Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Wczoraj niedziela, jutro wtorek.
To skądinąd ciekawe. Byle do środy - jak mawiał Zavattini.
Wtorek. Zavattini. Cesare. «Et tu, Brute, contra me?»
Brutus jest, wbrew powszechnemu mniemaniu, o wiele większym tematem od Cezara. I to właśnie filmowym, a nie teatralnym. Fellini? Godard? Wajda?
Środa. Wajda!
Czwartek. Oczywiście pomyłka. Fellini!!!
Piątek. Pomidory? Czarne jagody? Mizeria? Coś musiało mi na pewno zaszkodzić,
*Uwaga! Wszelkie podobieństwo niniejszych diariuszy z jakimikolwiek utworami Aleksandra Jackiewi-cza, Władysława Machejka i Jerzego Putramenta jest czystym przypadkiem.
210
Ph
Pic-
Dr. , D:
zd: „C.
Pią-
Piąte*.
Piąte*.
tuczy! Ten < 3coi-de-ra.
I
pytanie tylko, co? W którymś z francuskich filmów (gdzie te czasy?!) widziałem
grymas Bernarda Bliera, któremu - świetnie pamiętam - jak wynikało z akcji,
zaszkodziły grzybki. Jestem pewien, że moja twarz musi w tej chwili wyglądać
identycznie! Sobota. Za dwa dni wtorek. Nie przypominam sobie żadnego tytułu z wtorkiem. To
bardzo ciekawe! Niedziela. Należałby ten miniony tydzień nawet do ciekawszych w moim życiu,
gdyby nie ta - do dziś niezupełnie wyjaśniona - niestrawność. W TV wieczorem
Ina. W maleńkim epizodzie".
Z DIARIUSZA UCZESTNIKA NARADY
„Pierwszy dzień, przed południem. Niby ta sama sala, ci sami ludzie, ale od razu wyczuwam zupełnie inny nastrój. Przeczuwałem go dokładnie rok i siedem miesięcy temu. Kto nie wierzy, niech sprawdzi, co wtedy pisałem.
Pierwszy dzień, po południu. Przed dwoma laty i trzema miesiącami, kiedy ostrzegałem, radziłem, wręcz błagałem, nikt nie chciał mnie słuchać. Dziś wszystko to znalazłem w zasadniczych referatach. Lepiej późno niż nigdy!
Pierwszy dzień, wieczorem. Kazek zmizerniał od czasu, kiedy byliśmy razem w Brazylii. Za to Ludwik - jak to mówią - ni sieje, ni orze - a przytył. Jutro chce wystąpić w dyskusji. Pewnie znów nie będzie miał nic do powiedzenia. Jak na każdym etapie.
Drugi dzień, przed południem. W dyskusji okazuje się, że wszyscy już dawno ostrzegali, radzili, wręcz błagali, tylko nikt nie chciał słuchać. Pogratulować wszystkim samopoczucia, ale to ma prawo niepokoić. To musi niepokoić!
Drugidzień, po południu. Muszę przetelef onować te na gorąco spisywane notatki, bo mija termin zamknięcia numeru. Za tydzień napiszę więcej".
Z DIARIUSZA LITERATA
„Czwartek. Na skrzyżowaniu Gagarina i Belwederskiej omal nie rąbnął mnie jakiś w szarej wysłużonej pobiedzie. Pewnie badylarz! Na szczęście do P. zdążyłem na czas. Opieprzył mnie od progu. Nie przerywałem mu, mimo że nie miał racji. Niczego się nie nauczył.
Piątek, przed południem. W Ojcowie na spotkaniu tylko siedem tysięcy osób. Myślę: niedobrze. Pewnie znowu jakiś donos na mnie. Rozeszło się wśród ludzi i wszyscy bali się przyjść. Po spotkaniu - jak zwykle - owacje.
Piątek, po południu. B[...]. Wszyscy pieprzą, ile wlezie, ale ja nie tracę czasu i z K. załatwiam ważną dla ludzi sprawę. Nie dosiaduję do końca spotkania; spieszę się na lotnisko.
Piątek, w nocy. Paryż. Łapię Z. i pytam go o J.Z., na co dzień bardzo wylewny w rozmowach ze mną, kiedy mu tylko mówię, że chodzi o J. i że to oczywista
211
granda, robi się oficjalny. Nie daję jednak za wygraną i atakuję. Mięknie. Ale jeszcze nie na tyle, abym mógł sprawę uważać za załatwioną. Wrócę do niej przy najbliższej okazji.
Sobota, przed południem. Warszawa. Wygłaszam referat i wyraźnie czuję, jak po każdej przeczytanej kartce temperatura sali rośnie. Kiedy kończę, jedni biją ostentacyjnie brawo, drudzy równie ostentacyjnie wychodzą. S. gratuluje mi, ale dosyć chłodno, zawsze był ostrożniak.
Sobota, po południu. Puszcza Piska. Osiemnaście zajęcy, dwa dziki i jeden kozioł w ciągu półtorej godziny. To nieźle, chociaż mogło być lepiej. Ale cóż -zawsze przy końcu tygodnia odczuwam lekkie zmęczenie, a tu jeszcze przede mną, wieczorem, podróż do Hawany. Co przyniesie następny tydzień?"
Jak pisząc zaciekawiać
„Siedzimy sobie we dwójkę, przy czarnej kawie i ciastkach. Jest wczesne popołudnie, za oknami drzewa w pełnej wiosennej krasie. Pokój, w którym rozmawiamy, urządzony jest skromnie; cztery fotele, stolik, tapczan, etażerka. Na karniszu zawieszone są bajecznie kolorowe zasłony. Mój rozmówca jest człowiekiem średniego wzrostu, dobrze zbudowanym. Jego skroń przyprósza już lekka siwizna. Nosi ubranie z lekkiego tropiku i białą, nie mnącą się, sportową koszulę z wyłożonym na marynarkę kołnierzykiem w szpic. Ze zrozumiałych względów nie mogę oczywiście - jak by nakazywał stary obyczaj - przedstawić mojego rozmówcy. Te same zrozumiałe względy nie pozwalają mi również napisać o tym, czym się zajmuje, jakie ma wykształcenie, a nawet, w jaki sposób trafił tam, gdzie trafił. A był to sposób nie lada. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że byłby to niezwykle smakowity kąsek dla niejednego mistrza pióra, i to nie na relację ze spotkania - jak to ma miejsce w moim wypadku - ale na całą, kto wie, czy nie wielotomową powieść. Niestety! Pewne względy, których także ujawnić nie mogę, nie pozwalają mi napisać tego, czego słuchałem z najwyższą ciekawością i czego - o tym jestem pewien! - z nie mniejszą ciekawością wysłuchałby każdy, nawet zazwyczaj obojętnie reagujący na podobnie ciekawe jak ta opowieści. Nie bez znaczenia jest w tym wypadku ogromny talent narracyjny mojego rozmówcy. Kiedy opowiadał mi na przykład pewne bardzo istotne dla sprawy szczegóły, jego oczy nabierały blasku. Mówił z ogromnym przejęciem, przekonaniem, zapałem - tym wszystkim, co sprawia, że człowiek taki pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie. Długa była ta nasza rozmowa; nie jestem, niestety, upoważniony do tego, aby napisać, jak długa, ale niech wystarczy fakt, że kiedy wychodziłem, słońce było już dosyć nisko na horyzoncie. To jasne: nie wszystko z tej pasjonującej rozmowy mogłem ujawnić. Nie w pełni usatysfakcjonować mogłem czytelników, zawsze spragnionych jak największej ilości szczegółów. Niemało zatem pytań ciśnie się każdemu czytelnikowi - podobnie zresztą jak i mnie cisnęło się w czasie tej rozmowy - na usta, lecz pozostaną one - rzecz
212
>,.vnie. Ale A: niej przy
c czuję, jak - pędni biją mi, ale
. i jeden \ie cóż -; przede
ł
jasna - bez odpowiedzi. Niemniej już z tego, co napisałem, wyłania się przecież w sposób nader wyrazisty sylwetka - nie używając wielkich, tyle razy już wyświechtanych słów - po prostu CZŁOWIEKA".
Jak demaskować za pomocą kamery filmowej?
Komentarz
Obraz
„Opustoszała szopa. Takich szop w każdym powiecie spotkacie dziesiątki. Skąd się wzięła ta szopa? Czemu służy? Ile pieniędzy wpakowano w tę szopę? Nie wiadomo. Nikt się do niej dziś nie przyznaje. Spróbujmy więc dojść do tej szopy sami. Poznajecie? Oczywiście: las jak las