Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Takie było jej zadanie: być przyjacielem
królowej,
uczciwym i godnym całkowitego zaufania...
Gasnące słońce wymalowało szkarłatne i złote plamy na nielicznych obłokach,
zawisłych na zachodzie, a niebo nad nimi pociemniało granatem, który później
przeszedł w
purpurę. Charty - dwie gwiazdy w pogoni za słońcem - zalśniły przepysznym
blaskiem. Gdy
słońce schowało się za horyzontem, na szczyty obłoków spłynęła purpura nieba,
przesączając
się przez nie jak woda pochłaniana przez gąbkę. Światło zbladło, kolory zaczęły
płowieć,
wszystko stało się zimnoniebieskie. Niewielkie żaby rozpoczęły swój rechot w
stawku u stóp
Talii; niedaleko otworzyły się zakwitające nocą hiacynty i oziębiający się,
rześki wietrzyk,
porwawszy ich aromat, zaniósł go do niej.
Kiedy poczuła tak wielkie rozleniwienie, jakby już nigdy nie miała się stamtąd
ruszyć,
ugryzł ją komar.
- Oj! A niech to licho! - Klasnęła dłonią występnego owada, a potem roześmiała
się. -
Bogowie przywołali mnie do porządku, przypominając o obowiązkach. Muszę wracać,
kochany. Rozkoszuj się tym pięknym wieczorem.
TRZECI
Tak jakby to niewielkie ukąszenie owada miało być przestrogą, rzeczy przybrały
zły
obrót - poczynając od pogorszenia pogody.
Piękna wiosna nagle zrobiła się obrzydliwa. Zaczęło padać - nieprzerwaną,
przygnębiającą, zimną strugą deszczu. Promienie słońca, o ile Talii udawało się
je zobaczyć,
przejmowały chłodnym, jakby wymytym przez wodę światłem. Wstrętne, ot co,
wstrętne i
deprymujące. Zakwitło niewiele kwiatów, a i te przytłoczone, wisiały nisko na
swych łody-
gach. Wilgoć wkradała się wszędzie, a ogień, który dzień i noc utrzymywano w
paleniskach,
nie zdawał się na wiele, by ją przepędzić. Skutki dały się odczuć w całym
królestwie. Co
dzień na dwór docierały wieści o powodziach, nierzadko nawet z obszarów, gdzie
nie
pojawiały się od z górą stu lat. Co oczywiste, i członkowie rady musieli
nieuchronnie ulec jej
wpływowi. Pracowali jak woły, przez wiele godzin, by sprostać krytycznej
sytuacji, lecz
ponura atmosfera udzieliła się i im, więc byle pretekst wystarczył, a stawali
się opryskliwi. Na
każdym spotkaniu rady wybuchała co najmniej jedna poważna kłótnia, po której
trzeba było
chłodzić rozpalone głowy. Wyzwiska, którymi się wzajemnie obrzucali, wszędzie
indziej
stałyby się dostatecznym usprawiedliwieniem wyzwania na ubitą ziemię.
Do Talii odnosili się z takim samym brakiem szacunku. Miała i ona swój udział w
opryskliwych uwagach sypiących się na jej głowę, i był to dobry znak - została
przyjęta do
ich grona - choć coraz trudniej przychodziło jej utrzymać swój temperament na
wodzy, skoro
nikt wokół niej nie potrafił swojego okiełznać. Jeszcze trudniej przychodziło
zachować się
rozsądnie przy subtelnych próbach Orthallena podważenia jej autorytetu. A
przebiegłe to były
próby, przerażająco przebiegłe. Nie mówił nigdy niczego, co można by uznać za
bezpośrednią
krytykę, o nie. Napomykał jedynie - bardzo uprzejmie, ale przy lada sposobności
- że, być
może, jest zbyt młoda i niedoświadczona, jak na zajmowaną posadę; że łatwo
popada w
skrajności, co jest przywilejem młodości, widzi wszystko jedynie w kolorze
czarnym lub
białym; że z całą pewnością ma dobre chęci, ale... i tak w kółko. Czasami Talia
miała ochotę
krzyczeć i gryźć. Nie można było mu się przeciwstawić inaczej, jak okazując
jeszcze większy
rozsądek i umiar od niego. Czuła, jakby stała w prądzie morskim, wymywającym
piasek spod
jej nóg.
Pomiędzy nią i Krisem też nie układało się najlepiej.
- O Bogini, Talio - jęknął Kris, opadając bez sił na krzesło. - On robi tylko
to, co
uważa za swój obowiązek!
Talia policzyła do dziesięciu, bardzo wolno; potem przeliczyła półki w
bibliotece i
dziury wypalone przez knoty świec w blacie stołu, który miała przed sobą.
- Twierdził, że to ja się unosiłam, w chwili gdy lady Kester wyzwała Hyrona od
nadętych kurzych móżdżków, krzycząc, ile sił w płucach!
- No...
- Kris, on powtarza to samo na każdym spotkaniu rady i to co najmniej trzy razy!
Gdy
tylko wydaje się, że pozostali członkowie rady zaczynają mnie słuchać, on
wyskakuje z tą
samą mową! - Talia odsunęła się z krzesłem od stołu, wstała i zaczęła
niecierpliwie krążyć
tam i z powrotem po opustoszałej bibliotece. Miała za sobą wyjątkowo trudne
spotkanie rady
i czuła mięśnie szyi napięte jak postronki.
- Po prostu nie dostrzegam nic przewrotnego w zachowaniu mego wuja...
- Do licha, Krisie...
- Talio, on jest stary, przyzwyczajony do chadzania własnymi drogami. W oczach
wuja jesteś przerażająco młoda i uzurpujesz sobie jego pozycję! Miejże nieco
litości dla nie-
go, on jest tylko człowiekiem!
- A ja nie? - Z wysiłkiem stłumiła krzyk, który chciał wyrwać się z jej gardła.
Spór
zaczął przyprawiać ją o ból głowy. - Mnie ma się podobać to, co on robi?
- On niczego nie robi! - Twarz Krisa nabrała ponurego wyrazu, jakby i jego
rozbolała
głowa. - Prawdę powiedziawszy, uważam, że dostrzegasz obelgi i niebezpieczeństwo
tam,
gdzie ich nie ma.
Talia odwróciła się gwałtownie i wpatrzyła się w niego uporczywie, zaciskając
usta, z
dłońmi zwiniętymi w pięści.
- W takim razie - odparła, z tuzin razy wolno zaciągając się głęboko pełnym
kurzu
powietrzem, który wypełniał bibliotekę - może należałoby udać się z mymi
nierozsądnymi
fantazjami do kogoś innego.
- Ale...
Odwróciła się ponownie i zbiegła po schodach. Krzyknął coś za nią, przygnębiony.
Biegła, nie poświęciwszy temu uwagi.
Odtąd nie zamienili z sobą zbyt wielu słów. Talii brak było serdeczności, jaka
między
nimi panowała dawniej. Tej bliskości, która pozwalała na wzajemne zwierzenia
nawet
najgłębszych sekretów, bardziej jej brakowało niż więzi fizycznej, choć teraz -
zerwawszy w
swym życiu z celibatem - zatęskniła i do niej...
Nie mówiąc o jej stosunkach - lub, mówiąc dokładniej, ich braku - z Dirkiem.
Jego
zachowanie w najwyższym stopniu zbijało z tropu. To wydawał się przejawiać
zdecydowaną
chęć zostania z nią sam na sam, to znów nie ośmielał się nawet wejść do tej
samej komnaty,
co ona. Czaił się w jej pobliżu przez dzień albo dwa, a potem znikał ni z tego,
ni z owego, by
pojawić się znów po kilka dniach. Zdawał się wahać między popchnięciem Krisa w
jej
ramiona lub odstraszeniem go, by wcale się do niej nie zbliżał...
Talia ujrzała swego nieuchwytnego przyjaciela, jak opiera się o ogrodzenie Łąki
Towarzyszy. Głęboko zamyślony gapił się gdzieś daleko przed siebie. Zdarzył się
cud: deszcz
przestał padać, choć niebo było pokryte szarym całunem, z którego w każdej
chwili mogło
lunąć ponownie.
- Dirk?
Aż podskoczył, obrócił się raptownie i szeroko otwierając oczy, wbił w nią
przestraszony wzrok