejnego marynarza. Zaledwie przysunął twarz do wentylatora, zawołał: - Ciemno choć oko wykol! Nie widzę... Nie dowiedzieliśmy się jednak, czego nie widzi. Zza drzwi doleciał tupot nóg, odgłosy bójki, głośny łoskot i metaliczny dźwięk klucza w zamku. Potem już tylko jeden szczęk, drzwi stanęły otworem i pokój wypełniło chłodne, rześkie powietrze. - Fleck? - rzucił cicho Griffiths. - To ja. Przepraszam za spóźnienie, ale... - Panna Hopeman? - przerwałem mu. - Jest z panem? - Niestety nie. Nie było tam klucza do magazynu broni. Rozmawiałem z nią przez okno, kazała mi to panu doręczyć. - Wcisnął mi w dłoń kartkę papieru. - Ma ktoś zapałki? - spytałem. - Chcę... - To nic pilnego - rzekł Fleck. - Napisała to jeszcze po południu, mając nadzieję, że... - Urwał. - Chodźcie, nie ma czasu do stracenia. Ten cholerny księżyc nie będzie siedział za chmurami do samego rana. - On ma rację - przyznał Griffiths. - Wychodzić, raz dwa - zawołał cicho. - Żadnych rozmów. Biegiem w kierunku góry. Tak chyba będzie najlepiej, co, Bentall? - Owszem. - Wsadziłem kartkę do kieszeni koszuli, odsunąłem się na bok, przepuszczając innych przodem, i zerknąłem na Flecka. - Co ty tam masz? - Karabin. - Odwrócił się i powiedział cicho parę słów. Zza rogu wyszli dwaj mężczyźni, ciągnąc trzeciego między sobą. - LeClerc postawił tu strażnika. To jego karabin. Wszyscy już wyszli? Dobra. Krishna, dajcie go tu. - Nie żyje? - Chyba nie. - Sądząc z jego tonu, było mu to obojętne. Usłyszałem, jak dwaj Hindusi rzucają strażnika na podłogę. Gdy wyszli, Fleck cicho zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. - Chodźcie, szybciej - zniecierpliwił się Griffiths. - Musimy uciekać. - Uciekajcie sami - odparłem. - Ja wracam po pannę Hopeman. Był już dziesięć stóp ode mnie, lecz zatrzymał się i odwrócił. - Czyś pan oszalał? Nie słyszał pan, że nie ma klucza? Lada chwila może wyjść księżyc, zobaczą pana. Przepadnie ostatnia szansa. Chodźmy, niech pan się nie wygłupia. - Zaryzykuję. Zostawcie mnie. - Wie pan, że pana złapią, to prawie pewne - rzekł Griffiths cicho. - A skoro pan się wydostał, to znaczy, że i my również. Zorientują się, że możemy uciekać tylko w jedną stronę. Są z nami kobiety, do wylotu tunelu mamy półtorej mili, więc z całą pewnością odetną nam drogę. Innymi słowy, Bentall, chce pan nas wszystkich skazać na śmierć, byleby tylko z czysto egoistycznych pobudek zrobić coś dla panny Hopeman, choć nie ma pan nawet jednej szansy na tysiąc. Mam rację, Bentall? Jest pan aż takim egoistą? - Jestem egoistą, to prawda - przyznałem po chwili. - Ale nie jestem aż taki zły, po prostu o tym nie pomyślałem. Odprowadzę was tak daleko, żeby nie mogli was już zatrzymać, i wtedy po nią wrócę. Nawet nie próbujcie mi w tym przeszkodzić. - Tyś zupełnie zwariował, Bentall. - W jego głosie brzmiała i złość, i troska. - Bezsensownie straci pan tylko życie. - Moje życie, moja sprawa. Trzymając się w zbitej grupie, ruszyliśmy w kierunku góry. Nikt się nie odzywał, nawet szeptem, mimo iż od LeClerca i jego ludzi dzieliło nas pół mili. Trzysta jardów dalej wyszliśmy na strome zbocze. Skręciliśmy na południe, okrążając górę u podnóża. Zaczynał się najbardziej niebezpieczny odcinek naszej ucieczki, musieliśmy minąć hangar i inne budynki, a stromy występ skalny na wysokości hangaru zmuszał nas do przemykania się w odległości dwustu jardów od miejsca, gdzie pracowali ludzie LeClerca. Przez pierwsze dziesięć minut wszystko układało się po naszej myśli. Księżyc siedział za chmurami dłużej, niż mieliśmy prawo się spodziewać, ale nie mogło to trwać wiecznie, osiemdziesiąt procent nieba było czyste jak łza, a zresztą pod tą szerokością geograficzną nawet światło gwiazd należało brać pod uwagę. Przytrzymałem Griffithsa za ramię. - Księżyc wyjdzie lada chwila. Sto jardów dalej jest rozpadlina, w której moglibyśmy się schować. Jeśli się pośpieszymy, może zdążymy. Zdążyliśmy. Dotarliśmy tam akurat w chwili, gdy księżyc wyszedł zza chmur, zalewając zbocze góry i równinę ostrym białym blaskiem. Chwilowo jednak nic nam nie groziło, rozpadlina, która zasłaniała nas przed ludźmi w hangarze, miała ledwie trzy stopy wysokości, ale spełniała swoje zadanie. Dopiero teraz zobaczyłem, że Fleck i jego dwaj Hindusi są kompletnie przemoczeni. - Musieliście się wykąpać, zanim po nas przyszliście? - spytałem. - Ten cholerny strażnik sterczał na molo z karabinem - burknął Fleck. - Pilnował nas, żebyśmy się nie dobrali do radia. Musieliśmy wskoczyć do wody z drugiej strony, gdzieś tak około pierwszej, jak zaszedł księżyc. Przepłynęliśmy wpław ćwierć mili wzdłuż plaży. Henry i jeszcze jeden chłopak popłynęli, rzecz jasna, w przeciwnym kierunku. - Poprosiłem Flecka, żeby wysłał Henry'ego wprost do tunelu

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • ANTONI Na przykład? SEWERYN Goła! ANTONI Och! SEWERYN ( przedrzeźniając) Och! Dobre sobie to „och”!… Powiadam: romantyk jesteś, my się nigdy nie zrozumiemy,...
  • Ja nie pozwalałam na nic, lecz mi to nie pomoże, doktor wiedziałby na pewno, ale mi to nie pomoże, a myśl, że Babcott czy jakiś inny doktor mógłby przeprowadzać na mnie tak intymne...
  • Pracował jako prosty robotnik w dokach okrętowych, włóczył się po świecie jako marynarz i komiwojażer, póź- niej przez jakiś czas ujeżdżał konie dla cyrku, był...
  • Kuba go chwycił, podsadził do okna i krzyknął: — A teraz smaruj do pracy, bo cię majster obtańcuje! Kowalczyk wyskoczył z okna na równe nogi, a Kuba jak gdyby nigdy nic...
  • Michael Oldfieid, recenzent Melody Maker, po koncertach na Wembley napisał: ,,Nadszedl czas, aby Pink Floyd na nowo przemyśleli formę swoich koncertów...
  • - Nie możemy tego wiedzieć, dopóki tego nie zrobi, ale z ośmioma procentami udziałów w ręku ma równie dużo do powiedzenia jak pan - powiedział nowy sekretarz...
  • A przez cały ten czas pewien wystawiony na ciężką próbę człowiek, miejscowy telegrafista związany tajemnicą urzędową, musiał zaciskać usta i pętać język milczeniem,...
  • A to nas, Persów, oskarża się o opilstwo, tylko dlatego że używamy haomy do celów rytualnych; nigdy nie spotkałem Persa, który piłby tyle co niektórzy Ateńczycy...
  • W Bruku czekają mnie hańba i poniżenie, może już nigdy nie będzie mi dane zająć się uczciwą pracą, ale żadną miarą nie mogę podejmować zobowiązań w imieniu mojego pana...
  • Wychowany w Ravensburgu Roo wiedział, że zima może przyjść wcześnie i niespodzianie, ale śniegi mogą też się i spóźnić i tylko bogom było wiadome, jak będzie w tym roku...