Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Ko-ko-kokoszko, nie żal się gorzko, Alamakocie potrzeba jaj, Pracuj wydajnie, ko-ko-kokoszko, Ko-ko-kokoszko, jajko nam daj. Po odśpiewaniu tej pieśni wystąpił zespół tancerzy i wykonał brawurowy taniec akrobatyczny, zwany alamaczyczą: Polegał on na szybkim przebieraniu trzema nogami z potrójnym przytupem oraz na podwójnych przysiadach z równoczesnym wyrzuceniem środkowej nogi do przodu. Muszle obracały się szybko, łącząc poszczególne marsze w jedną skoczną melodię. Kwaternoster I z nadzwyczajnym wyczuciem rytmu bił w dzwon pokładowy swojej fregaty. Sala grzmiała i huczała, a tubylcy uderzali zegarkami o podłogę w takt alamaczyczy. Panny Lewkonikówny, nie przyzwyczajone do takiego zgiełku, pozatykały sobie uszy, natomiast pan Kleks przyglądał się z zaciekawieniem popisom tancerzy i nawet dyrygował jednym palcem jak wytrawny kapelmistrz. W pewnym momencie, gdy tancerze znowu ruszyli w przysiady i wyrzucili środkowe nogi do przodu, jednemu z nich noga nagle się urwała, przeleciała ponad głowami zebranych przez całą salę i z impetem ugodziła w nos Kwaternostra I. Król ogłuszony uderzeniem, osunął się na pokład fregaty. Muzyka natychmiast zamilkła i wszyscy zamarli z przerażenia. Jeden tylko pan Kleks nie stracił przytomności umysłu i zawołał: - Adasiu! Czy rozumiesz co to znaczy? Ta noga była przyprawiona! W ten sposób Alojzy udawał Alamakotańczyka! O, patrz.,. Tam! Ucieka! Panowie - za mną! Przeciskając się przez tłum oniemiałych gości, rzuciliśmy się ku wyjściu. Pan Kleks z rozwianą brodą pruł naprzód jak czołg, ja za nim, za mną Weronik, a na końcu, podskakując jak piłka, mknął hodowca róż. Po wydostaniu się z sali zbiegliśmy szybko po schodach i ruszyliśmy w pogoń. Gdyby Alojzy nie był uciekał, nie rozpoznalibyśmy go w ulicznym tłumie. Ale obawiał się może nie tyle nas, co królewskiej straży i grożącej mu kary za obrazę majestatu. Umykał więc nie oglądając się za siebie, jak ścigany zając. Przebiegł Aleję Laktusową, potem plac Żółtka, ulicę Białka, aż w końcu wpadł w jeden z bocznych zaułków. Tu zawahał się przez chwilę i dał nura na klatkę schodową pobliskiego domu. Wpadliśmy tam za nim i ścigaliśmy go z piętra na piętro przeskakując po kilka stopni. Wreszcie, w momencie gdy Alojzy usiłował przedostać się ze strychu na dach, pan Kleks chwycił go za nogi. - Mam cię! Zawołał zdyszany. - Mam cię, Alojzy! Nie bój się, nie zrobię ci nic złego! Nie wyrywaj się! Alojzy, kochany, to przecież ja, Ambroży. Ściągnęliśmy Alojzego z dachu. Weronik trzymał go mocno za ręce, a ja za głowę. Pan Kleks wydobył z przepastnych kieszeni surduta śrubokręt i zręcznie nim manipulując wykręcił zza ucha Alojzego niewielką śrubę. - Rozregulowałem jego mechanizm ruchu - rzekł ze smutkiem. - Teraz już nie ucieknie. Alojzy stał sztywno jak lalka i tylko mamrotał monotonnym głosem: - Nie ucieknie... Nie ucieknie... Ambroży fuszer... Ambroży nadęta purchawka... Ambroży patałach... Ambroży brakorób... - Uspokój się, Alojzy - rzekłem. - Tu są obcy ludzie... Co sobie pomyślą? Doprawdy nie wypada.... - Uwaga, bo kopnę! - syknął przez zęby Alojzy. Na szczęście jednak nogi miał nieruchome. Pan Kleks przyglądał mu się z powagą, wreszcie skinął na nas. - Panowie, musimy go zanieść do domu. Czeka nas trudne zadanie. Weronik bez słowa wziął Alojzego pod pachę i ruszył po schodach na dół. Wyszliśmy na ulicę. Była głęboka noc. Światła w oknach pogasły, gdzieniegdzie tylko snuli się jeszcze spóźnieni przechodnie. Jednym z nich okazał się Zyzik. Spojrzał zdziwiony na Alojzego. - Ciekawe... Przez cały czas chodził na trzech nogach, a teraz ma tylko dwie... Poznaję go. Opowiadał mi, że jego ojciec zamienił się w ptaka... A dzisiaj mówił, że przyjechała jego narzeczona... - I co dalej? - zawołał pan Lewkonik. - Co dalej? Prosił mnie, żebym dał mu klucze od Królewskich Ogrodów. - No i co, i co? - dopytywał się natarczywie pan Lewkonik. - Podarował mi złoty zegarek, więc dałem mu ten klucz... Obiecał zwrócić go rano. - Rezeda! Moja Rezeda! - zawołał pan Lewkonik. - Ukrył ją w ogrodach... Panie Adasiu, musimy tam iść! Natychmiast! Weronik położył Alojzego ma trawniku i systematycznie przetrząsnął jego kieszenie. W jednej znalazł mosiężny klucz i podwójną platynową sprężynę. W drugiej wielki okrągły guzik. - Rozumiem - powiedział Kleks. - Wypadła mu sprężyna prawidłowego myślenia... A może sam ją sobie przez nieostrożność wydłubał... Teraz wszystko jest dla mnie jasne. Adasiu, idź z panem Lewkonikiem do Królewskich Ogrodów szukać Rezedy. Zyzik was zaprowadzi. A my, panie Weroniku, ruszamy do domu. Weronik podniósł Alojzego, przerzucił go sobie przez ramię i rzekł znacząco: - Ten guzik już dwa razy widziałem. Ciekawe! Pan Kleks bez słowa odebrał mu guzik i schował do kieszonki kamizelki. - Wracajcie z Rezedą! Panie Weroniku, w drogę. Broda czuwa. Po tych słowach oddalił się wraz ze starym dozorcą, pogwizdując Marsz Ołowianych Żołnierzy, co oznaczało, że przyszła mu do głowy jakaś bardzo mądra myśl

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Pokoje były mniej więcej takie same, tyle że u nich stały dwa łoża, jedno dopasowane do rozmiarów ogira, natomiast u niego stało tylko jedno łóżko i to nieomal równie wielkie jak...
  • Gdy biorą pannę młodą z domu (w niedzielę, niekiedy w ponie- działek): 632 W łużeńku kałynowym dwa dzwony małeseńki, a choć ony małeseńki, ale hołosneńki, wydzwonyły i...
  • Jeśli narysowała coś, co można by rozpoznać, jak raz czy dwa dom, to sprawiało to wrażenie zwykłego przedmiotu, nie bardziej ekspresyjnego niż te, które ja rysowałam na jej...
  • - Zdrowie mości duchownych! W ręce waszej świątobliwości! Biskup kłaniał się za każdym razem, a zaś Leszczyński, siedzący dwa krzesła w bok od Tarnowskiego...
  • Zakończył się też prawie 6-letni spór Arafa- rozpoczętego dwa dni wcześniej palestyńskiego DO t y posrednie U2nanie "^tywów ta z Kadafim...
  • Czy naprawdę, naprawdę czekała na mnie przez te lata, czy tylko tak się złożyło, że jej nikt z domu zabrać nie potrafił? Coś mi szeptało cichutko, że jabym to może potrafił wówczas,...
  • Pracował jako prosty robotnik w dokach okrętowych, włóczył się po świecie jako marynarz i komiwojażer, póź- niej przez jakiś czas ujeżdżał konie dla cyrku, był...
  • Nad drzwiami i krzyżem umocowano wygięty w łagodny łuk sznur, na nim zaś wisiały ze dwa tuziny małych, srebrnych dzwonków...
  • - Pojutrze chcę dołączyć pistolet kaliber dwadzieścia dwa, automat, do materiału dowodowego - powiedział Fraser...
  • - Kochasz mnie? - Dla nikogo innego nie zgodziłbym się na to, by jeździć taki kawał drogi dwa razy dziennie...