Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
To musi być miłość. -Wciągnął ją do mieszkania. -Pozatym, jestem ojcem twojego dziecka.
1 kwielnia 1992,21.53 czasu Greenwich, Cenirum BadawczeWydzi<^ łączności Marynarki Wojennej
Donnie Marengo zrobił miejsce w swojej czarnej torbie, między celofanowym workiem z resztkami drugiego śniadania a magazynem „Wired", po czym
185
zaczął się pakować: włożył do środka egzemplarz „Wiadomości Lotniczych" ze stemplem biura na okładce - po to, by było wiadomo, że ma w zwyczaju zabierać rzeczy z biura do domu; dwa diagramy przedstawiające projekty wspólnej ame-rykańsko-rosyjskiej stacji kosmicznej, odbite na biurowej kopiarce z ogólnie dostępnych pism; a oprócz tego jedenaście stron skserowanych z tajnego raportu dotyczącego kodowania transmisji satelitarnych. Na koniec wsunął do torby kopię długiego wiersza o biurokracji - sporo marnych dowcipów i humoru dla wtajemniczonych.
Przed zabraniem tajnego raportu Donnie długo się wahał. Po pierwsze, dokument ten pochodził sprzed ładnych paru lat. Po drugie, niedawno obniżono jego stopień tajności, ale Izraelczycy nie mogli o tym wiedzieć. A może...? Donnie żałował, że tak słabo się na tym wszystkim zna. Czy Izraelczycy zatrudniali innych ludzi, którzy mieli im dostarczyć to samo co on, po to, by jego sprawdzić? A może to on zdobywał te materiały po to, by mogli sprawdzić jakiegoś innego gościa? Na samą myśl, że ktoś inny z tego biura miałby robić to co on, Donniego ogarnął smutek, który po chwili przerodził się w gniew. Nie chciał dawać nikomu, nawet Izraelczykom, prawdziwie ważnych dokumentów, dlatego wygrzebał te starocie. To były pierwsze zabrane przezeń materiały; Donnie wierzył, że będzie w stanie zwodzić swoich nowych pracodawców za pomocą takich ochłapów, do czasu, aż... może aż tata da sobie z tym spokój albo skończy służbę w marynarce, albo... wszystko jedno. Z drugiej strony, przecież Izraelczycy to Żydzi, a wszystkim wiadomo, że Żydzi sącwani. Czy aby czegoś nie zaczną podejrzewać?
Z wysuniętym czubkiem języka, Donnie wyglądał jak młody człowiek, który znalazł sobie niezwykle emocjonujące zajęcie; w niczym nie przypominał szpiega wykradającego nieaktualne tajemnice państwowe. Przywodził na myśl raczej kogoś, kto pakuje się przed wyjazdem za miasto i zastanawia się, czy wziąć szczoteczkę do zębów, czy prezerwatywę. Nie wyglądał na człowieka, który przeżywa moralne rozterki. A mimo to...
To nie w porządku, pomyślał po raz nie wiadomo który. Nie winił swojego ojca. Ojciec miał wiele problemów, a los poskąpił mu zaradności i cierpliwości. Donnie Marengo domyślał się, że matka odeszła, bo miała dość ciągłych krzyków, pijaństwa i okazywanego jej braku zaufania; także jego siostrom nie dane było zaznać ciepła rodzinnego. Ajednak, mimo wszystko, Donnie kochał ojca i wiedział, że ojciec jego też kocha (na swój sposób, pomyślał jak zawsze). Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zawsze traktowany był lepiej od matki i sióstr. Miał szczęście - nie poznał ojca od tej drugiej, mrocznej strony. Nawet kiedy matka zabrała Donniego i dała mu nazwisko mężczyzny, z którym odeszła, Bonner nie zerwał kontaktów z synem. Odtąd Donnie szczerze wierzył, że musi mu się odpłacić miłością - choć ojciec otrzymał już od niego wiele jej dowodów, nigdy nie było ich dosyć. Chciał też, jak prawie wszyscy synowie, by ojciec był z niego dumny. By go lubił. Chciał, żeby ojciec... żeby co?... wynagrodził sobie wszystkie swoje cierpienia. I ból, jaki sprawił innym.
Donnie Marengo był inteligentny, ale nie mądry - mądrość przychodzi z wiekiem. „Marengo mógłby wiele osiągnąć, gdyby tylko"... powtarzali jego przeło-
186
żeni, kończąc w myśli: „Gdyby tylko wydoroślał". Nie wiedzieli, że ojciec postawił go w obliczu dylematu, który nie dawał mu na to dość czasu.
Donnie zasunął torbę, ale nie do końca.
W windzie starał się zapanować nad nerwami. Wydawało mu się, że zaczyna boleć go głowa. Zmusił się, by powoli oddychać, tak jak pisali w książce. Wmówił sobie, że nie wolno mu się spieszyć, ale wcale nie szedł za szybko, więc była to z jego strony przesadna ostrożność. W holu stanął posłusznie za bubkami z biur w kolejce do jednego ze stanowisk ochrony; dyżurowali przy nich nawet nie ludzie z marynarki, tylko pracownicy jakiejś firmy ochroniarskiej. Żartując między sobą, bez większego zainteresowania przerzucali zawartość toreb i torebek. Ani na chwilę nie przerywali rozmowy.
Donnie otworzył torbę i podniósł ją. Palce mu drżały, ale nie na tyle, by dało się to zauważyć. Ochroniarz zajrzał do środka i machnął ręką.
Donnie wyszedł.
Nie zawsze pójdzie tak łatwo, pomyślał. Trzeba będzie zrobić w torbie drugie dno. A może wystarczy dodatkowa kieszeń w płaszczu. Płaszczy nigdy nie sprawdzali. Kieszeń można będzie przyszyć na maszynie do szycia. Oczywiście, kiedy będzie to robił, żona go wyśmieje; im więcej ćpała, tym kąśliwsze stawały się jej docinki.
Życie było do dupy.
17
3 kwietnia 1992, Norfolk
Zamiast wynajmować mieszkanie, kupili dom, stojący bliżej Little Creek niż Jorfolku. Konieczność dokonania tak ważnego wyboru sparaliżowała Alana, na szczęście Rosę zachowała trzeźwość umysłu i tak wszystko załatwiła, że długi, w jakie popadli, zaczęły się wydawać zyskiem. Alan przypomniał sobie mimochodem, że ma już dom, tyle że na Florydzie. Odnajął go jakimś ludziom - Po-vick wyjechał, przebywał gdzieś na Morzu Śródziemnym - i kiedy w czasie jednej z wizyt robił porządki, ogarnęło go poczucie winy wywołane faktem, że oto bezceremonialnie wyrzuca z domu ducha własnego ojca.
Po wprowadzeniu się do nowego domu młodzi małżonkowie zorganizowali przyjęcie. Rosę miała wielu przyjaciół w marynarce; jak się okazało, Alan też. Zjawili się państwo Peretz; późnym wieczorem Alan zauważył, że Rosę i Bea Peretz rozmawiają szeptem, nachylone ku sobie niczym dwie spowite mrokiem siostry. Harry O'Neill (nie wolno już było nazywać go Kreolem) przyszedł z żoną, ładną, naburmuszoną kobietą, która, jak wynikało z zasłyszanej przez Alana uwagi, uważała, że towarzystwo nie dorównuje jej poziomem intelektualnym. Na
187
parę minut wpadł jego nowy dowódca. Kiedy goście wyszli, a gospodarze zabrali się do sprzątania, Rosę powiedziała:
- Polubiłam Beę Peretz.
- Nie znałem jej od tej strony. Przedtem wydawała mi się dość krzykliwa.
- Obiecała, że zaprowadzi mnie do sklepu z tanimi ubrankami dla dzieci. -Rosę ustawiła szklanki na tacy. - Natomiast żona twojego przyjaciela 0'Neilla nie przypadła mi do gustu. To snobka.
- No, co ty. - Oczywiście, żona Harry'ego O'Neilla była snobką, ale Alan nie chciał, by Rosę tak mówiła.
- Wiem, kiedy traktuje się mnie z wyższością. Może jestem wieśniaczką z Nowego Jorku, ale takie rzeczy potrafię wyczuć.
- Cóż..