Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.

Na jej prośbę kilku redaktorów spotkało się ze mną, żeby zbadać sprawę, i podczas wspólnego lunchu mówiłem bez przerwy blisko trzy godziny. Wkrótce potem powiadomiono mnie listownie, że „Reader's Digest" przez rok będzie mi wypłacał trzysta dolarów miesięcznie i - co najważniejsze - pokryje „w granicach rozsądku koszta podróży". Wiedziony impulsem postanowiłem raz jeszcze odwiedzić kuzynkę Georgię w Kan- sas City. Była poważnie chora, ale z wielką radością wysłuchała, czego się już dowiedziałem i czego się jeszcze spodziewam dowiedzieć. Życzyła mi szczęśliwej drogi - i poleciałem do Afryki. Ci sami mężczyźni, z którymi rozmawiałem poprzednio, oznajmili teraz, dość beznamiętnie, że puścili wieść w głąb kraju i rzeczywiście znaleziono griota dobrze znającego historię klanu Kinte - nazywał się Kebba Kanji Fof ana. Z wrażenia omal nie zemdlałem. - Gdzie on jest? Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. - W swojej wiosce. Zrozumiałem, że jeśli chcę się z nim zobaczyć, muszę zrobić coś, o czym mi się w ogóle nie śniło - muszę zorganizować całą wyprawę, która wówczas wydawała mi się swego rodzaju mini-safari! Trzy dni trwały negocjacje, zanim przebrnąłem przez nie kończące się, egzotyczne, afrykańskie rozhowory i wynająłem wreszcie motorówkę, żeby popłynąć w górę rzeki, ciężarówkę i landrover, mające zawieźć zapasy okrężną drogą lądową, oraz czternastu ludzi, w tym trzech tłumaczy i czterech muzykantów, którzy zapewnili mnie, że starzy grioci nigdy nie opowiadają bez towarzyszenia cichej muzyki. W motorówce „Baddibu", sunącej z warkotem w górę szerokiej, wartkiej „Karnby Bolongo" czułem się dość nieswojo. Czy oni wszyscy mają mnie po prostu za jeszcze jednego przygodnego turystę? Ujrzałem przed sobą wyspę James, przez dwa wieki teren fortu, o który Anglia i Francja toczyły ustawicznie walki, jako o wymarzone miejsce do handlu niewolnikami. Poprosiłem, abyśmy się tu na chwilę zatrzymali, i poszedłem na przechadzkę wśród walących się ruin wciąż strzeżonych upiornymi działami. Wyobrażając sobie bestialstwa, jakich te mury były świadkami, czułem, że chętnie wróciłbym do tego okresu historii Afryki z siekierą w ręce. Bez powodzenia rozglądałem się za jakąś symboliczną pozostałością dawnych kajdan i łańcuchów, w końcu wziąłem tylko odprysk tynku i cegłę. Jeszcze przez kilka minut, zanim wróciłem do „Baddibu",patrzyłem na tę rzekę,której nazwęmój przodek przywoływał dla swej córki w dalekim kraju za Oceanem, w okręgu Spotsylwania, w stanie Wirginia. Potem popłynęliśmy dalej, do małej wioski zwanej Albreda, gdzie wysiedliśmy na ląd i już pieszo udaliśmy się do jeszcze mniejszej wioski Juffure, w której miał mieszkać mój griot. Jest takie powiedzenie: „najdonioślejsza chwila w życiu" - ta, której napięciu emocjonalnemu nic już później nie jest w stanie dorównać. Ja miałem tę moją chwilę pierwszego dnia pobytu w głębi czarnego lądu Afryki Zachodniej. Kiedy zbliżyliśmy się do Juffure, dzieci bawiące się na dworze podniosły ostrzegaw- czy wrzask i ludzie tłumnie wylegli z chat. Wioska miała zaledwie około siedemdziesięciu mieszkańców. Jak większość wiosek w głębi kraju niewiele się od dwustu lat zmieniła, stały tu takie same okrągłe gliniane chaty pokryte stożkowatymi dachami z trawy. Wśród ludzi, którzy się zebrali wokół nas, był niski mężczyzna w jasnej szacie i małej okrągłej czapeczce nad wyostrzonymi rysami czarnej twarzy. Czuło się od razu, że jest to „ktoś", wkrótce też się okazało, że to właśnie dla niego tu przyjechałem. Trzech tłumaczy oddaliło się, aby rozpocząć z nim pertraktacje, a siedemdziesięciu kilku mieszkańców wioski otoczyło mnie potrójnym lub nawet poczwórnym kordonem w kształcie podkowy - najbliżsi byli na wyciągnięcie ręki. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Świdrowali mnie oczami, z wysiłku aż marszcząc czoła. Poczułem, że coś mnie ściska w dołku, zastanawiałem się, oszołomiony, jaka jest tego przyczyna i wtem niczym podmuch wichury spadło na mnie olśnienie: nieraz w życiu bywałem wśród tłumu, ale nigdy wśród takiego tłumu, w którym wszyscy byli czarni jak heban! Głęboko poruszony spuściłem oczy, jak to zwykle robimy, kiedy jesteśmy zmieszani, niepewni, i mój wzrok padł na moje brązowe ręce. Tym razem podmuch wiatru był jeszcze silniejszy: poczułem się jakimś mieszańcem, osobnikiem skalanym wśród nieskalanych - było to piekielnie upokarzaj ące uczucie. Naraz starzec opuścił tłumaczy. Ludzie natychmiast porzucili mnie, gromadząc się wokół niego. Jeden z tłumaczy podszedł i szepnął mi do ucha: - Gapią się tak na pana, bo jeszcze nigdy nie widzieli czarnego Amerykanina. Znaczenie tych słów dopiero uderzyło mnie jak obuchem. Nie byłem dla nich jednostką, ale stanowiłem symbol dwudziestu pięciu milionów czarnych, których nigdy nie widzieli, a którzy mieszkają za oceanem. Ludzie cisnęli się wokół starca, mówiąc coś z ożywieniem w swoim języku i zerkając na mnie od czasu do czasu. Po chwili starzec odwrócił się, ruszył energicznie przez tłum, minął trzech tłumaczy i stanął przede mną. Przeszywając mnie spojrzeniem, jakby uważał, że powinienem rozumieć język mandinka, w imieniu wszystkich dał wyraz poczuciu wspólnoty z milionami nieznanych braci żyjących w dalekich krainach, do których żeglowały niegdyś statki handlarzy niewolników. Przetłumaczono mi zaraz jego słowa: - Wiemy od naszych przodków, że bardzo wielu z nas przebywa na wygnaniu w kraju zwanym Ameryką, a także w innych krajach. Starzec usiadł naprzeciw mnie, a ludzie szybko zgromadzili się za nim. Wtedy zaczął snuć historię klanu Kinte, przekazywaną ustnie przez całe wieki od czasów praprzodków. Nie brzmiało to jak gawęda, lecz raczej jak odczytywanie zabytkowego zwoju papirusowego, a dla nieruchomych, milczących mieszkańców wioski najwyraźniej była to uroczysta chwila

Tematy

  • ZgĹ‚Ä™bianie indiaĹ„skiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego gĹ‚owa.
  • Kuba go chwycił, podsadził do okna i krzyknął: — A teraz smaruj do pracy, bo cię majster obtańcuje! Kowalczyk wyskoczył z okna na równe nogi, a Kuba jak gdyby nigdy nic...
  • - Jestem żywy, wszędzie, a jeśli idzie o ciebie, jak sama teraz wyczuwasz, jestem bardziej żywy niż kiedykolwiek...
  • A gdyby tak teraz kamienie były zmętniałe? I gdyby nie można by ich użyć do wykonania zadania? Jori, pogrążony w rozmyślaniach, opuścił już okolice sto licy...
  • - Oddaj mu, a będziesz odtąd wędrować w cieniu strachu aż po kres twego życia - a nawet i później! Tak jak teraz my dwaj musimy krążyć tutaj z powodu tego Przekleństwa! Puzderko i...
  • I wobec tych potęg czuł się taki mały i zagubiony: zdało mu się, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zaszyć się gdzieś, gdzie go nikt nie odnajdzie i modlić się o szybki koniec...
  • Nie tylko odczuwał ogromne pragnienie, ale przede wszystkim głód, dopiero teraz bowiem zdał sobie sprawę, że od chwili lądowania na Kadarze - co nastąpiło dobrych kilka...
  • Turecka orkiestra wojskowa na koniach — miniatura Lewniego w Surname Wehbiego a 30 września " 178 Silahdar Mehmed aga z Fyndykły — Teraz zapuśćcie sobie brodę! Obecny na...
  • Podlasie i Chełmszczyzna A teraz przenieśmy się myślą z Syberii do Polski, mianowicie do dwóch prowincji pomiędzy zachodnią a wschodnią Polską, na Podlasie i do...
  • Spadająca kolumna kamieni, sięgająca samego nieba, teraz szeroka u podstawy, a zwężająca się ku górze, zasłaniała sporą część nieba...
  • Chce, żebym się nad nią teraz litował, chce, bym w niej ujrzał dziecko tulące buzię w sierść przymilnego boksera...