Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Na „Dorotei” podniósł się taki krzyk, wystraszone dzieci, wrzucone do ładowni z obcymi kobietami, tak przeraźliwie wrzeszczały, że kapitan Hatchinson kazał czym prędzej zamknąć luki ładowni, pozostawiając uspokojenie osieroconych dzieci czarnym kobietom... Już przeszło miesiąc upłynął od tego czasu, a wciąż jeszcze matkom, zamkniętym w oddzielnej ładowni na „Fortunie”, za każdym skrzypnięciem okrętu zdawało się, że słyszą płacz uprowadzonych dzieci.
Teraz, o świcie nowego upalnego dnia, stojąc na mostku kapitańskim Caracciola wprowadził okręt do niedużej zatoki, na której brzegu, ukryty wśród przybrzeżnej zieleni, znajdował się kantor kopalni diamentów. Nieco dalej, otoczone pięknym ogrodzeniem, wznosiły się domy Brandona, van Ardenfreudena i nadzorcy robót.
Łodzie odwiozły niewolników na brzeg, gdzie już czekali na nich angielscy, portugalscy i holenderscy konwojenci uzbrojeni w karabiny, z kijami i biczami w rękach. Towarzyszyło im ponadto kilka psów.
Mister Brandon ukazał się na werandzie swego domu, a mijnheer van Ardenfreuden, lekceważąc wszelkie konwenanse, wyszedł naprzeciw przybyłym w samej nocnej koszuli, uzupełniwszy ten strój pejczem używanym do konnej jazdy.
- Jest pan niezwykle punktualny, mister Caracciola. To zaleta prawdziwego kupca -
powiedział Holender, gdy kapitan zeszedł na brzeg z ostatnią grupą Murzynów. - Pozwoli
pan, że wpierw odbierzemy te dwie setki, przechodzące na naszą własność.
Mijnheer van Ardenfreuden i nadzorca bezceremonialnie zaglądali Murzynom w usta,
oglądali im zęby, obmacywali mięśnie brzucha, klepali po plecach.
Kobiety stały w osobnej grupie. Sprzedaży kobiet w ogóle nie było w planie, miały one tylko
przez pewien czas pracować w kopalni. Ale jedna z nich, młodziutka, smukła dziewczyna,
zwróciła na siebie uwagę pana van Ardenfreudena.
Holender podszedł do Caraccioli, zdjął z palca złoty pierścień z dużym jasnym rubinem i
niespostrzeżenie wcisnął go w rękę Włocha.
- Potrzebna mi jest właśnie pokojówka w domu - szepnął konfidencjonalnie.
- Ta już jest sprzedana - zełgał Caracciola. - - Za niedotrzymanie umowy będę musiał zapłacić odszkodowanie. Sto funtów, mijnheer.
- Pięćdziesiąt - rzucił Holender.
- Tu nie targ, mister Ardenfreuden. Siedemdziesiąt pięć. To moje ostatnie słowo.
- Łącznie z pierścieniem - przymilnie zniżył głos tamten.
- Pierścień to cały mój zarobek. Siedemdziesiąt pięć, albo zabieram ją z powrotem na okręt.
- Wykorzystuje pan moją słabość - westchnął Holender. - Człowiek to grzeszna istota i pozostaje nią nawet na trzydziestym stopniu południowej szerokości geograficznej!
„A niech to diabli, można było wydębić setkę - z żalem pomyślał kapitan. - Pospieszyłem się jak głupi smarkacz! Ale teraz już rozumiem, skąd te grube książeczki czekowe i ciężkie szkatułki, które wożą ze sobą Wilson i Hatchinson, a przede wszystkim szanowny mister Erwin Cyrus O'Heary. To przecież bajecznie intratna rzecz, a tumanić królików murzyńskich
- też nie taka sztuka! Dlatego to kompania Rilanda rośnie jak pieczarka na końskim nawozie!” Tymczasem dwustu niewolników wybranych przez właścicieli kopalni spędzono na jedno miejsce. Natychmiast podeszli nadzorcy z nożycami i brzytwami i w najbardziej bezceremonialny sposób zabrali się do strzyżenia Murzynów do gołej skóry.
- Po co oni to robią? - zaciekawił się Caracciola.
119
- Po pierwsze wszyscy Czarni to urodzeni złodzieje. Chowają kamienie w kudłach, a bywały nawet wypadki, że połykali diamenty, aby wynosić je w ten swoisty sposób, co potem ułatwiało im ucieczkę. Po wtóre takich ostrzyżonych Murzynów łatwiej jest schwytać, gdy próbują ukryć się wśród dzikich plemion Hotentotów, Buszmenów, Zulusów lub też uciec na przygodnych okrętach. Wprowadziliśmy więc obowiązkowe strzyżenie dla naszych robotników. Poza tym to bardzo zdrowo.
- Dobrze, ci są sprzedani i może pan z nimi zrobić, co się panu podoba. Ale muszę pana uprzedzić, mijnheer, że moich dwustu mężczyzn i pięćdziesiąt kobiet, których odstępuję panu na miesiąc, musi wrócić na pokład „Fortuny” w takim stanie, w jakim ich pan w tej chwili widzi.
- No, no, nasza miła poranna rozmowa zaczyna niepotrzebnie przybierać ostry ton