Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Spragniony, napił się wody i tylko dla próby wziął do ust kęs
sześcianu, mimo że
jedzenie miało smak i zapach chleba.
Oprócz stołu i łóżka w pokoju był sedes i prysznic - a raczej metr kwadratowy
podłogi w
kącie pokoju, gdzie padał deszcz, woda jednak nie pryskała na ściany ani nie
zalewała reszty
pokoju. Don nie skorzystał jeszcze z prysznicu, chociaż rozebrał się już do
bielizny.
Temperatura, wilgoć i oświetlenie pokoju były tak idealnie dopasowane do Dona,
jakby
pokój stanowił przedłużenie jego ciała.
Zanim zasuwane drzwi koloru ściany zamknęły się za jego gospodarzem czy też
strażnikiem, dwunożny, czerwono-czarny tygrys powiedział:
- Napij się. Zjedz. Załatw się. Umyj się i dobrze wypocznij.
Były to jedyne słowa tygrysa, odkąd przywołał do siebie Dona. Podczas krótkiej
jazdy
windą i przejścia wąskim korytarzem stworzenie nie odezwało się ani razu.
Kosmonauta poczuł ulgę, kiedy stworzenie odeszło, ale zły był na siebie o to, że
strach i
nieśmiałość powstrzymały go od zadawania pytań: teraz pragnął niemal, żeby
stworzenie wróciło.
Radość i smutek z powodu odejścia gospodarza były tylko jednym z wielu
mieszanych
uczuć, jakie go ogarnęły - był bowiem zmęczony, a zarazem niespokojny; czuł, że
jest tu
bezpieczny, a jednocześnie wyobcowany; chciał puścić wodze wyobraźni, a przy tym
zachować
jasność myśli; pragnął spojrzeć prawdzie w oczy, a równocześnie uciec w świat
złudzeń.
Pokój ten równie dobrze mógłby być separatką w szpitalu albo kajutą na wielkim
transatlantyku. No bo czyż planeta nie jest swego rodzaju statkiem płynącym
przez kosmos? A w
każdym razie ta planeta z niezliczoną ilością pokładów...
Zmęczenie wzięło górę, światła przygasły, Don wyciągnął się na łóżku, jego umysł
jednak
stał się naraz zdumiewająco aktywny. Miał wrażenie, że majaczy, ale majaczenie
nie było
chaotyczne.
W sumie wrażenie było całkiem przyjemne i Don czul się tok, jakby był pod
działaniem
narkozy. Zapomniał przynajmniej o bólu i lęku.
Przyszło mu na myśl, że oni wdzierają mu się do mózgu i badają go, ale było mu
to
obojętne.
Zafascynowany obserwował, jak jego myśli, wiedza i wspomnienia ustawiają się w
szeregi
niby na rewii wojskowej i maszerują przed trybuną honorową.
Wreszcie obrazy zaczęły migać zbyt prędko, żeby mógł za nimi nadążyć, ale i to
mu nie
przeszkadzało, ponieważ zamazana plama, jaką tworzyły, i ciemność, która
ogarnęła jego umysł i
wzięła go w objęcia, były ciepłe, tkliwe, obezwładniające.
Rozdział 25
Niezliczone, ogromne fale rozkołysane przez Wędrowca szalały na całym świecie.
Prądy w Cieśninie Florydzkiej oraz w cieśninach Dover, Malakka i Juan de Fuca
były zbyt
silne, żeby statki mogły tam kursować. Woda wciągała małe statki jak młynówka
wciąga kawałki
drewna.
Wysokie, solidne mosty, które dotąd wystawione były tylko na porywy wiatru,
teraz zostały
poddane próbie skłębionej wody. Stały się zaporami dla statków, które wpadały na
nie i zrywały je.
Przycumowane statki wyrywały doki albo odrywały się od cum i grzęzły na ulicach
miast
portowych, rozbijając ściany wieżowców.
Woda odrywała latarniowce z grubych łańcuchów, czasem zaś łańcuchy wciągały
statek
pod wodę. Zatapiała latarnie morskie. Latarnia u wybrzeża Kornwalii jeszcze
przez kilka godzin po
zatopieniu świeciła głęboko pod wodą.
Słona woda podmyła i stopiła zmarzlinę u wybrzeży Syberii i Alaski. W Stanach
Zjednoczonych i w Związku Radzieckim zalała podziemne wyrzutnie rakietowe
niszcząc pociski
atomowe. (Jedna z wychodzących jeszcze w głębi lądu gazet proponowała, żeby za
pomocą bomb
atomowych odeprzeć wodę). Linie wysokiego napięcia, na których nastąpiło
zwarcie, wynurzyły
się po sześciu godzinach pokryte szlamem.
Na Morzu Śródziemnym małe zazwyczaj fale urosły do tego stopnia, że czyniły
takie same
szkody, jakie huragany oraz ogromne pływy księżycowe systematycznie wyrządzają w
nisko
położonych portach oceanicznych.
Słodka woda z Missisipi pokryła cienką warstwą słony przypływ z Zatoki
Meksykańskiej,
który wdarł się w jej deltę i zalał ulice Nowego Orleanu.
Podobne zjawisko zaobserwowali bracia Araiza i don Guillermo Walker na rzece San
Juan.
Późnym popołudniem nurt rzeki zmienił kierunek, woda zalała dżunglę po obu
brzegach i przybrała
słonawy smak. Mężczyźni ujrzeli różne szczątki płynące w górę rzeki. Zaklęli
zdumieni - Latynosi
z pewnym respektem, don Guillermo teatralnie, posługując się cytatami z „Króla
Leara” - i
zawrócili łódź w stronę jeziora Nikaragua