Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Jej nabytki obrosły wśród sąsiadów
prześmiewczą legendą.
Crane wziął głęboki oddech, a potem osuszył puszkę budweisera. Zapowiadał się
kolejny dzień ostrego picia.
- Tak... - odparł, odetchnąwszy. - Ziemia doniczkowa, sadzonki pomidorów...
Wiosna za pasem, trzeba to wszystko wsadzić do ziemi.
- Wcześnie wstała.
Crane opuścił brodę i z nieruchomą twarzą zagapił się na swego sąsiada. Po
chwili powiedział:
- Tak?
- Jasne. Widziałem ją, jak podlewała rośliny przed domem, zanim jeszcze wstało
słońce.
Czując zawrót głowy, Crane podniósł się na nogi i spojrzał na ziemię w
najbliższej doniczce na kwiaty. Wyglądała na wilgotną; sam podlewał rośliny
wczoraj czy przedwczoraj? Nie mógł sobie przypomnieć.
- Wracam za moment - powiedział spokojnie.
Ponownie wszedł do domu i ruszył szybko korytarzem do kuchni, w której od
trzynastu tygodni było nieprzyjemnie gorąco, ale nie spojrzał na kuchenkę, tylko
otworzył lodówkę i wyjął zimną puszkę budweisera.
Znowu załomotało mu serce. Kogo Archimedes widział na ganku? Susan - na ile
Crane gotów był to uznać, jeśli miał nowe piwo w ręku, a alkohol zaczynał
przytępiać mu myśli - nie żyła. Trzynaście tygodni temu zmarła na nagły atak
serca - migotanie komór.
Była martwa jeszcze przed tym, gdy pośpiesznie zawezwany ambulans - wyjąc syreną
i błyskając światłami - zahamował z piskiem opon przy krawężniku od frontu domu.
Sanitariusze weszli do wnętrza, stąpając ciężko ze swoimi metalowymi
walizeczkami, i wnieśli ze sobą zapach gumy, środków dezynfekcyjnych, płynu po
goleniu oraz spalin samochodowych. Używając czegoś w rodzaju elektrycznych
łopat, usiłowali wprawić w ruch jej serce za pomocą wstrząsu elektrycznego, ale
było już za późno.
Po tym, gdy zabrali ciało, Scott zauważył na stoliku przed kanapą, na której
umarła Susan, jej kubek kawy, nadal gorącej - i zrozumiał w odrętwieniu, że nie
byłby w stanie znieść tego, żeby kawa całkowicie wystygła, żeby została tak
pozostawiona sama sobie, jak zapomniana przez jakiegoś roztargnionego gościa
wypita do połowy puszka gazowanego napoju.
Poniósł ostrożnie kubek korytarzem do kuchni, wstawił go do kuchenki i włączył
piekarnik, ustawiając niską temperaturę. Zaniepokojonym sąsiadom powiedział, że
Susan zasłabła, a później, w ciągu dnia, wytłumaczył im, że wróciła do domu, ale
odpoczywa.
Dawniej Susan kryła go wystarczająco często, telefonując do jego szefa i mówiąc,
że Scott ma grypę - kiedy w istocie cierpiał na "chorobę popromienną", jak
nazywała kaca.
W ciągu dziewięćdziesięciu jeden dni, które upłynęły od jej śmierci, wynajdywał
rozmaite wymówki - "odwiedza matkę", "jest w wannie", "zasnęła", "szef wezwał ją
dzisiaj wcześniej do pracy" - by wyjaśnić każdy moment jej nieobecności. Pił
zamiast chodzić do roboty, więc mniej więcej w połowie popołudnia często sam na
wpół wierzył w te wykręty, a wychodząc z domu, łapał się na tym, że przed
zamknięciem drzwi zatrzymuje się w nich bezwiednie na chwilę, czekając, by go
dogoniła, gdyż wyobrażał sobie, że Susan zmaga się z torebką lub dokonuje
ostatnich pociągnięć szczotką do włosów.
Nie zaglądał do kuchenki, ponieważ wiedział, że nie zniósłby widoku kubka, z
którego kawa wygotowała się do sucha.
Pił dopiero trzecie piwo tego dnia, a było już po południu, więc pociągnął
głęboki łyk.
Kogo widział Archimedes? "Zanim jeszcze wstało słońce" - Crane spał wtedy, śniąc
o tej grze na jeziorze, która miała miejsce dawno temu. Czy sen wywołał jakiegoś
kruchego ducha Susan?
Albo czy sam dom wygenerował jej replikę?
Teraz, gdy kołysząc się, stał pośrodku kuchni, nie uznał tego za rzecz
całkowicie niemożliwą - lub choćby nieprawdopodobną. Z całą pewnością każde z
pomieszczeń nosiło ślady jej bytności i osobowości. Przybrany ojciec Scotta
zrzekł się domu na jego rzecz w 1969 roku, dziesięć lat przed tym, gdy
wprowadziła się do niego Susan, ale przedtem ani młody Crane, ani jego przybrany
ojciec nie widzieli w stole nic więcej ponad przedmiot, który służy do kładzenia
na nim różnych rzeczy, ani też nie uważali, że jedno mocne krzesło jest lepsze
od innego; obrazki na ścianach były po prostu wyciętymi z albumów malarstwa
zdjęciami, przyczepionymi pinezkami do ściany z gipsu modelarskiego.
Teraz w domu były zasłony, dywany, gładkie ściany oraz odnowione półki na
książki, które nie wyglądały tak, jakby zostały kupione na wyprzedaży - chociaż
w istocie większość z nich pochodziła stamtąd.
Wciągnął nosem ciepłe kuchenne powietrze, które nadal zdawało się nieść zapach
kawy.
- Susan? - szepnął.
Przez korytarz, prawdopodobnie z sypialni, dobiegł go słaby szelest.
Podskoczył, nogi ugięły się pod nim i usiadł ciężko na podłodze, a zimne piwo
chlusnęło na płytki.
- Nic to - powiedział cicho, nie przejmując się tym, że nie przemawia do nikogo
innego, poza sobą samym. - Posprzątam.
Pochylił się i wytarł pieniące się krople flanelowym rękawem koszuli.
Wiedział, że duchy nie istnieją - ale zdawało się, że ostatnio przydarza mu się
wiele niemożliwych rzeczy.
O deszczowej północy siedział w fotelu w rogu salonu - nie potrafił spać w
słotne noce - i patrzył nieobecnym wzrokiem na stojący po drugiej stronie pokoju
uschnięty filodendron, zwieszający bezsilnie liście ponad krawędzią doniczki.
Nagle stracił całkowicie poczucie głębokości i skali - lub, bardziej precyzyjnie
- zrozumiał, że odległość i wielkość to iluzje. Poza odcinającymi się
rozmaitościami, które odróżniały wici rośliny od takich rzeczy, jak delty rzek,
żyłki i elektryczne łuki, były tam niewyraźnie widoczne we mgle prawdziwej
przypadkowości kształty, które pozostawały trwałe; kształty, które tworzyły
niewidzialny i niewyczuwalny szkielet wszechświata