Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Oczy zapadły się głęboko w ciemne oczodoły, usta, kiedy je
otworzyła, wydawały się czarną jamą. Była trupem powstałym ze swego wodnego
grobu, by siać zniszczenie.
— Skończ z nim, Cornelius — rozległo się ostre skrzeczenie Roon. — Potem
będziemy mogli żyć znowu.
Cornelius ruszył. Może pamiętał, jakie rzeczy zaszły kiedyś między nim i Jenny,
może sądził, że ten mężczyzna stojący naprzeciw niego stanowi coś więcej, niż
zagrożenie ich wskrzeszenia. Stare rany piekły w martwym ciele, wzniecały na
nowo furię.
Latimer spojrzał na widzów. Gladiator rzucony lwom na pożarcie. Wynik był z góry
określony. Carl i Samantha patrzyli bezmyślnie, bezrozumnie. l nagle usłyszał
krzyk Pameli, klaśnięcia kroków, kiedy torowała sobie drogę przez podmokły
grunt.
— Chris, Chris, uciekaj. Nie walcz z nim!
Ona także została zwabiona tu na dół, wzgardzi-
Wędruj^ca śmierć
177
la szansą ucieczki. Zły złowił ich w swe sieci — zdobycz była w komplecie.
Nastąpiła chwilowa konsternacja, ale oznaczało to przedłużenie życia najwyżej o
kilka minut.
— Wracaj! — zawył, choć wiedział, że to daremne.
Cygański olbrzym zawahał się, widząc nadbiegającą dziewczynę. Ale Jenny Lawson
uprzedziła go, płynęła w powietrzu jak białe wodne widmo. Zastąpiła drogę
Pameli, wznosząc ramię w rozkazującym geście.
Pamela potknęła się, zatrzymała. Otwarła usta do krzyku, ale zamknęła je powoli.
Znikła ślepa panika, desperacja. Jej twarz stała się niewzruszona, patrzyła
prosto przed siebie, nie widząc nawet Lati-mera.
Cornelius przyskoczył, wyciągnął ku niemu ręce. Kierowany raczej rozpaczą, niż
nadzieją Chris zamachnął się pięścią. Poczuł, że trafia w ciało, uderzenie
wstrząsnęło jego ramieniem, wzdrygnął się przeniknięty lodowatym zimnem jakby
oślizłego gada. Przez całe życie brzydził się zimnokrwistych kreatur, a teraz
jego przerażenie dochodziło do ostatecznej granicy.
Cornelius złapał go w miażdżący kości uścisk. Zagięte ramię groziło złamaniem
karku, drugie skrępowało mu ręce na plecach.
— Mógłbym zabić cię w sekundę — Cygan czytał w jego myślach. — Ale to byłoby za
szybko, La-timer. Ja nie zapomniałem, że posłałeś mnie w te głębie krwawiącego z
tylu ran. Tam w dole, jeśli będziesz jeszcze żył, zobaczysz rzeczy, które
przypra-
178
wią cię o szaleństwo, ale nawet obłęd nie stępi twego przerażenia. Chcę, byś
poszedł tam na dół żywy, pozwolę im zabić cię i uczynić jednym z nas. Potem
będziesz nam służył przez wieczność!
— I ta dziwka także, Cornelius — wtrąciła Jenny Lawson ochrypłym, przepełnionym
nienawiścią głosem. — Wrzuć ich oboje, wypraw im obojgu piekielny chrzest!
Jednym ruchem Cygan zwolnił swój uścisk na szyi Latimera, chwycił go wpół,
drugim ramieniem zagarnął Pamelę i demonstrując niewiarygodną, nieludzką siłę,
ruszył z nimi w kierunku Ssącego Dołu.
W uszach miał ryk tysięcy wodospadów, przez które próbowały się przedrzeć inne
dźwięki. Głosy, śpiewy. Ktoś podjął niemelodyjną balladę:
„Zabierz mnie z powrotem glęboka wodo. Do tych, których zostawiłem w domu".
Chris Latimer unosił się na krawędzi nieświadomości, ciemna* otchłań otwierała
się pod nim.
Przed oczami przewijały się mu jakieś obrazy; zastanawiał się czy dzieje się to
w Ssącym Dole, czy też pokazano mu życie, które stanie się jego przeznaczeniem?
Ryk w uszach stawał się coraz głośniejszy, zagłuszał balladę Carla Wickersa. Nie
mógł także usłyszeć żałobnego cygańskiego zawodzenia. Za sekundę miała zamknąć
się nad nim lodowata woda. Nad Pamela także.
Wrócił do niej myślami. Była zbyt piękna, by umierać w ten sposób. Próbował
walczyć, ale chwyt Corneliusa nie pozwalał mu na żadne ruchy.
Błyskawice rozświetlały ciemność, burza docho-
dziła do zenitu. Kaskady lodowato zimnej wody lały się z nieba.
Cornelius zatrzymał się. Latimer otworzył oczy, ale było zbyt ciemno, by
cokolwiek dostrzec.
Musieli być na skraju Ssącego Dołu, dotarli do kresu drogi. Sprężył się w
oczekiwaniu, przygotowując się na szok zetknięcia z zimną wodą. Starał się
dosięgnąć Pamelę, zanim zostaną wchłonięci.
Znowu uderzył piorun, choć nie poprzedziła go błyskawica. Zagrzmiał jakoś
inaczej, przytłumiony jak podziemna eksplozja. Zamierał o wiele dłużej. Latimer
poczuł, wibrację, drżenie ogarniające całe ciało. Krzyknął. Usłyszał krzyk
Pameli, ale wszystko zatonęło w kolejnym grzmocie, który wciąż narastał. I
jeszcze jeden grzmot.
Nagle Latimer został wyrzucony w powietrze. Każdy nerw jego ciała napiął się do
granic możliwości.
Uderzenie, ból w ramieniu. Coś było nie w porządku, jego umysł pracował na
zwolnionych obrotach i minęło kilka sekund, zanim zrozumiał. Nie było żadnej
wody, leżał na podmokłej bagiennej trawie, ciągle oddychał, nie musiał płynąć,
nie musiał desperacko walczyć o życie!
Tarzał się w błocie, było tak ciemno, że nie mógł zobaczyć, co się stało. Gdzie
jest Cornelius? I Pame-la? Dlaczego nie zostali wrzuceni do Ssącego Dołu?
Gwałtowny deszcz chłostał jego twarz, kiedy dźwignął się na kolana, czując znowu
te przerażające wibracje, drżenie, które zaczynało się od nóg i pięło się wyżej,
paraliżując ciało i umysł. „Och Boże, gdzie Pamela?" — myślał roztrzęsiony.
180
Zagrzmiało, ale było to niczym, jeśli porównać to z tym dochodzącym z głębi
ziemi. Zachwiał się na nogach, z trudem utrzymywał równowagę. Zataczając się,
szukał po omacku czegoś, na czym mógłby się oprzeć. Potem jego ręka napotkała
żywe ciało ludzkie, palce, które zacisnęły się i przyciągnęły go kiedy wydał
okrzyk ulgi.
— Pamela!
- Chris!
Przywarła do niego, krzyczała coś, ale gwałtowna zawierucha porywała słowa.
Latimer posuwał się naprzód na oślep, całkiem zdezorientowany, zmagał się z
żywiołem, bojąc się, że w każdej sekundzie mogą wpaść do Ssącego Dołu.
Oślepiająca błyskawica rozjaśniła las, zmusiła ich do osłonięcia oczu, ale
zobaczyli dosyć; widzieli, choć nie wierzyli, wytrzeszczając oczy w osłupieniu.
Cornelius zniknął, Cyganie także, nie zostało śladu po Jenny Lawson. Nie było
Carla i Samanthy. Nikogo. Zniknęli, jakby siły, które ich tutaj zwabiły, wezwały
ich z powrotem. Został, tylko Chris Latimer i Pamela, brnący przez opuszczoną
okolicę