Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Więc na walizkę Żółtą gemzowaną za 320 patrzą i mówią: co za walizka! — Ale też Kubeł za 85, także niczego, albo tyż ten Szlafrok, albo tamten Szpadel. — Ja bym te mycyne kupił za 7,20. — A ja ten sweater. — Mnie by się ten Termometr nadał, albo ten Barometr. — Zmiłuj się pan, a toż parasol ten z rączką zagiętą 42 kosztuje, gdy ja lepszy, angielski za 38 wczoraj oglądałem! I tak od sklepu do sklepu, to na to, to na tamto, Spoglądali i Mówili, a potem znowuż do innego sklepu i znowuż Mówi i Spogląda.
Wtem Cieciszowski za rękę mnie złapał: — W czepku się rodziłeś! Widzisz Barona? Baron stoi, Barona samego zdybałeś, on to przed tą wystawą, a sam, bez Wspólników, chodźmyż do niego albo i nie chodźmy, to o posadzie twojej pomówimy lub nie pomówimy! Witam, witam Barona drogiego, jak zdrowie, powodzenie, lub niepowodzenie, a to pan Gombrowicz, który wskutek odcięcia od kraju tu się został i z nami niepewność nasze i trwogę przeżywa, a też jakiego zatrudnienia szuka! Spojrzał na mnie Baron. I najserdeczniej porwał mnie w ramiona! Dopiroż uradowany, odskakuje, znowuż przy-skakuje, do piersi tuli, a może by co przekąsić, a może by wypić, do domu swego mnie zaprasza i szuka Żony, która jemu gdzieś się zapodziała, bo Żonie swojej przedstawić mnie pragnął. — Zajdźże Pan do nas we wtorek! Będziemy radzi! Ale rzek} Cieciszowski: — Jemu by się jakie zajęcie zdało, bo w potrzebie, a ja jego jak w dym do Barona łaskawego: gdzie suto zastawiają, suto podawają. — Co tam! — krzyknął Baron. — W potrzebie ? Już wszystko załatwione! Już się Pan nie kłopocz! Zaraz dzisiaj każę, żeby Pana drogiego na sekretarza mego do Współki przyjęto z pensją 1000 lub 1500 pezów! Co tam! Załatwione! Godziny pracy sam sobie wyznaczysz! Załatwione tedy, a teraz czym zapić, przekąsić potrzeba! Idziemy więc z Baronem na jednego, a w blasku słońca już wszystko zda się uładzone i ja chyba Opiekuna, Ojca i Króla znalazłem wspaniałego
o, dzięki ci, Boże, już mnie łatwiej żyć będzie, już przepadły, zniknęły troski i zgryzoty, ale co to, Boże, Boże mój, co tyż to się dzieje, dlaczegoż to Król, Baron mój, przygasł, ucichł i mnie markotnieje, mizernieje, czemu słonko moje za chmurę zachodzi?... A to Pyckal, Pyckal doskakuje!
Pyckal, Barona wspólnik, niższy od niego był, bardziej krępawy, a o ile tamten świetnym, wspaniałym, rosłym, dumnym był mężczyzną, o tyle ten, jak psu z gardła, albo zza stodoły. Na próżno Baron jemu rozkazuje i oświadcza, że to mnie, przyjaciela swego, na urzędnika przyjął; Pyckal za całą odpowiedź tylko wypiął się, najprzód na mnie, potem na Barona, a splunąwszy rzekł: — Cożeś pan z byka spadł, żeby bez porozumienia ze mną Urzędników nowych do Interesu brać, a cóż pan kretynem jesteś, no to ja tobie tego urzędnika twojego przepędzę, won, won, won! Chamstwem tak okropnem oburzony, Baron w pierwszej chwili słowa przemówić nie mógł, potem zaś — Zabraniam! — krzyknął — Zakazuję!... na co Pyckal rozdziawił się jemu: — Sobie a nie mnie zabraniaj! Komu ty zabraniasz?! Krzyknął Baron: — Proszę nie robić skandalów! Krzyknął Pyckal: — Delikacik, delikacik, już ja ci go zbiję delikacika twojego, ja ci go pobiję!... i do mnie z pięściami, a już chyba mnie Zbije, zabije, może mnie pobije, już ten zwierz, ten kat mnie zakatrupi, więc Zguba, Zagłada moja, ale co to, czemuż kątownik mój się zatrzymuje, czemu mnie nie bije?... A to Ciumkała, trzeci Barona wspólnik, skądsiś, z boku się nadarzył!
Ciumkała, kościsty, blondyn wyłupiasty, ryży, kaszkiet zdjął i do mnie rękę dużą czerwoną wyciąga: — Ciumkała jestem! Gzem Pyckala w nagłe osłupienie wprawił. — Ratujcież mnie — wrzasnął Pyckal — toż ja go tu biję, a ten się z łapą pcha, a przecie ja większego Kretyna, Bałwana na oczy swoje nie widziałem, co się pchasz, co się wtrącasz? — Zabraniam — krzyknął Baron. — Zakazuję! Ciumkała, krzykiem przestraszony, zawstydził się, rękę dużą do kieszeni wsadził i w kieszeni ręką grzebać zaczai; ale zaraz zawstydził się grzebania swego i ze wstydu swego udał, że czegoś po kieszeniach szuka; czem jeszcze bardziej Barona, Pyckala rozwścieczył. — Czego tam 25
szukasz, gamoniu — krzyknęli — czego szukasz, gapie, czego szukasz!... aż Ciumkała, od wstydu ledwie żywy, jak bural czerwony, z kieszeni nie tylko rękę, a i korek od butelki, papirki jakieś zgniecione, łyżeczkę, sznurowadło i rybki suszone wyciągnął. Ale gdy rybki zoczyli zaraz cisza nastała... bo jakoś im się od tych rybek markotno zrobiło