Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Niby sprzedał ojciec jałówkę, bo nie było czym jej karmić, ale prawie wszystko poszło na podatki. Przynosiła matka te kartofle z piwnicy jakby jaja w zapasce. Wykładała je przy nogach ojca. Ojciec wyciągał płonącą szczapę z paleniska, poświęcał nią sobie i rozkładał te kartofle na tyle kupek, ile nas było w chałupie, prócz Staśka, bo Stasiek jeszcze cycka ssał. Potem te kupki wyrównywał, przekładał z kupki na kupkę, tu większy, tu mniejszy, żeby sprawiedliwie było. A jeszcze matka kazała mu zabrać dwa ze swojej kupki i dołożyć do kupek Michała i mojej, bo rośniemy. Tak samo babka, że już jej do śmierci blisko, to wystarczy, jak pomodli się przed spaniem, nie musi jeść. To znowu przekładał z kupki na kupkę. 298 Naprzekładał się nieraz, aż był cały odymiony od tej szczapy, którą sobie poświęcał. Raz nawet brwi sobie upalił. A i tak się te kartofle pomieszały, które czyje, kiedy wsadził je do popielnika, i zagrzebał wszystkie w popiele. Toteż nie mogłem nigdy pojąć, jak je znowu rozpoznawał, gdy już upieczone wygrzebywał i rozkładał z powrotem na te same kupki, wymieniając każdego kartofla z imienia. Ten Szymka, ten ojca, ten mój będzie, ten Michasia, matki, Antka. A gdy już wszystkie porozkładał, nie czekając, aż choć trochę ostygną, brał ze swojej kupki pierwszego kartofla i jakby wcale go nie parzył, rozłupywał i zaczynał jeść. I od razu chwalił, że sypki, że kruchy, że co by to było, jakby kartofli nie było, i w ogóle rozgady-wał się o tych kartoflach jak o jakimś dziwnym świecie. Że choć mięso daje siłę, to z kartofli cierpliwość się bierze. Że każdego jedzenia można się w kartoflach doszukać, jak się tylko umie jeść. Bo jedzenie taka sama niby sztuka jak czytanie i pisanie. Ale poniektórzy jak świnie jedzą i przez to nic nie wiedzą. Aby tylko gębami i brzuchami jedzą. A tu trzeba i rozumem jeść. Że wszystko z ziemi pochodzi, a ziemia ma jeden smak we wszystkich rzeczach. To kartofle mogą być i grochem ze skwarkami, i kapustą z boczkiem, i pierogami z serem, ze smażoną śmietaną, a nawet kurzą łydą wielką jak bydlęcy burak. I nawet złość i dobroć pochodzą z kartofli, bo pochodzą z ziemi. Za dnia ponury, milczący, przy tych pieczonych kartoflach rozgady-wał się jak bajarz, że nieraz soli zapomniał sobie wziąć, musiała mu matka przypominać: - Weź soli. Dziadek z babką gdzie tam dłużej od ojca żyli, to i ile więcej tych kartofli zjedli, a tak samo słuchali jakby jakichś proroctw. Kiedyś się tylko dziadek wtrącił, żeby ojca podeprzeć, i powiedział, że kartofle jedzą tak samo król, jak i sługa jego, generał i żołnierz, ksiądz i dziad kościelny, bo kartofle wszystkich ludzi równają. I że śmierć jeszcze tak równa, ale nie tak błogo. Na to ojciec jak nie skoczy na dziadka, że gdzie śmierci do kartofli. Śmierć to śmierć, na każdego przyjść musi. A kartofle po to rosną, żeby człowiek miał co jeść. A i babce ta dziadkowa sprawiedliwość nie bardzo się spodobała: - Oj, pleciugo, ty pleciugo. Kartofle by mu króle jadły, jak nad światem panują. - Ale żal się jej widocznie tych królów zrobiło, bo dodała: - Chyba że tam czymś polanę, omaszczone, co by człowiekowi się nawet nie przyśniło. I do tego miecha drugie tyle. To z miechem tak. - Z czym jedzą, to jedzą - fuknął ojciec na babkę. - Nie wszystko i o królach musi się wiedzieć. O sąsiadach się niejedno nie wie, choć najbliżsi. I tak powinno być. 299 Któregoś dnia wybrał się ojciec do kowala pług wyklepać, bo jakoś tak wiosną powiało. Ktoś podobno skowronka już słyszał, choć śnieg jeszcze leżał na polach. Matki też nie było w domu, poszła do sąsiadki wysiewek pożyczyć na żur. Babka kołysała Staśka. Dziadek drzemał pod kuchnią. Ale płytki miał sen, bo co trochę otwierał oczy, mamrocząc pod nosem, że jeszcze nie wiosna, o, jeszcze nie wiosna. A na kuchni gotowała się kartoflanka. Nie poszedłem do szkoły, że mnie brzuch boli. I siedziałem cały czas zgięty wpół, żeby była prawda, że mnie tak boli. Dała mi babka miętowych kropli i co trochę pytała mi się, no, jak, boli cię? Stękałem, że boli, a myślałem, jak by się wyrwać z izby, bo od samego rana kusiła mnie ta kromka chleba na strychu za krokwią i może z tego jakby mnie nawet trochę brzuch bolał. Nie miałem żadnych złych zamiarów. Chciałem tylko trochę popatrzeć na nią, jak wygląda chleb. - Ale jakby mniej - powiedziałem, gdy mnie babka któryś raz spytała. Bo już dosyć mnie nabolało, no i lada chwila mogła wrócić matka z wysiewkami od sąsiadki czy ojciec od kowala i musiałbym dalej siedzieć zgięty wpół z tym brzuchem. Babka jakby na to czekała i zaczęła pod niebiosa wychwalać dobroć miętowych kropli. I kiedy omal się zaniosła, że nieraz jakby ręką odjął, od razu przestaje, powiedziałem, że mnie już nie boli, i złapałem miskę z żarciem dla kur, że polecę im zanieść. Postawiłem miskę w sieni i szybciutko wdrapałem się na strych. Póki oczy nie przywykły, strych wydawał się jakby strzechą przywalony, tak tu ciemno było. Ale znałem na pamięć miejsce, gdzie ta kromka siedziała. Nieraz się tu zakradałem, gdy mi już za bardzo dokuczyła, żeby na nią popatrzeć. Zresztą wystarczyło zadrzeć głowę, otworzyć oczy szeroko i tak postać chwilę, a strzecha unosiła się wyżej i wyżej, a robiło się przestronne, jakby stało się pośrodku kościoła o zmierzchu. A gdzieś pod samym szczytem z tego zmierzchu wyłaniała się ona jak uśpiony gołąb, przycupnięty za krokwią. Taka sama szara jak gołąb. A nawet jakby to czub gołębi wystawał zza krokwi, trochę więcej szary od szarości strzechy. Zapragnąłem ją nagle dotknąć, pogłaskać, choćby po tym czubie. Tylko jak się do niej dostać? Ojciec chyba musiał wciągać drabinę na strych, kiedy tę kromkę tam wsadzał, za krokiew. Spróbowałem się wciągnąć na rękach po żerdziach. Szło mi ciężko, choć żerdzie nie były dalej od siebie niż szczeble u drabiny. Tylko że przywierały ciasno do strzechy jak stopy do murawy i musiałem przy uchwycie 300 z całej siły rękę wciskać pod strzechę, żeby się dobrze złapać. Bo niechby tak ręka puściła, oberwałbym się jak graba na powałę. I dopiero bym narobił sądnego dnia w izbie. Już widziałem, jak dziadek się z drzemki zrywa, że co to, chałupa się wali?! I babka Jezusie Nazareński! woła. I Stasiek w bek. I matka akurat z wysiewkami wraca i ręce załamuje, gdzież Szymek?! I ojciec od kowala, gdzie ten ciort?! Ale jakoś się dodźwigałem tuż pod kromkę i wisząc jedną ręką u żerdzi, drugą wydostałem ją zza krokwi i wsadziłem za pazuchę. Zejść już było łatwiej. Siadłem sobie pod kominem, ale jakoś nie miałem odwagi wyjąć jej od razu zza pazuchy. Nasłuchiwałem, czy z izby nie dochodzą jakieś podejrzane głosy. Ale tylko babka śpiewała Staśkowi "Ludu, mój ludu, cóżem ci uczynił?" Rozejrzałem się z trwogą dookoła. Cisza, spokój, nawet myszy jakby się wyniosły na ten czas ze strychu. I tylko we mnie serce młotem waliło, jakby waliło na wierzchu. Wsadziłem ostrożnie rękę za pazuchę i najpierw tam tę kromkę obmacałem. Była sucha, spierzchnięta, jak nie chleb

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Kuba go chwycił, podsadził do okna i krzyknął: — A teraz smaruj do pracy, bo cię majster obtańcuje! Kowalczyk wyskoczył z okna na równe nogi, a Kuba jak gdyby nigdy nic...
  • - Jestem żywy, wszędzie, a jeśli idzie o ciebie, jak sama teraz wyczuwasz, jestem bardziej żywy niż kiedykolwiek...
  • A gdyby tak teraz kamienie były zmętniałe? I gdyby nie można by ich użyć do wykonania zadania? Jori, pogrążony w rozmyślaniach, opuścił już okolice sto licy...
  • - Oddaj mu, a będziesz odtąd wędrować w cieniu strachu aż po kres twego życia - a nawet i później! Tak jak teraz my dwaj musimy krążyć tutaj z powodu tego Przekleństwa! Puzderko i...
  • I wobec tych potęg czuł się taki mały i zagubiony: zdało mu się, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zaszyć się gdzieś, gdzie go nikt nie odnajdzie i modlić się o szybki koniec...
  • Nie tylko odczuwał ogromne pragnienie, ale przede wszystkim głód, dopiero teraz bowiem zdał sobie sprawę, że od chwili lądowania na Kadarze - co nastąpiło dobrych kilka...
  • Turecka orkiestra wojskowa na koniach — miniatura Lewniego w Surname Wehbiego a 30 września " 178 Silahdar Mehmed aga z Fyndykły — Teraz zapuśćcie sobie brodę! Obecny na...
  • Podlasie i Chełmszczyzna A teraz przenieśmy się myślą z Syberii do Polski, mianowicie do dwóch prowincji pomiędzy zachodnią a wschodnią Polską, na Podlasie i do...
  • Mocno zażenowany wystosowałem teraz do pani Wallace list, opisując w skrócie przedsięwzięcie, w które się wdałem i które nie daje mi spokoju...
  • Spadająca kolumna kamieni, sięgająca samego nieba, teraz szeroka u podstawy, a zwężająca się ku górze, zasłaniała sporą część nieba...