Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Sędzia kazał go usunąć z sali, dzięki czemu uratowana została powaga sądu. Wszelako na stanie mego ducha odbiło się to w sposób wielce niekorzystny i kiedy ujrzałem w ręku obrońcy długą listę pytań, jakie zamierzał mi jeszcze postawić, przeżyłem załamanie nerwowe, którego od dawna należało się spodziewać. Szlochając wykrzyknąłem, że pragnę przyznać się do winy:
ja, nikt inny tylko ja, przejechałem rowerzystę na drodze do Tel Giborim.
Sędzia pouczył mnie, że na razie występuję tylko w roli świadka, po czym adwokat kontynuował przesłuchanie.
Obrońca: — Czy jest prawdą, panie Kishon, że w nagrodę za podobne... hm... zeznanie w sprawie pewnego wypadku drogowego, który wydarzył się w grudniu ubiegłego roku, otrzymał pan w prezencie od jednego z najbogatszych importerów naszego kraju trzy drogocenne perskie dywany?
Ja: - Nie.
Obrońca: — Czy to znaczy, że nie ma pan w swoim mieszkaniu żadnych dywanów?
Ja: — Owszem, mam.
Obrońca: — Produkcji rodzimej czy zagranicznej?
Ja: — Zagranicznej.
Obrońca: - A ile?
Ja: — Po jednym w każdym pokoju.
Obrońca: — Z ilu pokojów składa się pańskie mieszkanie, panie Kishon?
Ja: — Z trzech.
Obrońca: — Dziękuję, nie mam dalszych pytań.
Obrońca z wyniosłą godnością wrócił na swoje miejsce. Publiczność nagrodziła go burzą oklasków. Sędzia zagroził opróżnieniem sali, ale chyba nie powiedział tego całkiem serio. W tej samej chwili pojawił się gazeciarz z nowym wydaniem wieczornym. Na stronie tytułowej ujrzałem własne zdjęcie wykonane najwidoczniej podczas przesłuchania, u góry zaś widniał wydrukowany gigantyczną czcionką napis: AFERA DYWANOWA W SADZIE / KISHON: «MAM ZAGRANICZNE DYWANY, ALE NIE OD IMPORTERAb / ADWOKAT OSKARŻONEGO: «KŁAMCA!»
Poprosiłem, by pozwolono mi się oddalić, ale prokurator miał do mnie jeszcze kilka pytań. Ku mojemu zdziwieniu dotyczyły one wypadku na szosie do Tel Giborim. Prokurator spytał, czy moim zdaniem pozwany naruszył przepisy ruchu drogowego. Odpowiedziałem twierdząco i zostałem zwolniony. Woźny sądowy przeszmuglował mnie na zewnątrz bocznym wyjściem, co uchroniło mnie przed rozjuszonym tłumem, który zgromadził się przed budynkiem po trzecim wydaniu gazety i chciał mnie zlinczować.
Od tej pory żyję, jak już zaznaczyłem na wstępie, w niemal całkowitej izolacji od świata i rzadko wychodzę z domu. Czekam, aż upłynie dość czasu, by pytania adwokata stopniowo zatarły się w pamięci opinii publicznej.
Tragiczny upadek pewnego felietonisty
Pojęcie „zemsty" cieszy się na Wschodzie nie słabnącą popularnością i występuje w licznych odmianach. Również nasze młode państwo — które zawsze stara się dopasować do obowiązujących norm — wydało w tej dziedzinie kilka niezwykłych talentów, które mogą stanąć w szranki z najbardziej wymagającącymi konkurentami.
Czy w ostatnim czasie widzieliście Państwo znanego felietonistę Kunstettera? Zmienił się nie do poznania. Duma izraelskiej publicystyki, niedościgły mistrz pióra stał się cieniem własnego, tak niegdyś dumnego, ja. Ręce mu drżą, oczy ma rozbiegane, cała jego postać zdradza załamanie nerwowe.
Co się stało? Kto strącił tego giganta z piedestału?
— Ja — powiedział mój przyjaciel Jossele, pociągając łyk kawy po turecku, spokojny, opanowany, uosobienie ludzkiej nieczułości. — Nie mogłem znieść tego faceta. Nawet jego natarczywie dyskretny styl napawał mnie wstrętem.
— W jaki sposób udało ci się go załatwić?
— Pochwałą...
Po czym Jossele odsłonił przede mną jedną z najperfid-niejszych diabelskich sztuczek naszego stulecia:
— Kiedy postanowiłem zniszczyć Kunstettera, napisałem do niego jako anonimowy wielbiciel. «Czytam wszystkie
94
Pańskie cudowne artykuły», napisałem. «Biorąc gazetę do ręki, zawsze najpierw szukam Pańskiego tekstu. Łapczywie pożeram te niezrównane małe arcydzieła, w których tyle mądrości, subtelnego wdzięku i poczucia odpowiedzialności