Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Sewer miewał zasiłki od opiekuna, Maksymowem zajmował się jakiś pop, daleki krewny, Świda i Gregor dawali sobie sami radę. Gdy Gregor wszedł do stancji, zastał Świdę zajętego nauką, Maksymowa czytającego w kącie. Brakło śpiewu Sewera. Filolog powitał przyjaciela uśmiechem tak szczęśliwym i radosnym, że aż zaćmił jego szpetotę; Świda badawczo spojrzał mu w oczy. Legł Gregor spać, ale mu czegoś brakło, wreszcie zrozumiał powód swego niepokoju. Ziewnął i rozejrzał się. — Gdzie Sewer? — spytał. — Nie ma! — To widzę, słyszę i czuję. Byważ tu kiedy tak cicho przy nim, ale gdzie się powlókł? — Będzie już zawsze tak cicho! — mruknął zadowolony Maksymow, a Świda dodał: — Kazał cię pożegnać, wyjechał zupełnie. Mówił to tak niechętnie, że zajął Gregora. — Co się stało? — Zabrał go ten generał do Petersburga. — Jaki generał? — Ten, co do niego posyłał hotelowego na Nowy Rok! — Zabrał, po co? — Na opiekę. — Dlaczego? Krewny to jego? — Długo by gadać — mruknął Świda. — Jak się zowie ten generał? — Glebow, szef żandarmów! Gregor się zerwał i zbielał jak ściana. — Glebow, dawny gubernator? — Glebow, uśmierzyciel polskiego buntu — ponuro dodał Świda. Stali naprzeciw siebie tak wzruszeni, że nie mogli słowa rzec. Maksymow, któremu przeszkadzali wertować sanskryt, zatknął uszy i czytał półgłosem. — I za tym Glebowem on poszedł? — wyjąkał wreszcie Gregor. — Poszedł. Szał go ogarnął. Podobno ma go dostojnik ten nawet usynowić. Sewer wpadł tu do nas nieprzytomny z dumy. „Kariera”, wołał, „bogactwa, użycie, wszystko mam! Nikt z nas słowa nie rzekł do zaślepionego. Poszedł, obiecując nam swe łaski kiedyś. — Co to znaczy? Kim jest dla niego ten Glebow? Rozumiesz ty cokolwiek? — Ja rozumiem. Pamiętasz przecie, że sam mówił, żeśmy niedaleko się rodzili. Ale czy warto mówić niesławy? Poszedł, nie spotkamy go więcej. — Owszem mów, mów. Ten Glebow więc i u was się krwią zapisał? — Tak. Stary mój opiekun nieboszczyk opowiadał o tej sprawie. Dzieckiem byłem, ale mi to w pamięci zostało jako hańba. W owe czasy było wielu bohaterów u nas, byli i słabi, ale taka ohyda na Litwę całą była jedna. Adrian Sławicz był porządny człowiek, miał majątek od jeziora ogromnego, pod samym dworem, zwany Jezierna, liczył się do najbogatszych właścicieli, rządził się rozumnie. Zaczęto sarkać nań od ożenienia. Wziął kobietę bardzo piękną, świetną, ale złego rodu. Na naszej konserwatywnej ziemi wierzą w rodową tradycję cnoty lub występku. Była żona Sławicza z rodu złych kobiet, wróżono mu źle zatem. I tak się stało. Jezierna się zmieniła. Bale szły po balach, gości było pełno, obcych, znajomych pani z szerokiego świata. Sławicz sponurzał, usunął się od obywatelstwa, nawet z czasem przestał się pokazywać w pałacu. Cała okolica mówiła głośno o skandalicznych romansach pani, po imieniu nazywając kochanków. On musiał to słyszeć i rozumieć, ale milczał, nie pilnował, nie sądził i nie mścił się. Wybuchło powstanie. W pałacu był bal, i tejże nocy gospodarz poszedł w las, na śmierć. Piękna pani została na łasce Moskali, a przecie minął miesiąc, a na Jeziernę nie spadała konfiskata. Dziwili się sąsiedzi, a wreszcie dziwić się przestali. Pewnej nocy, w głębi puszczy, gdzie z partią obozował, dowiedział się Sławicz, jaki to glejt miał dom jego przodków, gniazdo uczciwych Polaków. Przyszedł ktoś świeży, do braci osaczonych i przy ogniu rozpowiadał: — Tego wzięli i tego, i tamtego. Ten dwór spalono, ten zaorano, ten skonfiskowano. — A Jezierna? — spytał Sławicz. Opowiadający go nie znał, więc odparł bezwzględnie: — Jezierna bezpieczna! Strzeże pułk piechoty, no a pułkownik — kochanek pani! — Kto on? — Jakiś petersburski elegant. Rolę gospodarza dobrze odgrywa. Ze dworu pułk idzie na nas obławą jutro! Wstał Sławicz od ognia, strzelbę wziął i poszedł. Chłop rybak przeprowadził go nocą przez jezioro, szedł oślep na zgubę. Podobno pułkownik miał nazajutrz obwiązaną rękę. Boże, strzelba w pokoju niewygodna broń. Wezwał ludzi, żeby usunęli trupa z sypialni pani. Trup miał dwie rany od kul pistoletowych, a na sobie powstańcze łachmany. U pani w kilka miesięcy potem urodził się syn. Nie zaprzeczył nikt, gdy go nazwano Sławiczem, ale też nikt w to nie wierzył. Pułkownik ruszył dalej w swej zwycięskiej walce i więcej się w Jeziernie nie pokazał. Sławiczowej jednak glejt pozostał, ale usiedzieć nie mogła w tamtych stronach. Sprzedała majątek, za granicą bawi stale. Chłopaka wywiozła i rzuciła obcym ludziom, wyhodował się bez matki i domu, bez wspomnień i tradycyj. Taki został! Teraz nie wiem, dlaczego ten ojciec prawdziwy go sobie przypomniał. — Ten ojciec, Glebow! — Tak

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • W dru- 14 Jego następcami byli: Antonin Zapotocky (1953-1957), Antonin Novotny (1957-1968), Ludwik Svoboda (1968-1975), Gustav Husak (1975-1989)...
  • Inna wersja zaklęcia księżycowego brzmi: „Księżyc nowy wzeszedł nam na szczęście, abyśmy nie byli bez grosza, abyśmy byli szczęśliwi, zdrowi i bogaci”...
  • Choć nie byli w stanie znaleźć konia, który uniósłby Bahzella - czego zresztą nikt, co Koniokrad przyznał z humorem, nie był w stanie doko- nać - kwatermistrzowie zakonu...
  • Nawet teraz nie rzucili papierosów, a byli i tacy, którzy w tych ostatnich minutach wydarzenia jeszcze chcieli uspokoić się nikotyną, szukali po kieszeniach zapałek i...
  • Do tego potrzebowałby jeszcze dwóch towarzyszy, ale niestety, ci byli potrzebni gdzie indziej: dowodzik' całością obrony...
  • Byli to księża: Franciszek Tyczkowski, obywatel amerykański i Kamil Kantak, obywatel Wolnego Miasta Gdańska...
  • Teraz, siedząc pod lipą, patrzyłam na uprawiających jogging, niektórzy byli przystojni i wysportowani i za nimi ludzie się oglądali, podczas gdy brzydcy i niezgrabni...
  •  Poka| ci jeszcze Warszaw tak, jaka bdzie w niedalekiej przyszBo[ci: wspaniaBa i zielona! A co do eksponatów naszego muzeum, to niewiele nam niestety pozostaBo pamitek z dawnych czasów, ale te, które si uchowaBy  musimy zabezpiecza i ochrania
  • Jednak ze względu na wskazane wyżej zjawisko modyfikacji znaczeń słów w zależności od tego, kto tych słów używa i wobec kogo są wygłaszane, należy zapamiętać, iż poza...
  • Wkrótce byłoby za późno, wbiegł więc poza dwór i własnego konia, który w gotowości stał, pochwyciwszy, pędem z nim ku łaźni skoczył - wołając, ile miał siły, a raczej krzycząc...