Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Kiedy rozgryzał miąższ, na jego twarzy
pojawił się
drwiący uśmiech.
- - I co? Będziemy sobie opowiadać, kto z nas jest biedniejszy, Szakalu? Nie
radzę.
Przegrasz.
- - Może i tak. Ale nie chcę, byś powziął o mnie fałszywe mniemanie. Cokolwiek
słyszałeś od Gayle’a, to fałsz. Nie jestem jakimś tam rozpieszczonym
książątkiem. Brałem
udział w ciężkich walkach tu, na Lucel - Lorze. Widziałem X7.&zxy, które
zmroziłyby ci
krew w żyłach. Straciłem wielu przyjaciół. Simonie, nie każ mi bronić ich
pamięci. To ty
przegrasz.
Simon podniósł dłoń w udawanej kapitulacji.
- - Niech ci będzie. Bez urazy, jak powiedziałem. Ale godzi się rzec, że
chodzisz po
zamku, jakbyś dźwigał na ramionach ciężar całego świata.
- - Nie wiesz, o czym mówisz - stwierdził Richius zwodniczo łagodnym głosem.
- - Może i nie. To dlaczego nie chcesz mi o tym opowiedzieć?
- - Bo to moja sprawa.
- - Los nas skazał na wzajemne towarzystwo - odparł Simon. - Ja ci już
opowiedziałem wszystko o sobie... Wyjawiłem ci przyczyny mojej dezercji. Teraz
twoja
kolej.
- - Nie jesteśmy parą młokosów, którzy się przechwalają. Nie muszę ci niczego
mówić.
Simon uśmiechnął się kpiąco.
- - Vantranie, wiesz, co widzę, kiedy na ciebie patrzę?
- - Racz mnie oświecić.
Naren oparł się wygodniej o pień drzewa.
- - Widzę, że masz już dość życia wśród Triinów. Chcesz wrócić do Nar i
zamieszkać pomiędzy swoimi. Wciąż się zastanawiasz, co się dzieje w Aramoorze,
prawda?
Ja też wciąż rozmyślałem o tym, jak sobie radzą w Imperium beze mnie, a
zwłaszcza w Dorii.
Ale dałem temu spokój. A ty nie. Ciebie wciąż to gryzie.
- - Nie mogę się pozbyć tych myśli - przyznał Richius. - Ale mylisz się. W moim
przypadku rzecz miała się inaczej. Ty nie byłeś królem Dorii, Simonie. Nie
porzuciłeś swoich
ludzi, zostawiając ich na rzeź.
W oczach Simona pojawił się błysk zrozumienia.
- A ty?
Pytanie było z gatunku tych, które tną jak mieczem. Richius odwrócił wzrok i
skierował go na ziemię i częściowo zjedzony bochenek chleba.
- Owszem - wyszeptał po długiej chwili milczenia. - Porzuciłem żonę. Ty zresztą
o
tym wiesz. Zabił ją Gayle z Czarnej Kniei.
Gayle i Biagio. - Zamknął oczy, przywołując jasną, czystą twarz dziewczyny,
która
mu zaufała. - Miała na imię Sabrina.
- - Była bardzo piękna - powiedział Simon. - Słyszeli o tym wszyscy, którzy
służyli
pod Gayle’em. To, co on jej zrobił, było czystym barbarzyństwem. Głęboko ci
współczuję.
- - Owszem, morderstwo było dziełem Gayle’a. Teraz drań nie żyje. Dziękuję Bogu,
że wydał go w moje ręce. Ale został jeszcze tamten czart, Biagio. Gayle
wykonywał tylko
jego rozkazy. A wraz z Arkusem Biagio wydał Aramoor w łapy Talistańczyków. -
Richius
podniósł wzrok na Simona i zobaczył, że jego twarz pełna była współczucia i
smutku. - Nie
mogę z tym żyć, Simonie. Kiedy patrzysz na mnie, nie widzisz smutku, tylko
trawiącą mnie
żądzę zemsty.
- - Jak już powiedziałem, serdecznie ci współczuję - odparł Simon i co dziwne,
spojrzał na drzewo. - Ale żądza zemsty to straszna rzecz. Potrafi zniszczyć
człowieka.
Zniszczy i ciebie, jeżeli na to pozwolisz.
- - To już się stało - stwierdził Richius ponurym głosem. - Nie mogę myśleć o
niczym innym, jak tylko o tym, by dopaść Biagia. Jest jeszcze Aramoor.
Przysiągłem sobie,
że kiedyś go odzyskam.
Simon zachichotał drwiąco.
- - To mi przechwałka! Na przyszłość składaj skromniejsze przysięgi. Nie
obarczaj
się aż takimi zobowiązaniami, bo jeszcze umrzesz, a swego i tak nie dopniesz.
- - Dopnę - stwierdził Richius z powagą w głosie. - Wiem, że tobie może się to
wydać niemożliwe, ale dotrzymam słowa. Nie wiem, jak i kiedy, ale dotrzymam.
- - Prędzej skryje cię ziemia - obiecał mu Simon. - Nie wiesz, z czym zamierzasz
walczyć. Byłeś kiedyś w Nar?
- - Tam mnie koronowano - stwierdził Richius. - Spotkałem się z imperatorem.
- - Tak? To powinieneś mieć dość zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że niczego nie
wskórasz przeciwko takiej potędze