Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Wtedy zdała sobie sprawę, skąd pochodziły okrzyki, jakie słyszała poprzedniej nocy.
Otarła ręką spocone czoło, dłonie osłabły jej od ciągłego mieszania bielizny. Popatrzyła na pozostałe pięć gotujących się kotłów. Chcąc zapomnieć o ptakach, próbowała się skoncentrować na wykonywanej pracy. Mieszała zawzięcie w kipiących saganach jak czarownica warząca magiczne mikstury. Zmieniła drąg do mieszania na przyrząd przypominający stołek, a nazywany przez Sama laleczką. Z miejsca, gdzie powinno być siedzisko, wystawał długi kij. jednak inny niż w szczotce. Na jego końcu znajdowały się dwie drewniane rączki, które należało chwycić i przekręcać. Wówczas drewniane nogi mieszały bieliznę i wypłukiwały z niej brud.
Chwyciła za laleczkę. Co za idiotyczna nazwa. Laleczka to coś, co służy do zabawy, co ubiera się w ładne stroje i kładzie na łóżku. Podeszła do kolejnego naczynia i zamieszała. To bynajmniej nie jest zabawa, to ciężka, wyczerpująca praca. Zmęczona, odetchnęła głęboko i zerknęła w stronę baraków, po raz setny mając przed oczami obraz biednych kogutów. Ich też używano do zabawy, okrutnej i krwawej.
Rozgniewało ją. że można robić coś tak potwornego i w dodatku nazywać to sportem. Na s a m ą m y ś l o t y m przebiegły ją ciarki. Naturalnie jest to męski sport, a mężczyźni dyktują światu, co jest, a co nie jest do przyjęcia. Zdaniem Eulalii cywilizowany człowiek nie może jednak zaakceptować walk kogutów. To wszystko nie wydawało się w porządku i coś z tym należało zrobić.
Zagryzła wargę w zamyśleniu. Czy odważy się? Wystarczyło jej wyobrazić sobie, jak może wyglądać taka walka, i podjęła decyzję. Tak, odważy się. oczywiście. Teren koło baraku wydawał się opustoszały, żołnierze odeszli, zajęci czym innym.
Sam nie wspomniał, jak długo gotuje się bieliznę. Rzeczy były
208
209
nieżle zabrudzone, toteż dłuższe gotowanie powinno usunąć wszystkie plamy. To miało sens.
Odwiesiła mieszadło i laleczkę na swoje miejsce. Ponownie sprawdziła, czy nikogo nie ma w pobliżu. Nie dostrzegła żywej duszy. M u s i n a d n i ą czuwać Opatrzność, zdecydowała.
Mając Pana po swojej stronie podeszła do rogu i wyjrzała na szeroki plac pośrodku obozu. Kręciło się tam kilku żołnierzy i przekładało jakieś skrzynki, zapewne z bronią i zapasami. Poczekała, aż odwrócą się do niej tyłem, i pobiegła opłotkami, starając się zachowywać bardzo cicho. Gdyby Sam ją ujrzał, poznałby od razu. dokąd zmierza. Ten człowiek ma niesamowity instynkt i zjawia się zwykle tam, gdzie się go najmniej spodziewają.
Wkrótce dotarła do pierwszych baraków i dysząc ciężko, oparła się plecami o drewnianą ścianę. Była teraz dobrze schowana. Wyjrzała zza rogu. ale na szczęście nikt nic szedł w jej stronę. Żołnierze, ciągle zajęci, rozmawiali ze sobą i śmiali się. W duchu podziękowała za to Bogu.
W kilka sekund znalazła się przed klatkami. Podeszła do najbliższej. Karminowy kogut trzepotał skrzydłami i gulgotał potrząsając czerwonym grzebieniem. Kołysał się i przestępował z nogi na nogę zupełnie jak Medusa. Lollie już się zdecydowała. Zbliżyła się i sięgnęła do drewnianego zamknięcia.
- Aj! - Szybko cofnęła rękę. Niespodziewanie kogut ją dziobnął. Przyłożyła palec do bolącego miejsca i spojrzała gniewnie na zwierzę. - Ty niewdzięczna istoto!
Ptak przypatrywał się jej z ciekawością.
- Jedyna rzecz, którą potrafisz, to wałka. Kogut przekrzywił łeb.
- Rozumiem - odparła i rozejrzała się za czymś wystarczająco długim, aby odemknąć klatkę, a jednocześnie uniknąć pokaleczenia przez ostry dziób.
Dostrzegła grubą gałąź i już po chwili podeszła do klatek i zaczęła je po kolei otwierać. Jednej rzeczy nie wzięła pod uwagę. Były to zwierzęta szkolone
do walki, zatem i teraz zachowywały się zgodnie z tresurą. Zaczęły skakać na siebie, dziobać i wyrywać sobie nawzajem pióra. Podniósł się okropny rwetes, a powietrze wokół zrobiło się szare od kurzu. To było okropne!
Zwierzęta skrzeczały, a Lollie wpadła w panikę. Wymachując trzymanym w ręku kijem, podbiegła do ptaków.
- A sio! Wszystkie sio stąd! - Podskakiwała w miejscu i kręciła kijem starając się wygonić zwierzęta na wolność, do dżungli. Wreszcie cześć z nich pobiegła, a niektóre pofrunęły w stronę krzaków.
Zadziałało!
- Co za sukinsyn... Oho! Dziewczyna zamarła. To był głos Sama, wszędzie
poznałaby jego przekleństwa.
210
Przecież ci ludzie cię zabija! A jeśli oni tego nie zrobią, to moźc, do diabla, ja to uczynię! - Sam podszedł do niej z twarzą wykrzywioną wściekłością. Był zdecydowany zabrać ją stąd. zanim wybuchną zamieszki.
Dziewczyna stała nieruchomo, a zaskoczenie na jej obliczu zamieniło się w poczucie winy. Ręce opadły, zaś diugi kij uderzył o ziemię. Po zdradzieckich ptakach zostały jedynie pióra i opadający kurz, rozpierzchły się po całej dżungli niczym wycofujące się pokonane wojska.
Z szybkością atakującej żmii Sam chwycił ją w pasie i podniósł; jak na jeden dzień miał już wystarczająco dużo kłopotów. Nie zwalniając uścisku odwrócił się i udał w stronę chaty.
Zaczęła protestować, ale tylko ścisnął ją mocniej i wycedził:
- Zamknij się!
Szybko przeszedł przez obóz, wbiegł po schodkach, potem otworzył z impetem drzwi i rzucił ją na łóżko jak worek
z piaskiem. Dziewczyna pisnęła, odgarnęła włosy z twarzy z lękiem popatrzyła na niego.
Kiedy pochylił się n a d nią, ujrzał w jej oczach strach i udrękę, ale zaraz spuściła wzrok i cofnęła się na łóżku tak szybko, że derzyła plecami o ścianę. Strzelała oczami to w lewo, to w prawo, szukając gorączkowo drogi ucieczki.
Jednak mężczyzna był szybszy. Zablokował ją ręką, zanim zdążyła się ruszyć