Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Blum postąpił ku niemu i zadzierzyście pochylił głowę nad jego chudymi, kościstymi ramionami. Zaległa nagła, baczna cisza, która zawsze poprzedza bójkę. - Odczep się, Blum - powiedział Prew zdziwiony czystą donośnością swojego głosu w tej ciszy. - Chodź tu i siadaj, Angelo. Pięć zero dla ciebie. - Teraz moje wyjście - rzekł Maggio nie oglądając się. - Odpieprz się, łobuzie - rzucił przez ramię odchodząc od Bluma. Blum roześmiał się za nim dufnie, złośliwie. - Weźcie i mnie - powiedział Blum wpychając się między szeregowca Juliusa Sussmana a Sala Clarka. - Już mamy pięciu graczy - odrzekł Maggio. Taaak - powiedział Blum. - No to co? W pokera może grać siedmiu. - To jest poker z zakrytą kartą - odparł Maggio. - No, to może grać dziesięciu - rzekł Blum nie rozumiejąc sytuacji. - A może nie chcemy więcej graczy - powiedział Prew zerkając przez dym papierosa na swoją zakrytą kartę. - Tak? - spytał Blum. - A bo co? Moje pieniądze są niedobre? - Owszem, jeżeli są w twojej kieszeni - odparł Maggio. - Pewnie podrobione. Blum roześmiał się głośno. - Ty to jesteś typ, Angelo. Dla ciebie jestem Maggio. Szeregowiec Maggio. - Pociesz się - roześmiał się Blum. - Kiedyś i ty będziesz starszym szeregowcem, chłopie. - Mam nadzieję, że nie - odparł Maggio. - Mam szczerą nadzieję, że nie. Bo może i ja też okazałbym się skurwysynem. - Ty! - powiedział Blum. - Do mnie pijesz? Mnie nazywasz skurwysynem? - Jak ci ten but pasuje, to go noś, przyjacielu - rzekł Maggio. Blum patrzał na niego przez chwilę, zaskoczony, niepewny, czy go nieważono, czy nie, nie mogąc pojąć, skąd ten antagonizm; wreszcie postanowił się roześmiać. - Ty jesteś typ, Angelo. Przez chwilę myślałem, że mówisz serio. Kto ma papierosa? - zapytał. Nikt mu nie odpowiedział, Blum rozejrzał się i dostrzegł wybrzuszenie w kieszeni koszuli Prewitta. - Daj zakurzyć, Prew. - Nie mam - rzekł Prew. - Tak? A to w tej kieszeni? No, dajże mi fajkę. Prew podniósł niewzruszoną twarz. - To pusta paczka - skłamał patrząc Blumowi w oczy bez zakłopotania. - Właśnie ją skończyłem. - Taaak? - Blum zaśmiał się sarkastycznie. - Niech wierzy, kto głupi. No to daj ogarek tego, co palisz. - Dobrze, przyjacielu. - Prew pogardliwie pstryknął niedopałkiem papierosa, który upadł na podłogę obok Bluma, pod sedesem. - Hej! - zaprotestował Blum. - Myślisz, że będę to palił? Unurzane w szczynach? Ładnie postępujesz, rany boskie! - Paliłem takiego przed chwilą - rzekł Maggio. - Mnie smakował. - Ano, może ja jeszcze tak nisko nie upadłem. A jak upadnę, nazbieram końskich bobków i sam sobie zrobię skręta. - Jak wolisz - powiedział Maggio. Podczołgał się, podniósł ogarek i sam go dokończył. - Ale uważaj - dodał wracając - bo jeszcze weźmiesz nie to gówno, co trzeba, i sam siebie wypalisz. Sal Clark zbierał karty do następnej partii, odwracając z zakłopotaniem twarz, jak gdyby nie chciał widzieć całego tego antagonizmu, który pojawił się razem z Blumem. - Mam mu dać karty? - zapytał nieśmiało Prewa. - Chyba tak - odrzekł Prew. - Co ty jesteś? - zadrwił z Clarka Blum. - Jego piętaszek? Też go pytasz, jak przychodzi pora, żeby się wy srać? Sal zwiesił głowę, zarumieniony, i nie odpowiedział. - Pewnie, że jest moim piętaszkiem - odciął się Prew widząc twarz Sala. - A co, nie podoba ci się? Blum obojętnie wzruszył ramionami. - Nisko mi to wisi. Sal spojrzał z wdzięcznością na Prewa, kiedy zaczął rozdawać karty. Ale Blum nawet tego nie zauważył. Wraz z przyjściem Bluma jednolitość gry rozpadła się, a bliskie koleżeństwo zniknęło. Wszyscy grali w milczeniu. Nie było już dowcipów. Mógłby to być wielki hazard w szopie O'Hayera. Maggio wygrał kilka lew, a za każdym razem Blum klął głośno. - Zamknijże się, na rany boskie! - powiedział w końcu Julius Sussman. - Przez ciebie zaczynam żałować, że jestem Żydem. - Taaak? - warknął Blum. - Coś ty? Wstydzisz się, że jesteś Żydem? A możeś ty i nie Żyd, tylko jakiś śmierdzący Meksykanin? - Możliwe. - Pewnie, może i jest - dodał Maggio. - W każdym razie nie taki pieprzony gudłaj. Ja nie gram - dodał. - Mam tego dosyć. Idę do szopy O'Hayera przerobić tę garść groszaków na prawdziwą forsę. - Te, czekaj no! - zawołał Blum zrywając się na równe nogi. - Chyba nie będziesz odchodził na wygranej? - A pewnie, że tak - odparł Maggio. - Myślisz, że będę odchodził na przegranej? Gdzie żeś się uczył grać? U swojej cioci? - Nie możesz tego zrobić - powiedział Blum - i zabierać pieniędzy z tej gry do O'Hayera. - Nie? To się przyjrzyj - odrzekł Maggio. Blum obrócił się do siedzących graczy. - Pozwolicie mu na to, chłopaki? Przecież on ma i waszą forsę. - A ty myślisz, że po co zaczęliśmy tę grę? - zapytał Prew. - Dla zabawy? Myślisz, że będziemy zwracać wszystkim pieniądze, jak tylko skończymy? Po co komu ta drobnica, jeżeli nie na to, żeby wygrać trochę prawdziwej forsy w szopie? Nie bądźże dzieckiem, na rany boskie! - Taaak? - odparł Blum z wyrzutem. - Coś ty? Wspólnik tego makaroniarza? Przegrałem dwa dolary w tej cholernej grze. Przyzwoity gość nie odchodzi od kolegów, jak jest wygrany. Myślałem, żeś równy chłop, nawet jak wszyscy gadali, żeś nie chciał walczyć. Mówiłem im, że wcale nie, że jesteś równy, kiedy wszyscy powiadali, żeś się spietrał. I coś mi wygląda, że się pomyliłem. Prew schował do kieszeni nie liczone pięcio- i dziesięciocentówki, jakie mu pozostały, i wstał z rękami zwieszonymi luźno, w gotowości, wzdłuż boków, z wargami zaciśniętymi tak, że odpłynęła z nich krew, a oczami płaskimi jak oczy wymalowane na desce. - Słuchaj, ty sukinsynu - powiedział z lodowatym spokojem, który był płomiennym uniesieniem. - Zamknij tę swoją mordę, bo ci ją zamuruję. I nie będę po to wychodził na żaden ring. Ani potrzebował krzesła. - Tak? - odparł Blum odstępując o krok. - Proszę: jestem. Kiedy tylko chcesz. Zaczął rozpinać koszulę i wyciągać ją ze spodni. - Jak do tego dojdzie - Prew skrzywił się urągliwie - nie zdążysz zdjąć koszuli. - Duża mowa - powiedział Blum, nadal wyciągając koszulę. Prew ruszył ku niemu i byłby go uderzył, kiedy Blum miał ręce jeszcze zaplątane w rękawy koszuli, ale Maggio zagrodził mu drogę. - Chwileczkę. Tylko narobisz sobie biedy. - Rozkrzyżował przed Prewem ręce. - Tu poszło o mnie, nie o ciebie. Spokojnie. Mówił uspokajająco, robił teraz dla Prewa to, co przed chwilą Prew zrobił dla niego, ramiona miał wciąż rozkrzyżowane. Prew stał biernie, odprężył się, ręce zwisały mu prosto wzdłuż boków