Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Ilekroć ulicą przejeżdżał jakiś buick czy ford z okazałą karoserią, lśniącym lakierem, zaokrąglonymi liniami i chromowanymi elementami, zarówno dzieci, jak i dorośli przystawali i gapili się jak na dziwo. Ale to były wyjątki. Bo większość aut w Hyde Bend przypominała graty, które wyglądały na jeszcze starsze niż w rzeczywistości. Jeździły wolno i głośno. Było kilka gigantycznych rdzewiejących sedanów i parę dwudrzwiowych coupe, ale wszystkie nosiły znamiona starości: uszkodzone zderzaki, wgniecione maski i brak kołpaków. Nawet te metalowe ciała okazały się nieodporne na niszczycielskie działanie zim Hyde Bend. Nawet one nie były bezpieczne. Nigdy w życiu nie jechałam samochodem i nie spodziewałam się, że to kiedykolwiek nastąpi. Za każdym razem kiedy widziałam jadący samochód, zastanawiałam się, jakby to było siedzieć tam w środku i czuć pod sobą przesuwającą się drogę. Nigdy jednak nie zadawałam sobie pytania, co sprawia, że samochód jedzie. Wiedziałam, że auta mają silniki, ukryte serca, za których sprawą się poruszają, ale nie miałam pojęcia, co poza tym je ożywia. I tak było do chwili, kiedy idąc do pana Beresika, zobaczyłam w trawie części samochodów i traktorów. Stare części, porozrzucane wszędzie dokoła i częściowo zagrzebane w ziemi, przypominały splądrowane cmentarzysko. 68 Dom pana Beresika stał na płaskowyżu, na szczycie wzniesienia, z którego roztaczał się widok na bezimienną drogę, łączącą to miejsce z jedynym ośrodkiem cywilizacji w promieniu wielu kilometrów. Niski, rozłożysty budynek o wielu przybudówkach przypominał walące się zamczysko. Za nim rosła najeżona ściana sosen. Były to najbliższe miasta drzewa, które jak słupy milowe oddzielały nasz świat od tego, co rozciągało się za nim. Kiedy wdrapałam się na wzgórze, usłyszałam coś, co sprawiło, że serce we mnie zamarło. Szczekanie — głośne, gwałtowne, zajadłe. Znieruchomiałam na widok zgrai kilkunastu psów, które wypadły z położonej za domem szopy. Ruszyły przez porośnięty trawą grzbiet niepowstrzymaną rozszczekanąfaląi rzuciły się na wysokie ogrodzenie z siatki, które ciągnęło się wzdłuż posiadłości, tworząc obszerny wybieg. Stojąc na tylnych łapach, szarpały za metalową siatkę, jakby chciały ją przegryźć. Nigdy nie widziałam takich zwierząt. Przypominały maszkarony z czaszkami znacznie większymi od mojej. Za każdym otwarciem groźnych paszcz błyskały białymi kłami. Zamarłam w bezruchu. Ledwie mogłam mrugnąć. Nagle otworzyły się drzwi frontowe domu. Na ganku pojawiła się niewyraźna męska postać. I to wystarczyło, by psy całkowicie ucichły. Część podbiegła do mężczyzny, reszta stała czujnie, nie spuszczając mnie z oka. — Cisza! — rozkazał mężczyzna po polsku. Psy już więcej nie wydały głosu. Mężczyzna zrobił krok do przodu i znalazł się w kręgu światła. Był to pan Beresik w sztywnej naciśniętej na oczy czapce i w kurtce myśliwskiej, zwisającej luźno z jego ramion. Jego budowa fizyczna nie była imponująca, ale władczy ton głosu nadawał mu królewski autorytet. - Nie zwracaj na nie uwagi - powiedział, przyzywając mnie ręką. Zrobiłam kilka niepewnych kroków do przodu i od tej chwili psy, nieruchome jak posągi, nie spuszczały ze mnie wzroku. A kiedy zbliżyłam się do domu, ruszyły za mną, 69 węsząc w powietrzu. Musiały poczuć zapach mięsa, ale nie były takie głupie, żeby zacząć szczekać. - Ty musisz być nowym chłopcem od Gocelaka. Weszłam po stopniach i wyciągnęłam w stronę pana Be- resika drżącą rękę z paczką. Była to największa przesyłka tego dnia, ale zarazem i ostatnia, toteż krew zaczęła już przesiąkać przez papierowe opakowanie. — Wyczuły cię — powiedział pan Beresik, skinąwszy w stronę psów. - Przyniosłeś im kolację. Stojące wzdłuż ogrodzenia psy, rozgorączkowane oczekiwaniem, kiwały krótko przyciętymi ogonami. Kilka z nich popiskiwało cicho. Teraz robiły wrażenie niemal łagodnych. - Nie ma powodu się ich bać. - Pan Beresik wziął ode mnie paczkę, - Oczywiście, dopóki jesteś po tej stronie płotu. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można płacić tyle pieniędzy po to tylko, żeby nakarmić psy, zwłaszcza że paczka, mimo swojego ciężaru, na pewno nie wystarczy dla wszystkich. — Nie wiem, czy wszystkie się tym mięsem najedzą—ode" zwałam się nieśmiało. -Ale to nie jest dla wszystkich - odparł pan Beresik. - Tylko dla tych dobrych. - A skąd pan wie, które z nich są dobre? — Dowiem się dopiero wieczorem. - Wieczorem? Były to, jak na mnie, bardzo śmiałe pytania. Przyzwyczaiłam się do tego, że słucham, że do mnie mówią, a ja milczę. Jednak przebranie dodało mi odwagi. - Podczas walki. Dobry pitbull zwycięża. I dostaje żarcie. A zły nie. W dalszym ciągu nic z tego nie rozumiałam. — Dlaczego nie? — Bo martwy pies nie potrzebuje jedzenia. Tym razem, kiedy spojrzałam na psy, zauważyłam, że mają blizny. Sierść każdego poznaczona była głębokimi skazami, a w miejscach, gdzie jeszcze nie zdążyła odrosnąć, 70 zauważyłam strupy. Wszystkie psy miały też na szyjach szerokie obroże, których nie dostrzegłam w pierwszej chwili. -Adlaczego one się nazywająpitbulle? Pan Beresik dosłownie chłonął moje pytania. - Słyszałeś kiedyś o walkach byków? - Kiedyś widziałem je na obrazku. Jakiś mężczyzna wymachiwał bykowi z wielkimi rogami przed nosem czerwoną płachtą. - No właśnie. Ten mężczyzna to matador i jego zadaniem jest rozdrażnienie byka i sprowokowanie go do ataku. Czerwony kolor tak działa na te zwierzęta, dlatego matador drażni zwierzę czerwoną muletą, a kiedy byk jest blisko, przebija go szpadą. - Matador chce go zabić? - W ten sposób pokazuje swoją odwagę i zdobywa sławę. - I tak samo pan robi z tymi psami? - Nie, nie ja - odparł pan Beresik, jakbym powiedziała mu nie wiadomo jaki komplement. - Psy walczą między sobą. I kiedy to robią, przypominają byki. Stąd ich nazwa. I z powodu ich budowy! są duże i silne. Widziałeś ich szczęki? Bez trudu miażdżą kości. A te zęby! Ostre jak skalpel chirurga. Z tobą czy w ogóle z kimkolwiek innym poradziłyby sobie bez trudu, to pewne. - Och - powiedziałam, nie znajdując lepszej odpowiedzi. - To co pan robi? - Ja? — zapytał pan Beresik, mile połechtany moim zainteresowaniem. — Ja je hoduję. Wytypowuję najlepszych zawodników i krzyżuję, tak żeby młode były w walce jeszcze lepsze od rodziców. - O, jak ten tutaj. - Wskazał psa na samym czele sfory. Jego czarna, gęsta sierść lśniła na karku, na którym widać było długie szramy i niezagojone jeszcze rany. - To jest Sally. Najtwardsza suka, jaką kiedykolwiek widziałem. Nie ma na nią mocnych

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • - Śmiały Sokół chce zabrać sunka wakan w nocy, więc Szejenowie zdążą zorganizować pościg za nami! 73 - Nie urządzą pościgu! - pewnie odparł Śmiały Sokół...
  • Proszę spojrzeć, jej ssawka jest twardsza i dłuższa, niż ssawka zwykłej muchy, musca domestica, mogłaby więc posłużyć się nią do kłucia tak, jak to czynią muchy stajenne...
  • Tak więc odwoływanie się w nauce do hipotetycznych bytów nieobserwowalnych, w odróżnieniu od odwoływania się w teologii do Boga i innych bytów nadprzyrodzonych, spełnia...
  • Lilkę widocznie owa dama znudziła potężnie, więc przybrała na twarz ten swój trochę drwiący, a trochę udręczony uśmieszek, którym maskowała znudzenie daną osobą...
  • Wkrótce byłoby za późno, wbiegł więc poza dwór i własnego konia, który w gotowości stał, pochwyciwszy, pędem z nim ku łaźni skoczył - wołając, ile miał siły, a raczej krzycząc...
  • Tak więc mój skarb, który kiedy był zdrowy, to z wesołym śmiechem opowiadał, jak to w Polnej się topił, opowiadał o tym z zapałem tylko po 8 Balbinka - potoczna nazwa ulicy ks...
  • Można więc wyobrazić sobie, że wędrowanie pośród wiosek indyjskich miałoby wiele z tych cech w przeciwieństwie do o wiele bardziej przypominających przestrzeń-enklawę...
  • Szkoda więc było za- chodu, a zresztą marynarze mieli sporo roboty przed zawinięciem do portu i nie mieli zamiaru spełniać nadmiernych wymagań kapryśnych podróżnych i...
  • Tak więc w roku 1382 gwałtowną śmierć ponieśli: książę Żmudzi Kiejstut, jego żona Biruta i komtur Ulrich von Kniprode, który nie odzy- skał dla zakonu purpurowego srebra...
  • Ja chciałbym już być z powrotem, o czym Pani chyba nie wątpi, i kontent jestem, że los zrządził, iż jedziemy we czwartek; a więc do czwartku, a jutro, jeżeli Pani pozwoli,...