Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Siadając, zlustrował pomieszczenie. Był to pokój szpita- lny, wyposażony w zwykłą, metalową szafkę, zasłony przy- mocowane do karnisza nad łóżkiem i niewygodny, winylowy fotel, stojący w rogu. Spała na nim zwinięta w kłębek Kelly. Jedna ręka zwisała w stronę kąta pokoju, a przy niej na pod- łodze leżała gazeta. Zwiesił nogi z łóżka. Chciał do niej podejść. Powstrzy- mała go kroplówka. Zauważył, że jej zawartość stanowiła le- dwie spływająca woda destylowana. Nagle przypomniał sobie ucieczkę przed mężczyznami na Beacon Hill. Strach powrócił z zadziwiającą ostrością. Uprzytomnił sobie, że został przyparty do drzwi kościoła Adwentystów, że przyłożono mu pistolet do głowy i zrobio- no zastrzyk w tył uda. Tyle pamiętał. Jego umysł nie zareje- strował tego, co wydarzyło się później. - Kelly - zawołał cicho. Mruknęła coś, ale nie obu- dziła się. - Kelly! - tym razem zawołał głośniej. Jej powieki drgnęły. Mrugnęła kilka razy, zerwała się z fotela i podbiegła w jego kierunku. Chwyciła w ramiona, spoglądając prosto w twarz. - Och, Jeffrey, dzięki Bogu, że z tobą wszystko w po- rządku. Jak się czujesz? - Dobrze. Czuję się dobrze. - W nocy byłam przerażona, nie miałam pojęcia, co ci dali. - Gdzie jestem? — W St. Joseph's. Nie wiedziałam, co zrobić. Przy- wiozłam cię tutaj, na oddział nagłych przypadków. Bałam się, że coś się stanie. Mogły wystąpić kłopoty z oddycha- niem. — I przyjęli mnie bez zadawania pytań? — Zmyślałam na poczekaniu. Powiedziałam, że je- steś moim kuzynem spoza miasta. Nikt tego nie kwestio- nował. Znam tutaj obydwu lekarzy i pielęgniarki. Opróż- niłam ci kieszenie, łącznie z portfelem. Nie miałam żad- nych problemów do momentu, aż z laboratorium przy- szła wiadomość, że wziąłeś ketaminę. Zaczęłam trochę kłamać, w końcu powiedziałam, że jesteś anestezjolo- giem. — Ale co, u diabła, wydarzyło się ubiegłej nocy? Jak do tego doszło, że w rezultacie wylądowałem przy tobie? — Po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności - powie- działa siadając na krawędzi łóżka. Opowiedziała mu wszystko, od chwili zniknięcia w mie- szkaniu Trenta. Zadrżał. — Och, Kelly, nie powinienem nigdy cię w to mieszać. Nie wiem, co mnie opętało... - Jego głos załamał się. — Sama się wmieszałam. Mniejsza z tym. Najważniej- sze, że nic się nam nie stało. Mów, jak poszło w mieszkaniu Hardinga. — Do chwili, kiedy mnie zaskoczyli, dobrze. Znalaz- łem to, czego szukaliśmy. Odkryłem sekretny schowek, a w nim zapas marcainy, strzykawek, mnóstwo pieniędzy i toksynę. Wszystko było ukryte za fałszywymi plecami ku- chennej szafki. Nie ma żadnych wątpliwości, że nasze po- dejrzenia względem Trenta Hardinga były słuszne. Mamy dowód, którego szukaliśmy. — Pieniądze w gotówce? — Wiem dokładnie, o czym myślisz. Gdy tylko je zobaczyłem, przypomniała mi się twoja hipoteza o spis- ku. Musiał dla kogoś pracować. O Boże! Gdyby żył! Wy- śpiewałby wszystko. Mógłbym wrócić do dawnego, nor- malnego życia. - Jeffrey zwiesił głowę. - Ale musimy zadowolić się tym, co mamy. Mogło być lepiej. Trudno, stało się. — No to jaki jest nasz następny ruch? > — Pojedziemy do Randolpha Binghama i opowiemy całą historię. Musi zaciągnąć policję do mieszkania Trenta. Niech się sami martwią o charakter spisku. Przerzucił nogi na drugą stronę łóżka, gdzie podłączo- ny był do kroplówki. Wstał. Przez moment kręciło mu się w głowie. Niezdarnie przytrzymywał rurkę przymocowaną do tkwiącego w żyle venflonu. Widząc, że się chwieje, po- dała mu dłoń. — Dochodzę do wniosku, że jesteś mi potrzebna przez cały czas - powiedział odzyskując równowagę. — Potrzebujemy siebie nawzajem. Uśmiechnął się i spuścił głowę. Myślał inaczej - po- trzebowała go w tym samym stopniu co na przykład prze- biegnięcia przed pędzącą ciężarówką. Nie zapewnił jej ni- czego oprócz kłopotów. Miał jedynie nadzieję, że potrafi wszystko wynagrodzić. - Gdzie, jest moje ubranie? Otworzyła szafę. Jeffrey zatamował kroplówkę i krzy- wiąc się wyjął venflon z żyły. Podszedł do Kelly po ubra- nie