Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Wstąpił więc do pierwszego otwartego o tej porze baru i zamówił specjalność zakładu, nie bardzo nawet wiedząc, co to będzie. Nie zdziwił się jednak, gdy przyniesiono mu coś przypominającego terrańskie knedle. Potrawa parowała jeszcze na talerzu, musiał więc odczekać kilka minut, aż przestygnie. Czas umilał sobie dyskretnym obserwowaniem pozostałych klientów lokalu. Bez dwóch zdań, były to osoby majętne, o czym przekonywały nocne stroje i sposób bycia. Wyglądali na szczęśliwych, ale czy byli takimi w rzeczywistości? Kiedy uporał się z knedlami, zażądał whisky. Barman chyba nie dosłyszał, bo przyniósł setkę miejscowej wódki. Flor nie zwrócił mu jednak uwagi, przechylił kieliszek, zapłacił za wszystko i ruszył w stronę wyjścia. I wyszedłby, gdyby nagle, w odległym kącie sali nie mignęła mu znajoma postać. Był to grubasek, który pod groźbą pistoletu dostarczył go na miejsce spotkania z tutejszym agentem. W jeszcze większe zdumienie wprawił go jednak widok towarzyszącej tłuściochowi osoby - niezwykle pięknej kobiety. Chociaż nie miała już na sobie długiej do kostek wieczorowej sukni w kolorze czerwonym, a jedynie dżinsowe spodnie i obszerny wełniany sweter - jej twarz poznałby wszędzie, w każdym miejscu i o każdej porze! Skręcił więc w ostatniej chwili i wszedł do toalety. Po umyciu rąk wrócił do sali i zamówił jeszcze jedną whisky. Ponownie podano mu wódkę i ponownie wypił ją bez słowa sprzeciwu, choć kelnera zaczął już podejrzewać o świadomą złośliwość. Kątem oka spoglądał na niecodzienną parę: grubasa i ciemnowłosą piękność. Tłuścioch sprawiał wrażenie odrobinę zdenerwowanego, kobieta zachowywała się znacznie swobodniej, szczebiotała mu coś do ucha, od czasu do czasu głaszcząc czule, a może z politowaniem, po spoconej łysinie. Ta para powinna mnie do kogoś doprowadzić - stwierdził i, gdy tamci opuścili lokal, poszedł za nimi. Na ulicy nie było już słychać karetek, widocznie wszystkich poszkodowanych w zamachu odwieziono już do szpitali, a zmarłymi zajęli się właściciele zakładów pogrzebowych. Grubas podszedł do samochodu - tego samego, którym nie tak dawno wiózł Flora - i otworzył drzwi, by wpuścić doń kobietę. Flor był jednak szybszy: wepchnął ciemnowłosą piękność do środka, samemu sadowiąc się na tylnym siedzeniu obok niej. Gdy grubas przez otwarte drzwi wsunął swą łysą głowę, by zaprotestować przeciwko tak chamskiemu zachowaniu, ujrzał wymierzoną prosto w swoje czoło lufę pistoletu. Bardziej jednak niż widok pistoletu zaskoczyła go obecność Flora. - To pan? - zdziwił się, z trudem zdoławszy wypowiedzieć dwa krótkie słowa. Teraz także kobieta przyjrzała się Florowi dokładniej, na co ten odpowiedział najbardziej szarmanckim uśmiechem, na jaki mógł się w tej sytuacji zdobyć. - Wsiadaj! - Flor krzyknął do grubasa, ponaglając go ruchem dłoni uzbrojonej w miotacz promieni laserowych. Grubas wcale nie miał zamiaru stawiać oporu ani wzywać kogokolwiek na pomoc. Widocznie i dla niego byłoby nie wskazane wzbudzać zainteresowanie policji. - Dokąd jedziemy? - zapytał, kiedy już zajął miejsce za kierownicą. - Tam, dokąd wiózł mnie pan wcześniej! Samochód ruszył. Flor, teraz już najedzony i lekko podchmielony, zaczął odczuwać senność; oszołomienie potęgował mocny zapach perfum używanych przez kobietę. Jej bliskość działała nań kojąco, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że takie uczucie, połączone z nieuwagą, mogło kosztować go życie. - Po co chce pan tam jechać? - spytał grubas, zerkając w lusterko, by zobaczyć swego niecodziennego pasażera. - Szukam tropu. - A konkretnie, kogo? - wtrąciła się kobieta. Po raz pierwszy usłyszał jej głos; miała lekką chrypkę, ale to czyniło ją jeszcze atrakcyjniejszą. - Ten pan - odparł Flor, wskazując kierowcę - wie. - Nie wiem, jak Kadar kocham - odkrzyknął grubas. - Wiózł mnie pan już do niego! - Flor podniósł głos, by nie stracić rezonu, ale, po prawdzie, to stracił go już dość dawno. - Zawiozłem pana w konkretne miejsce, a nie do konkretnej osoby - bronił się grubas. - Więc pan nie wie?... Kierowca nacisnął pedał hamulca i samochód zatrzymał się na środku jezdni. Grubas spojrzał porozumiewawczo na kobietę; jego oczy zdradzały niepewność, ale nie strach - tego Flor był pewien. Nikt nie musiał go w tej chwili przekonywać, że przebieg wydarzeń wymknął mu się spod kontroli. Na nic nie miał wpływu, wydany na łaskę i niełaskę całkowicie obcych mu osób. - Co z nim zrobimy? - spytał grubas, a słowa te skierowane były do siedzącej obok Flora piękności. - Wlazł w szkodę i wierzga - stwierdziła z niechęcią kobieta. - Może naprawdę o niczym nie wiedział? - Stuknąć go też nie sztuka. - Niby jest po naszej stronie. Ta dziwna dyskusja zaczęła go z lekka denerwować. Wreszcie nie wytrzymał i zaklął głośno pod nosem, po czym swój krótki komentarz uzupełnił pytaniem: - Przepraszam, to o mnie mowa? - A jest tu ktoś czwarty? - odparła kobieta. Gdy przez kolejne dwie minuty spierali się o to, co z nim zrobić, Flor nie wytrzymał. - Odwieźcie mnie do Instytutu - zaproponował błagalnie. - Do Instytutu? - powtórzyła kobieta. Grubas spojrzał pełnym politowania wzrokiem najpierw na kobietę, później na Flora, by ostatecznie ponownie wbić swoje spojrzenie w brunetkę, po czym stwierdził: - Zwariował! - Albo nic nie rozumie - dodała kobieta. Chcąc, nie chcąc, Flor musiał przyznać jej rację; wolał jednak nie robić tego na głos. OKO CYKLONU -------------------------------------------------------------------------------- Sebastian Chosiński - Na Kadarze nie ma terrańskiej ambasady. Jedyną osobą, do której oficjalnie mógłbym się zwrócić o pomoc, jest dyrektor Capetown - blefował i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. - Capetown siedzi w kieszeni u Gonadiego i wszyscy o tym doskonale wiedzą - odpowiedział grubas. - Jest podwójnym agentem! - Co to za agent, skoro wszyscy wiedzą, czym się zajmuje? - spytał Flor. - Jeśli jest pan zdesperowany, to pójdzie do łóżka nawet z kurwą, o której będzie wiedział, że ma syfilis - wyjaśniła kobieta. Flor miał już na końcu języka pytanie, czy wiedzę tę nabyła w drodze osobistych doświadczeń, ale nie chciał robić sobie wrogów z ostatnich być może osób, które mogły go wywieźć z kadarskiego domu niewoli. 12. Nie dość, że był ślepy - a raczej: został oślepiony - to na dodatek od momentu, gdy postawił swą stopę na Kadarze, błądził we mgle. Poruszał się z gracją słonia w składzie porcelany

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Wszystkie mają standar- dowe rozmiary - małe krążki: dwa krążki 0 średnicy 16 mm, dwa o średnicy 22 mm, zaś duży krążek pomiędzy 21 a 51 mm średnicy 1 nie więcej niż 5 mm...
  • We wszystkich literackich kompozycjach wymaga si zatem, by pisarz posiadaB jaki[ plan lub cel; i chocia| porywy my[li mog go od niego odciga, jak na przykBad w odzie, lub ka| go nagle porzuca, jak w li[cie czy eseju, to przynajmniej na pocztku pisania, je[li nie w caBo[ci dzieBa, musi mu przy[wieca jaki[ cel lub zamiar
  • I dlatego ten nieszczęsny pociąg jechał, wciąż jechał, dlatego ten wagon i wszystkie inne były zatłoczone, dlatego Francję i cały świat od najdalszych krańców...
  • Wszystko to było pewne, jednak aby odpierać padające zewsząd ciosy, trzeba było mieć więcej sił niż kiedykolwiek, posiadać pieniądze, gromadzić fortunę, szybko i...
  • Wspomniałem już, że wyzwoleńcy moi tworzyli silnie zorganizowany związek i że obraza jednego z nich była uważana za obrazę wszystkich, a kogo jeden z nich wziął pod swą opiekę,...
  • Pokoje były mniej więcej takie same, tyle że u nich stały dwa łoża, jedno dopasowane do rozmiarów ogira, natomiast u niego stało tylko jedno łóżko i to nieomal równie wielkie jak...
  • Czy naprawdę, naprawdę czekała na mnie przez te lata, czy tylko tak się złożyło, że jej nikt z domu zabrać nie potrafił? Coś mi szeptało cichutko, że jabym to może potrafił wówczas,...
  • Cmoktając fajkę i patrząc na tego rumianego, nażartego junaka o rozpalonych uszach, Stalin myślał o tym, o czym zawsze myślał na widok swoich gorliwych, gotowych na wszystko,...
  • Kiedy okrt znalazB si daleko na morzu, a pol[nie-wajca wyspa rozpBywaBa si w perBowej mgle upaBu na horyzoncie, wszystkich ogarnBo straszliwe przygnbienie, które nie opuszczaBo nas ju| przez caB drog do Anglii
  • 2/ I je[li zamierzaBby zrobi to samo z Shirin-Gol, kiedy ona doro[nie, mo|e sobie oszczdzi caBego zachodu, bo ona nie chce harowa przy synach - sami blizniacy przysparzali jej wystarczajco wiele trosk i obowizków - ani nie chce cierpie, w razie gdyby Allah zdecydowaB si uczyni z jej dzieci shahid