Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Lud kochał i
był od niego kochany jak ojciec. A choć trzymał wszystkich w ryzie,
każdy mu oddawał sprawiedliwość. że nigdy nawet pośpiesznym słowem
niesłusznie nie zgromił. Prawo znał także na palcach. Nie lubił
wprawdzie pieniactwa, bo mu święta zgoda nad wszystko była miłą; ale
czuł to, że jako obywatel kraju, prawa jego znać powinien. A w życiu
codziennym, acz poważny i umiejący okazać, że znał godność swoją,
przyjacielski był i miły, że się bracia szlachta Sieradzanie posiekać by za
niego dali. Miał tylko jedną wadę, jeśli się to owymi czasy wadą nazwać
mogło, a z niej jeszcze u ludzi na chlubę sobie zarabiał: był wymowny i
chętnie, może do zbytku, prawił oracje, byleby się sposobność nadarzyła.
Wymowa jego była wyszukana i najeżona przypomnieniami, toteż jej
gwoli spisywał w swej księdze, co tylko piękniejszego w tym rodzaju
spotkać mu się trafiło. Tu był niewyczerpany, nieprzesłuchany, ale też
byle chrzciny, oddawanie marcepanów, przyjmowanie panny, zamiana
pierścieni, dobijano się o niego w całej Sieradzczyźnie, ba! i z dalszych
stron, tak mu łatwo było, bez przygotowania, mowę przednią powiedzieć.
Postać malowała człowieka: ogromny, barczysty, pleczysty, silny jak
żubr, z włosem czarnym, z wąsem potężnym, podkręconym ku górze,
płeć miał białą i rumianą, oko pełne a ogniste, czoło podgolone wysoko.
Głowę nosił do góry, chętnie w bok się ręką podbierał, a kiedy kroczył,
to z taką powagą i z taką razem grzecznością i przymileniem, że znajomi
i nieznajomi witali go czapką i uśmiechem od razu, na pierwsze
wejrzenie będąc już dla niego dobrze uprzedzeni. Lubił się pięknie ubrać
i nikt nadeń w okolicy nie nosił wykwintniejszych kontuszów, taratatek,
katanek, węgierek lamowanych, bramowanych, guzami i pętlicami
strojnych, nikt piękniejszych nie miał czapek, szabel i siedzeń na konie, i
rzędów, i zbroi. Bodaj sam jeden był w domu, zawsześ go zastał czysto i
starannie ubranym; a kiedy w pole lub na polowanie (był i myśliwy
dobry) na bułanym jechał stępaku, to choć rząd był z rzemienia, ale
węgierski i misterny, i było co na niego popatrzeć. Słowem – i do korda, i
43
do różańca, i do tańca, i do roli, i do prawa, i do szabli, i do książki, pan
Zamojski nic gospodarskiego nie poczytywał sobie za obce; do
wszystkiego gotów, mawiał, że w naszym kraju szlachcic takim być
musi, bo, będąc wszystkim, we wszystkim sam sobie wystarczać
powinien.
Takim to był pan miecznik sieradzki, który, raźno w dziedzińcu zsiadłszy
z konia, otrząsnąwszy się, skierowawszy żonę, jej dwór i syna ku
wskazanemu mieszkaniu, sam żywym krokiem, wśród szeptów
przytomnych, pośpieszył do klasztoru. Na pół korytarza powitali go:
ksiądz Ignacy Mielecki i Piotr Lassota, i tuż zaraz poczęły się długo
trwać grożące mowy obustronne, gdy je pan Piotr Czarniecki, z księdzem
przeorem nadchodząc, przerwali: szli także naprzeciw miecznika.
Nie mógł tak uroczystej opuścić okazji pan Zamojski i, ucałowawszy
rękę dostojnego przeora, byłby palnął sążnistą orację, ale ksiądz
Kordecki, widząc już, na co się zanosi, uściskał go zaraz, zagadał i
zapoznał z panem Czarnieckim. To poznanie o mało znów nie
sprowadziło oracji, bo pan miecznik brata sławnego kasztelana
kijowskiego chciał godnie powitać i począł już:
– Kogóż to oglądają szczęśliwe oczy moje?...
Ale mu nie dano dokończyć; wmieszali się przytomni i za chwilę,
markotnego z przerwanego wylewu wymowy, wiedziono do przeorskiej
celi, gdzie lekki posiłek wieczorny był już 'przygotowany. Nie wszyscy
zebrali się tu goście, kilku tylko przedniejszych, resztę zaś ojciec
podprzeorzy i inni traktowali w refektarzu poufalej i dla nich samych
milej, bo, jakkolwiek wszyscy byli bracia szlachta, ale panowie Zamojski
i Czarniecki, jeśli nie rzeczą, to nazwiskiem trochę im imponowali.
44
VII
Dzień ósmy listopada upłynął na zwyczajnych modlitwach i krzątaniu się
w klasztorze. Wątpliwości już najmniejszej nie zostawało, że Szwedzi
rzucić nie zechcą Częstochowy, leżącej im na drodze, i zostawić nie
zajętą; wiedziano, że się o nią pokuszą niechybnie.
Goniec, przybyły do przeora dniem wprzódy, zwiastował wreszcie, że już
Szwedzi ku Częstochowie są w drodze. List, przez nieznajomego
przyjaciela pisany, dokładnie objaśniał, że Wittemberg polecił zająć
Jasną Górę najwięcej podobno dla sreber klasztornych, z których, dla
ujęcia sobie wojska polskiego, bić chciano monetę na gotowe
kazimierzowskie stemple