Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Kamień księżycowy na cienkim srebrnym łańcuszku zdobiący czoło Daigian zakołysał
się, gdy powoli pokręciła głową. Najwyraźniej nie była zadowolona z przyjęcia,
jakie ją spotkało.
- Cadsuane Sedai otrzymała twoją prośbę o spotkanie - powiedziała, jeszcze
bardziej lodowatym tonem niż przedtem - i poprosiła mnie, abym przekazała jej
wyrazy ubolewania. Bardzo chciałaby dokończyć tę ręczną robótkę, którą właśnie
zaczęła. Być może będzie w stanie spotkać się z tobą innego dnia. Jeśli znajdzie
czas.
- Tak właśnie powiedziała? - zapytał groźnym tonem Rand.
Daigian parsknęła lekceważąco.
- Zostawię cię teraz, abyś mógł... kontynuować swoje zajęcie. - Min zastawiała
się, czy uszłoby jej na sucho spoliczkowanie Aes Sedai. Daigian zmierzyła ją
lodowatym spojrzeniem, jakby mogła usłyszeć jej myśli, a potem odwróciła się i
majestatycznym krokiem wyszła z komnaty.
Rand usiadł, tłumiąc przekleństwo.
- Powiedz Cadsuane, że może sobie iść do Szczeliny Zagłady! - krzyknął za
odchodzącą siostrą. - Powiedz jej, niech zgnije!
- To się na nic nie zda, Rand - westchnęła Min. Okazało się to trudniejsze,
niźli sobie pierwotnie wyobrażała. - Potrzebujesz Cadsuane. Ona nie potrzebuje
ciebie.
- Czyżby? - zapytał cicho, a Min zadrżała. Przedtem tylko jej się zdawało, że w
jego głosie usłyszała groźbę.
Rand starannie się przygotował, odział na powrót w zielony kaftan, posłał Min do
Panien z wiadomościami, które miały przekazać dalej. Przynajmniej pod tym
względem wciąż można było na nie liczyć. Żebra w prawym boku bolały go prawie
tak samo, jak rana w lewym, brzuch dokuczał, jakby bito go po nim deską. Obiecał
im. Zostawszy sam w komnacie, pochwycił saidina, nie chcąc, by nawet Min
widziała, z jakimi trudem mu to przychodzi. Mógł zapewnić jej bezpieczeństwo, w
taki czy inny sposób, czy jednak mogłaby czuć się bezpiecznie, gdyby widziała,
że nieomal się przewraca? Musiał być silny, choćby tylko w jej oczach. Kłębek
emocji w głębi czaszki, który był Alanną, stanowił nieustanne napomnienia o
kosztach nieuwagi. W danej chwili Alanną popadła w ponury nastrój. Musiała
nadużyć cierpliwości Mądrych, ponieważ miała kłopoty z siadaniem.
- Wciąż uważam, że to szaleństwo, Randzie al'Thor - powiedziała Min, kiedy on
pieczołowicie sadowił Koronę Mieczy na głowie. Nie chciał, by te maleńkie ostrza
znowu utoczyły jego krwi. - Słuchasz mnie? Cóż, jeśli jednak zamierzasz przez to
przechodzić, idę z tobą. Przyznałeś, że mnie potrzebujesz, a żeby to zrobić,
będziesz mnie potrzebował bardziej niż kiedykolwiek! - W pełni doszła już do
siebie, pięści wsparła na biodrach, stopą wystukiwała rytm o posadzkę, oczy
nieledwie lśniły gniewem.
- Zostaniesz tutaj - oznajmił jej stanowczo. Wciąż nie do końca był pewien, co
właściwie zamierza zrobić, i nie chciał, by widziała, jak się zatacza. Bardzo
się bał, że mógłby się zatoczyć. Jednak nie oczekiwał, że Min ustąpi bez kłótni.
Spojrzała ha niego spod zmarszczonych brwi, przestała postukiwać nogą. Złe
światełka w jej oczach zgasły, ich miejsce zajęło zmartwienie, które jednak
wkrótce także zniknęło.
- No cóż, przypuszczam, że jesteś już na tyle dorosły, aby nie trzeba było cię
prowadzić za rękę przez podwórze, pasterzu. Poza tym mam poważne zaległości w
czytaniu.
Zanurzyła się w jednym z wysokich złoconych foteli, podwinęła pod siebie nogi i
wzięła do ręki książkę, którą czytała przed jego powrotem. Nie minęło kilka
chwil, a już bez reszty pochłonęła ją kolejna stronica.
Rand pokiwał głową. Tego właśnie chciał - ona tutaj i bezpieczna. Wciąż jednak
nie potrafiła całkowicie zapomnieć o jego obecności.
W korytarzu za drzwiami siedziało w kucki sześć Panien. Popatrzyły na niego
pozbawionym wyrazu wzrokiem, żadna się nie odezwała. Wzrok Nandery był ze
wszystkich najbardziej pusty. Jednak Somara i Nesair podeszły bliżej. Pomyślał,
że skoro Nesair pochodzi z Shaido, będzie musiał bardziej ją mieć na oku.
Asha'mani również czekali - Lews Therin mamrotał o zabijaniu w ciemnościach
głowy Randa - wszyscy prócz Narishmy mogli poszczycić się zarówno Smokami, jak i
Mieczami wpiętymi w kołnierze. Grzecznie nakazał Narishmie strzec jego
apartamentów, tamten zasalutował zdecydowanie, a w jego ciemnych oczach, które
zdawały się zbyt wiele rozumieć, błysnął ślad oskarżenia. Rand nie sądził, aby
Panny niezadowolenie z niego przeniosły na Min, ale wolał nie ryzykować.
Światłości, przecież powiedział Narishmie wszystko o zabezpieczeniach, jakie
splótł w Kamieniu, kiedy posyłał go po Callandora. Tamtemu musiało się coś śnić.
Ażeby sczezł, naprawdę nie trzeba było podejmować tak szaleńczego ryzyka.
"Jedynie szaleniec nigdy nikomu nie ufa". - W głosie Lewsa Therina brzmiało
rozbawienie. I nie tylko kropla szaleństwa. Rany w boku Randa rwały, jakby
wzajem wprawiając się w rezonans pulsacją odległego bólu.
- Zaprowadźcie mnie do Cadsuane - rozkazał. Nandera zgrabnym ruchem podniosła
się i ruszyła, nawet nie obejrzawszy się za siebie. Poszedł za nią, a pozostali
tuż za nim, Dashiva i Flinn, Morr i Hopwil. W marszu wydawał im naprędce
zaimprowizowane instrukcje. Flinn, on jeden ze wszystkich, próbował protestować,
Rand jednak uciszył go spojrzeniem; nie było czasu na wahania. Posiwiały były
Gwardzista był ostatnim, po którym Rand czegoś takiego by się spodziewał. Morr
albo Hopwil, proszę bardzo. Mimo iż w ich oczach trudno byłoby już znaleźć bodaj
ślad niewinnego rozmarzenia, wszak wciąż byli młodzi na tyle, by ich brzytwy
przez wiele dni schły po goleniu. Jednak do Flinna się to nie odnosiło. Miękkie
buty Nandery nie wydawały żadnych odgłosów na posadzce, ich kroki natomiast
odbijały się gromkim echem od łukowato sklepionego sufitu, płosząc wszystkich,
którzy mieli choć cień powodów do obaw. Rany w boku Randa tętniły do rytmu