Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nastąpiła przerwa w działaniach wojennych, podczas której Roussel z narastającą
irytacją grzebał wśród rupieci w poszukiwaniu linki albo sznurka, ja zaś
trzymałem się od niego tak daleko, jak było to możliwe. W końcu chyba sobie
przypomniał, gdzie leży to, czego szuka (przypuszczalnie w sejfie pod łóżkiem),
ponieważ opuścił szopę, mamrocząc coś nieżyczliwie pod nosem, i starannie
zamknął za sobą drzwi. Zostałem sam na sam z martwą kurą.
Nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych rozwiązań. Jak może pamiętacie, w
szopie było klepisko; nieobecność Roussela trwała na tyle długo, że zdążyłem
wykopać w najciemniejszym kącie grób, w którym z powodzeniem ukryłem trupa -z
wyjątkiem jednej upartej nogi, która za nic nie chciała się tam zmieścić.
Przyczyną był albo rigor mortis, albo zbyt mała głębokość grobu. Tak czy inaczej,
sprytnie rozwiązałem problem, siadając na mogile i zasłaniając sobą sterczącą
oskarży-cielsko kończynę. W takiej właśnie pozycji zastał mnie Roussel, kiedy
wreszcie wrócił z postronkiem.
Co bystrzejsi z was zorientowali się już zapewne, iż mój plan nie był do końca
doskonały. Jego największa wada ujawniła się w chwili, kiedy Roussel ruszył w
moim kierunku, by mnie uwiązać. Rzecz jasna, natychmiast usunąłem się z kąta, a
jego oczom ukazała się wtedy wystająca z ziemi kurza noga.
Żałuję, że nie mogliście podziwiać wyrazu jego twarzy, cieszcie się natomiast,
iż nie słyszeliście, co powiedział. Ujmując rzecz najkrócej jak można: był
zaskoczony. Cisnął sznurek na ziemię, ukląkł i zaczął rękami rozkopywać grób,
żeby wydobyć pomoc dydaktyczną i kontynuować naukę. Taki właśnie widok
114
ujrzało kierownictwo, które akurat wtedy zjawiło się po mnie: Roussel na
kolanach, grzebiący w ziemi, z zadnią częścią wypiętą w kierunku drzwi.
Nie interesowało mnie, co będzie dalej. Jak tylko drzwi się otworzyły,
wyprysnąłem na zewnątrz i co sił w łapach pognałem przez pola do domu. Jedyną
pamiątką, jaka została mi po tej przygodzie, było zadraśnięcie na pysku. Wkrótce
potem wróciło także kierownictwo, wszystko zostało mi wybaczone - jak zawsze -
ja zaś z satysfakcją dodam, iż kiełkujące przyjazne stosunki z Rousselem uległy
gwałtownemu zerwaniu. Od czasu do czasu widuję go z daleka, on zaś nieodmiennie
ciska wtedy we mnie kamieniem, ale ma ogromne problemy z trafieniem do celu.
Czy wyciągnąłem z tego zdarzenia jakąś naukę? Oczywiście! Nigdy nie podchodź do
człowieka uzbrojonego w martwą kurę. W dziele zatytułowanym „Sztuka wojenna"
wspomina się coś o konieczności unikania starcia z przeważającymi siłami
przeciwnika. Gdybyście byli zainteresowani, to autor nazywa się Sun Tzu.
Radosny świat piłek
Pewien przyjaciel rodziny, który odwiedza nas od czasu od czasu, należy do
nielicznych znanych mi ludzi, którzy, podobnie jak ja, lubią odprężyć się pod
stołem. Nie dla niego oficjalna twardość krzesła i uprzejme pogaduszki. Zdarzało
się wielokrotnie, że po obfitym posiłku zsuwał się łagodnie z krzesła i dołączał
do mnie na podłodze. Jeśli nie wierzycie, to istnieją zdjęcia, które to
potwierdzą. Co prawda, utrzymuje, iż w pozycji leżącej znacznie lepiej mu się
trawi, ja jednak podejrzewam, że w rzeczywistości pragnie spędzić trochę czasu w
sympatycznym, spokojnym towarzystwie, by odetchnąć po słownej szermierce na
górnym pokładzie. Bez względu na to, jak jest naprawdę, wyczuwam w nim bratnią
duszę.
Tak się również składa, iż jest jakąś ważną osobistością w brytyjskim światku
tenisowym - zdaje się, że głównym chłopcem do podawania piłek w Queens Club albo
sprzątaczem w tamtejszym barze. Nie jestem pewien. W każdym razie, dzięki swojej
pozycji ma zapewniony wstęp na coroczny turniej, który odbywa się kortach Queens
Club, gdzie całkiem dosłownie ociera się o graczy i członków rodziny królewskiej
oraz może nawet korzystać z toalet dla VIP-ów, co, jak rozumiem, jest zaszczytem
zarezerwowanym dla nielicznych szczęśliwców. Dowiedziałem się tego wszystkiego
podczas długiej pogawędki pod stołem po wyjątkowo obfitym obiedzie.
117
Od czasu do czasu lubię sobie coś pożuć.
Chyba już kiedyś wspomniałem, że od czasu do czasu lubię bie coś pożuć,
najchętniej coś żywego, lecz w tym celu muszę coś najpierw złapać, a nie
wiedzieć czemu, kierownictwo za-ryczaj nie pochwala takiego zachowania. W
związku z tym, ute de ?????, muszę zadowalać się przedmiotami nieożywio-rmi,
takimi jak patyki, koc labradorzycy albo obuwie gości.
większości wypadków stanowią zaledwie nędzną namiastkę, e pewnego razu udało mi
się wejść w posiadanie pluszowego isia. Niestety, podczas starcia nie stawiał
zbyt zaciętego opo-., później zaś było wiele rozpaczy i lania łez nad jego
szczątka-i, co ostatecznie doprowadziło do skazania zwycięzcy na parę »dzin
odosobnienia. Na domiar złego w dzisiejszych czasach kie zabawki są robione
wyłącznie z tworzyw sztucznych, związku z czym nabawiłem się ostrej
niestrawności. Ci z was, :órzy kiedykolwiek mieli nieszczęście zjeść ośmiornicę
w ta-ej włoskiej restauracji, doskonale wiedzą, o czym mówię.
Krótko po incydencie z misiem otrzymałem pierwszą teniso-ą piłkę i natychmiast
ogromnie ją polubiłem