Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Chudy człowieczek zaskomlał i odsunął się, czmychając na przeciwległy kraniec sali.
– Witaj, dobry panie – Drizzt powiedział do barmana. – Nie przychodzę tu ze złymi zamiarami, zapewniam cię, pomimo paniki twego klienta.
– To tylko Josi Puddles – odparł barman, choć on również był wyraźnie poruszony pojawieniem się mrocznego elfa w jego lokalu. – Nie zwracaj na niego uwagi. – Mężczyzna wyciągnął dłoń, po czym cofnął ją szybko i wytarł o fartuch, zanim podał z powrotem. – Arumn Gardpeck, do twoich usług.
– Drizzt Do’Urden – odrzekł drow, biorąc dłoń w swój zaskakująco silny chwyt. – A moja przyjaciółka to Catti-brie.
Arumn popatrzył na nich z zaciekawieniem, a jego mina złagodniała, jakby naprawdę ich rozpoznał.
– Szukamy kogoś – zaczął Drizzt.
– Wulfgara – powiedział pewnie Arumn i uśmiechnął się, widząc zaskoczone miny, jakie jego odpowiedź wywołała u drowa i kobiety. – Ano, opowiadał mi o was. O obojgu.
– Jest tutaj? – spytała Catti-brie.
– Zniknął dawno temu – rzekł chudy człowieczek, Josi Puddles, ośmielając się, by podejść. – Wrócił tylko raz, żeby zabrać Delly.
– Delly?
– Pracowała tu – wyjaśnił Arumn. – Zawsze miała słabość do Wulfgara. Wrócił po nią i we troje opuścili Luskan. Poszli chyba do Waterdeep, jak sądzę.
– We troje? – zapytał Drizzt, uważając, że trzecim był Morik.
– Wulfgar, Delly i dziecko – wyjaśnił Josi.
– Dziecko? – powiedzieli razem Drizzt i Catti-brie. Popatrzyli po sobie z niedowierzaniem. Gdy obrócili się z powrotem do Arumna, jedynie wzruszył ramionami, nie mając nic do powiedzenia.
– To było przed miesiącami – wtrącił się Josi Puddles. – Odtąd nic o nich nie było słychać.
Drizzt milczał, przetrawiając to wszystko. Najwyraźniej Wulfgar będzie miał im do przekazania długą opowieść, gdy w końcu go znajdą – jeśli wciąż żył.
– Tak naprawdę przyszliśmy tu szukając kogoś, o kim nam powiedziano, że może mieć informacje na temat Wulfgara – wytłumaczył drow. – Mężczyzny o imieniu Morik.
Z tyłu rozległ się szmer spieszących się stóp. Gdy para się odwróciła, ujrzeli małą, odzianą na czarno sylwetkę opuszczającą pospiesznie tawernę.
– To wasz Morik – wyjaśnił Arumn.
Drizzt i Catti-brie popędzili na zewnątrz, rozglądając się po niemal wyludnionej ulicy Półksiężyca, jednak Morika, najwyraźniej poruszającego się dobrze w cieniach, nigdzie nie było widać.
Drizzt pochylił się koło miękkiego” pyłu tuż obok drewnianego ganku Cutlassa, zauważając odcisk buta. Uśmiechnął się do Catti-brie i wskazał w lewo. Wyszkolony tropiciel nie miał problemu z podążaniem za łatwym tropem.
* * *
– Jesteś ładnym chłopaczkiem, co? – powiedział stary brudny lubieżnik. Przycisnął Le’lorinela do ściany, przysuwając swą smrodliwą twarz do elfa.
Le’lorinel popatrzył za niego, na pozostałych czterech starych pijaków. Wszyscy zawyli ze śmiechu, gdy stary głupiec zaczął grzebać przy sznurku służącym mu za pasek.
Przerwał gwałtownie i osunął się powoli na podłogę przed elfem, przesuwając trzęsące się nagle dłonie niżej, tam gdzie właśnie trafiło kolano.
Le’lorinel odsunął się od ściany, wyciągnął miecz, przyłożył jego płaz do głowy starego nędznika i niezbyt delikatnie pchnął go na podłogę.
– Przyszedłem, zadając proste pytanie – elf wyjaśnił pozostałym, którzy już się nie śmiali.
Starzy łajdacy, byli marynarze, byli piraci, popatrzyli nerwowo po sobie.
– Bądź dobrym chłopaczkiem – rzekł jeden łysy mężczyzna, podnosząc się na zdecydowanie krzywych nogach. – Tookie tylko se z ciebie żartował.
– Proste pytanie – powtórzył Le’lorinel.
Elf wszedł do tej brudnej tawerny koło doków Luskan pokazując przygotowane przez E’kressę iluzoryczne obrazy, pytając o znaczenie znaku.
– Nie takie proste, chyba – odparł łysy wilk morski. – Pytasz o znak, a wielu znaki nosi.
– I większość noszących znaki nie lubi ich pokazywać – powiedział inny ze starców.
Le’lorinel usłyszał poruszenie z boku i ujrzał jak mężczyzna, Tookie, podnosi się szybko z podłogi, rzucając się na niego gwałtownie. Zamach i obrót, cięcie mieczem w dół i na bok, nie by zranić mężczyznę – choć Le’lorinel uważał, że zdecydowanie na to zasługiwał – lecz by zmusić go do niezdarnego, zmuszającego do utraty równowagi uniku, a następnie prosty manewr pochylenia się i wykonanie kroku, który ustawił elfa za napastnikiem. Silne pchnięcie Tookiego w plecy sprawiło, że padł gwałtownie na podłogę i przejechał kawałek po niej.
Obok było już jednak dwóch pozostałych, jeden dzierżył zakrzywiony nóż używany do patroszenia ryb, a drugi oścień.
Prawa dłoń Le’lorinela ustawiła miecz w pozycji obronnej, zaś lewa podążyła do prawego biodra, po czym poruszyła się gwałtownie.
Mężczyzna z ościeniem zatoczył się do tyłu, wyjąc i świszcząc ze sztyletem wbitym głęboko w pierś.
Le’lorinel rzucił się naprzód, a drugi napastnik odskoczył, uniósł przed sobą ręce w geście kapitulacji i upuścił zakrzywiony nóż na podłogę.
– Proste pytanie – elf powtórzył przez zaciśnięte zęby, a wyraz niebiesko-złotych oczu Le’lorinela nie pozostawiał żadnych wątpliwości u nikogo obecnego w pomieszczeniu, że ten wojownik bez większego zastanowienia pozostawi ich tu trupem.
– Nigdy tego nie widziałem – odrzekł mężczyzna trzymający wcześniej nóż