Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Posuwaliśmy się, bardziej lub mniej po omacku odnajdując drogę; lita skała z jednej, wąwóz z drugiej strony.
Talia pogrążyła się jakby na poły w transie, ostrożnie przenikając myśli Skifa. Walczył, lecz zaczął przegrywać z lękiem, który obudził się w nim, gdy mówił.
- Szlak po prostu załamał się tuż pod kopytami Cymry. Spadliśmy; zabrakło nawet czasu, by krzyknąć o pomoc.
Talia łagodnie dotknęła swą myślą lęku, przygarnęła go do siebie i zaczęła nad nim pracować. Przypominał ostry krzemień, szpiczasty o tnących jak brzytwa krawędziach. Miękko, lecz nieustępliwie, jak płynąca woda zaczęła go rozmywać, tępić, tłumić.
- Zaklinowało nas w połowie zbocza. Cymry był nieprzytomy; ja, jak myślę, złamałem ramię i większość żeber - niewiele pamiętam, zbyt byłem obolały, by jasno myśleć. Tam, gdzie utknąłem, powstał jakby rwący wodospad. Wiesz, że nie potrafię myślmówić zbyt dobrze, choć Darem Dirka i tak nie jest myślmowa. Nie mogłem zapanować nad sobą na tyle, by w ten sposób wzywać pomocy, a ryk burzy zagłuszał każdy głos.
Trząsł się jak trzcina na wietrze. Talia objęła go i przytuliła do siebie. Fizyczne oparcie było mu tak samo potrzebne jak duchowe.
- Ale Dirk odnalazł ciebie - odezwała się. - Bogowie wiedzą jedynie jak; nie miał powodów, by myśleć, że jeszcze żyjemy. - Napięcie zaczęło go szybko opuszczać, gdy Talia zaczęła odgradzać go od chorobliwych wspomnień. Nie mogła spowodować, by o wszystkim zapomniał, lecz była w stanie sprawić, by stały się one mniej rzeczywiste, nie tak natrętne.
- Owinął nas powrozem i przytwierdził do miejsca, w którym tkwiliśmy. Odwrócił czymś strumień wody i trwał z nami, wisząc na linie, wbijając w nią zęby i paznokcie, aż do końca burzy. Wtedy okrył nas kocami, wysłał Ahrodie po pomoc i wciągnął mnie na ścieżkę. Tego wcale nie pamiętam, musiałem z bólu stracić przytomność. - W jego głosie nie było już takiego napięcia.
Lęk został niemal całkowicie pokonany. Czas miał rozproszyć go całkowicie.
- Musiałeś wyglądać jak podtopiony szczur - dorzuciła z rozbawieniem. - Wiem, że jesteś czcicielem czystości, lecz czy nie myślisz, że to już była lekka przesada?
Gapił się na nią zaskoczony, a potem wybuchnął drżącym śmiechem - teraz, gdy napięcie ustąpiło, ze sporą domieszką łez i nutką histerii, co od dawna mu było, potrzebne.
Milcząc, tuliła go do siebie, póki nie minęło najgorsze i poprzez łzy nie spojrzał na jej dziecięcą w półmroku twarz.
Paraliżujący strach, z którym Skif żył przez ostatnich kilka miesięcy, niemal odebrał mu głos, kiedy próbował opowiedzieć Talii, co wydarzyło się owej okropnej nocy. Cierpiał, dręczony przynajmniej raz na tydzień sennymi koszmarami, w których wciąż na nowo przeżywał ten sam wypadek. Musiał zaprząc całą pozostałą mu siłę woli, by jej to powtórzyć - przynajmniej na początku. Ale teraz, stopniowo, słowa zaczęły padać coraz płynniej. Strach zaczął powoli wyzwalać go ze swych szponów i kiedy Skif dotarł do końca swojej opowieści, uzmysłowił sobie, co Talia uczyniła dla niego.
Wtedy wdzięczność i ulga przepędziły łzy z jego oczu.
- Ty... ty zrobiłaś to dla mnie, prawda? Wyleczyłaś mnie tak jak Vostela i innych...?
- Uhm - kiwnęła głową, dotykając jego włosów w ciemności. - Sądziłam, że nie będziesz się o to gniewał.
- Nie będzie więcej koszmarów?
- Nie będzie, duży braciszku. Już nie będziesz miał ochoty chować się w szafie podczas burzy i będziesz mógł spojrzeć w dół ze stromej skalnej ściany. Prawdę mówiąc, za tydzień lub dwa powtórzysz tę historię, nie trzęsąc się jak jednodniowe kurczę, będzie to niezła opowieść, która podbije dla ciebie serce ślicznej dziewczyny!
- Ty... ty jesteś niewiarygodna - wykrztusił w końcu Skif, przyciskając ją mocno do siebie.
- Tak jak i ty. Borykać się z takim lękiem przez ten cały czas i nie pozwolić, by on wziął nad tobą górę!
Parę chwil siedzieli w milczeniu obok siebie. Dopiero pomruk głosów, rozbrzmiewający poniżej przywrócił ich otoczeniu.
- Do kroćset! To ma być biesiada, na której powinnaś się świetnie bawić - zreflektował się Skif.
- I tak jest, teraz, kiedy nic ci już nie dolega. - Wstała i podała mu dłoń. - Ha, wracam do śpiewania. Coś mi się widzi, że koleżanka z twojego roku, Mavry, wygląda, jakby czuła się odrobinę osamotniona.
- Uhm, istotnie - odparł, badawczo wpatrując się w oświetlony krąg, - Myślę, że dotrzymam jej towarzystwa. I... siostro-w-sercu...
- Niepotrzebne są podziękowania, kochany.
Zamiast odpowiadać, ucałował ją w czoło, zbiegł w podskokach po schodach ze stryszku i udał się na drugą stronę szopy, gdzie Mavry ochoczo zrobiła mu obok siebie miejsce.
Talia w samą porę przyłączyła się ponownie do muzyków, bo Dirk właśnie zażądał odśpiewania z nią kolejnego duetu. Dopiero na jej oświadczenie, że do cna zaschło jej w gardle, pozwolono, by ktoś inny zajął jej miejsce.
To, że czas upływa, zauważyła dopiero, gdy zaczęła szeroko ziewać. Kiedy próbowała go obliczyć, poczuła się tym wstrząśnięta.
Przekonana, że musi się mylić, chyłkiem zakradła się do drzwi i spojrzała na wschód