Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Tak ci
daleko lub blisko do jednego jak do drugiego, a kto ci tego nie
życzy, niech wstanie, wnet go tu na szable weźmie... Tu zwrócił
się do biesiadników:
- Wstań, kto nie życzysz cesarskiej niemieckiej korony panu
wojewodzie wileńskiemu! Oczywiście nikt nie wstał. Nie śmiano się
już również, bo w głosie pana Szczanieckiego tyle było bezczelnej
złośliwości, że wszystkich ogarnął mimowolny niepokój, co też się
stanie... Lecz nie stało się nic, jeno ochota do uczty się
popsuła. Próżno służba dworska napełniała co chwila kielichy.
Wino nie mogło rozpędzić posępnych myśli w głowach ucztujących
ani coraz większego niepokoju. Radziwił z trudnością również
pokrywał złość, bo czuł, że dzięki toastom pana Szczanieckiego
zmalał w oczach zebranej szlachty i że umyślnie lub niechcący
szlachcic ów wszczepił przekonanie w zebraną szlachtę, iż
wojewodzie wileńskiemu nie bliżej do wielkoksiążęcego tronu jak
do korony niemieckiej. Wszystko obrócone było w żart, w
pośmiewisko - a przecie uczta po to w znacznej części była
wydana, aby umysły z przyszłym panowaniem radziwiłowskim oswoić.
Co więcej, chodziło Radziwiłowi i o to, aby takie ośmieszenie
jego nadziei nie oddziałało źle i na oficerów w sprawę
wtajemniczonych. Jakoż na ich twarzach malowało się głbokie
zniechęcenie. Ganchof spełniał kielich za kielichem i unikał
wzroku książęcego, a Kmicic nie pił, ale patrzył w stół przed
sobą z namarszczoną brwią, jak gdyby rozmyślał nad czym lub
toczył walkę wewnętrzną. Radziwił zadrżał na myśl, że w tym
umyśle lada chwila może zabłysnąć światło i wydobyć prawdę z
cieniów, a wówczas ten oficer, stanowiący jedyne ogniwo łączące
resztki polskich chorągwi ze sprawą radziwiłowską, potarga owe
ogniwo, choćby z nim razem miał sobie i serce z piersi
wyszarpnąć. Kmicic aż nadto ciężył już Radziwiłowi i gdyby nie
to dziwne znaczenie, jakie nadał mu zbieg wypadków, byłby od
dawna padł ofiarą swej zuchwałości i hetmańskiego gniewu. Ale
książę mylił się posądzając go w tej chwili o wrogie sprawie
myśli, bo pan Andrzej cały był zajęty Oleńką i ową głboką
rozterką, jaka ich rozdzielała. Chwilami wydawało mu się, że
kocha tę dziewczynę obok siedzącą więcej niż świat cały, to znów
taką do niej odczuwał nienawiść, że zadałby jej śmierć, gdyby
mógł - jej, ale zarazem i sobie. Życie tak mu się powikłało, że
stało się dla tej prostej natury zbyt trudnym. Więc czuł to, co
czuje dziki zwierz omotany siecią, z której nie może się
wyplątać. Niespokojny i posępny nastrój całej uczty rozdrażniał
go do najwyższego stopnia. Było mu po prostu nieznośnie. Uczta
zaś posępniała z każdą chwilą. Obecnym wydawało się, że ucztują
pod dachem z ołowiu, który wspiera się na ich głowach. Tymczasem
nowy gość wszedł do sali. Książę ujrzawszy go zakrzyknął: - To
pan Suchaniec, od brata Bogusława! Pewno z listami?
Nowo przybyły skłonił się nisko.
- Tak jest, jaśnie oświecony książę!... Jadę prosto z Podlasia. -
Dajże waćpan listy, a sam siadaj za stołem. Ichmościowie
wybaczą, że czytania nie odłożę, choć przy uczcie siedzimy, bo
mogą się znaleźć nowiny, którymi się będę chciał z waszmościami
podzielić. Panie marszałku, proszę tam pamiętać o miłym pośle.
To mówiąc książę wziął z rąk pana Suchańca paczkę listów i począł
pospiesznie łamać pieczęć pierwszego z brzegu. Obecni utkwili
ciekawe oczy w jego twarzy i starali się odgadnąć z niej treść
pisma. Pierwszy list jednakże nie zwiastował widocznie nic
pomyślnego, bo oblicze książęce zaszło krwią i oczy zabłysły mu
dzikim gniewem. - Panowie bracia ! - rzekł hetman - książę
Bogusław donosi m i, że ci, co woleli się konfederować niż na
nieprzyjaciela pod Wilno iść, teraz włości moje na Podlasiu
pustoszą. Łatwiejże po wsiach z babami wojować!.. Godni
rycerze!... ani słowa!... Nic to! Nagroda ich nie minie!... Po
czym wziął drugi list, ale zaledwie nań okiem rzucił, twarz
rozjaśniła mu się uśmiechem triumfu i radości. - Województwo
sieradzkie poddało się Szwedom! - zakrzyknął- i w ślad za
Wielkopolską przyjęło protekcję Karola Gustawa