Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
— Chodziliśmy złymi ścieżkami! - powtarzali.
Cierpliwy i Wędrowny, który też czasem mówił w naszym imie-
niu, nie komentowali tych zdarzeń, opowiedzieli za to o naszych
kłopotach w Dolinie. Musieli nieźle przesadzać, gdyż właśnie
ostatnio wytwórcom wina świetnie się wiodło, a już czwarty i piąty
rok wstecz to były świetne roczniki zarówno ganais, jak i fetali;
jednak przy wszelkich uprawach zawsze jest na co narzekać. A im
więcej my mówiliśmy o wczesnych przymrozkach i nieudanej fer-
mentacji, tym bardziej oni zwierzali się ze swoich kłopotów, aż
wreszcie powiedzieli nam wszystko i wyglądało na to, że odczuli
ulgę. Ulokowali nas w znacznie przyjemniejszym domu, ciepłym
1 dobrze oświetlonym, z dachem pokrytym plątaniną wąskich ście-
żek, obrzeżonych muszelkami i grudkami fumo - no i w końcu za-
częli renegocjować umowę. Cierpliwy pracował siedem dni, aby to
osiągnąć, ale kiedyśmy nad nią usiedli, wszystko okazało się bar-
dzo proste. Warunki pozostały takie same jak przedtem, z tym że
uwzględniono możliwość corocznych negocjacji za pośrednic-
twem Zbiornicy. Nie pytaliśmy już, dlaczego poprzednio nie sko-
rzystali ze Zbiornicy, aby wyjaśnić swoje postępowanie; nadal byli
drażliwi i gdy powiedzieliśmy coś nie tak, zachowywali się nieroz-
sądnie. Uzgodniliśmy, że będziemy przyjmować bawełnę o krót-
kich włóknach, dopóki nie wyhodują długowłóknistej, i że następ-
nej wiosny dostarczymy im podwójną ilość słodkiego betebbes,
ale niedoważone bele będą im zwracane, poza tym nie chcemy
tkanin, bo wolimy robić własne. Tu nastąpiło małe zamieszanie,
gdyż owa kobieta spragniona słodkiego wina zrobiła się jadowita
i godzinami rozwodziła się nad pięknem i jakością materiałów
Usudegd. Jednak Cierpliwy i małe bliźniaki zdążyli się już serdecz-
nie zaprzyjaźnić, więc w końcu uzgodniliśmy kontrakt na bawełnę
w belach, bez tkanin.
Po zawarciu umowy zostaliśmy tam jeszcze dziewięć dni przez
grzeczność, a także dlatego, że Cierpliwy zajęty był piciem z bliź-
niakami, Złoty robił mapy i zapiski, a Wędrowny, wszędzie ogólnie
lubiany, bez przerwy gadał z mieszkańcami miasta albo pływał
z nimi łodzią na inne wyspy, choć te ich łodzie nie były wiele lep-
sze od wiązek sitowia. Co do mnie, na ogól przesiadywałem z mło-
dymi tkaczkami; mają tam świetne mechaniczne krosna, zasilane
z baterii słonecznych, które opisałem dla mojej nauczycielki, Gó-
rującej, poza tym dziewczyny były miłe i przyjazne. Cierpliwy
ostrzegł mnie, że lepiej nie nawiązywać stosunków płciowych
z osobami w obcych krajach, przynajmniej dopóki nie wiadomo
dokładnie, jakie są ich oczekiwania i zwyczaje w sprawach zobo-
wiązań, małżeństwa, zapobiegania ciąży, technik seksualnych itp.
Flirtowałem więc z nimi i trochę się całowałem, ale nic więcej. Ko-
biety Bawełny całując, szeroko otwierają usta, co bywa zaskakują-
ce, jeśli człowiek się tego nie spodziewa, a także nieprzyjemnie
mokre, lecz również bardzo zmysłowe, co trudno mi było znieść,
zważywszy okoliczności.
Któregoś dnia Wędrowny wrócił z dziwną miną i oznajmił:
- Cierpliwy, nabrali nas!
Okazało się, że na jednej z wysp najbardziej wysuniętych na
północ Wędrowny spotkał marynarzy z tego statku, który przy-
wiózł bawełnę do Sed i zabrał nasze wino — tych samych, którzy
tłumaczyli się, że są tylko przewoźnikami i nic nie wiedzą o Lu-
dzie Bawełny i nawet nie mówią jego językiem. A tu proszę, miesz-
kali sobie w mieście Bawełny i mówili jak tubylcy, którymi też i by-
li. Ich zawodem, czy kunsztem, było żeglowanie i nie chcieli robić
sobie kłopotów wdając się z nami w spór o umowę i jakość towaru.
O swoim zapasie słodkiego betebbes nie powiedzieli nikomu
oprócz ludzi na swojej wyspie. Śmiali się jak szaleni, kiedy go spo-
tkali, opowiadał Wędrowny; przyznali się, że człowiek, o którym
mówili, że pochodzi z kraju Bawełny, był jedynym, który zeń nie
pochodził — był to biedny półgłówek, który przybłąkał się z pusty-
ni i żadnym językiem nie mówił zbyt dobrze.
Cierpliwy milczał tak długo, aż pomyślałem, że się gniewa, ale
potem zaczął się śmiać i uśmialiśmy się wszyscy.
- Idź, zobacz, czy ta załoga zabierze nas do domu drogą mor-
ską! - powiedział.
Lecz ja zaproponowałem, żebyśmy wracali lądem.
Wyruszyliśmy kilka dni później. Droga do Rekwit wschodnim
wybrzeżem Morza Wewnętrznego zajęła nam dwa miesiące, stam-
tąd zaś przepłynęliśmy do Tatselot podczas wielkiego sztormu, ale
ta podróż to już inna historia, którą może kiedyś opowiem.
Od czasu naszych odwiedzin nie mieliśmy już żadnych proble-
mów z ludźmi Bawełny; zawsze przysyłają nam szlachetny gatunek
o długich włóknach. Nie są to ludzie nierozumni, tylko wszędzie
robią ścieżki i czasem wstydzą się przyznać, że też mają kłopoty.
Uwagi:
Str. 167 „Wędrowny"
Yestik, sokół wędrowny, imię często spotykane wśród Znalazców.
Str. 177 „...grudkami fumo..."
Fwmojest słowem oznaczającym skamieniałe osady, zwykle białe lub żół-
tawe, starożytnego, przemysłowego pochodzenia, o ciężarze właściwym zbli-
żonym do ciężaru lodu. Pasma^wwo spotyka się w oceanach, również niektó-
re plaże składają się prawie wyłącznie z drobin fumo