Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Należały te
krainy do Kongresówki i dlatego tylko utrzymały się tam resztki unii. Obecnie rząd
przestał respektować tę granicę i zaczął postępować wobec unitów zupełnie tak
samo, jak przedtem w krajach zabranych. Właśnie w r. 1863 został Siemaszko
mianowany członkiem najwyższego ("najświętszego") synodu. Biskup unicki podlaski
Szymański i chełmski Kaliński, obydwaj Polacy, zostali wywiezieni w r. 1866 w głąb
Rosji. Kiedy ks. biskup Kaliński zmarł w Wiatce tego samego jeszcze roku, rząd
szukał na jego miejsce stosownego dla siebie odstępcy. Sprowadził z Galicji
Wschodniej, z unickiej metropolii lwowskiej Rusina Kuziemskiego, unickiego
katechetę gimnazjalnego. Towarzyszył mu na prawosławną apostołkę jego kolega
Popeł (po polsku zwany Popielem) i grono innych, ciągle się powiększające, bo rząd
carski sprowadzał ich coraz więcej, nie mogąc znaleźć odstępców na miejscu. Cóż za
gorliwość schizmatycka wśród duchowieństwa galicyjskich eparchij? Jeden z nich,
Bobrjański, również katecheta, zapewniał wręcz o "silnym duchu prawosławnym
między naszymi".
Żyjącym na wygnaniu męczennikom poprzedniego prześladowania pogorszył się los
po r. 1863. Na przykład marszałka Mężeńskiego wysłano w głąb Rosji za udział w
powstaniu i jego majątek skonfiskowano; nie mógł tedy ks. Micewicz korzystać z jego
gościny, lecz musiał od r. 1867 szukać sobie mieszkania. Siedział przez 19 lat w
Szumsku w "pokątne", tj. nie mając osobnej izby, tylko kąt we wspólnej izbie. Bardzo
mu dokuczał tamtejszy pop, a tak chciwy, że odebrał biednemu unicie nawet skórę
na obuwie i kazał z niej uszyć buty dla siebie. A wśród urzędników rosyjskich był i
taki, który "policzkując, fizycznie apostołował". Jeszcze gorsze stosunki nastały na
Podlasiu i Chełmszczyźnie, bo tam cały lud bronił katolicyzmu i to aż do męczeństwa.
Jak poprzednim razem ks. Micewicz odsłaniał nam położenie swymi pamiętnikami,
podobnie do tych czasów użyć możemy pamiętników ks. Sieniewicza, proboszcza
unickiego w Sworach pod Białą Podlaską, który miał sposobność patrzeć na same
początki robót prawosławnych. Ciekawa jest jego notatka zaraz na początku, że ks.
biskup Kaliński zmarł na wygnaniu nagłą śmiercią, po wypiciu szklanki herbaty.
Widział "ingres" Kuziemskiego do katedry w Chełmie. Kanonicy powitali go w
katedrze chełmskiej, po polsku; lecz kazanie wygłosił po rosyjsku ów ks. Popeł,
Rusin, i już żądało się od księży, żeby kazania wygłaszali po rosyjsku. Kazano im też
w pewnych ustępach mszy świętej śpiewać od ołtarza według mszału
prawosławnego. Wkrótce kazali wygłaszać wszelkie nauki religijne po rosyjsku, a
rugowano z cerkwi polskie śpiewy. Bractwa cerkiewne oświadczyły, że nie chcą nauk
po rosyjsku, a ks. Sieniewicz pisał do władzy: "Jeżeliby ks. biskup miał sumienie mi
wskazywać, jakim językiem mam mówić, musiałby powiedzieć, że polskim: tym
bowiem myślę i władam, i w tym języku pobierałem wszystkie nauki. Prawda, że Ojcu
św. nie zależy, jakim językiem mają mówić ludzie do jego owczarni należący, ale my
sami, trwający we wierze, w której on nam przoduje, rozmawialiśmy z ludem, głosząc
mu w polskim języku kazania, a lud je rozumiejąc korzył się przed majestatem Pana".
Po pewnym czasie wezwał ks. Sieniewicza gubernator siedlecki Gromeka przed
siebie. Ta audiencja odbywała się burzliwie, bo gubernator zachowywał się zupełnie
według cywilizacji turańskiej i o mało co nie było prostej bójki. Doprowadził do tego,
że kapłan prosił, żeby go od razu zakuć w kajdany i odwieźć do Cytadeli
warszawskiej. "Tam wolę tłumaczyć prostemu żołnierzowi, aniżeli tu znajdować się".
Dopiero na te słowa uspokoił się rosyjski gubernator. Z rozmowy zaś długiej i pełnej
połajanek warto przytoczyć następujący ustęp:
Gromeka: "Czy nie wstydzicie się, że w Galicji wszyscy księża wasi mówią w ruskim
języku?"
Ks. Sieniewicz: "Tak nie jest. Familia Kurytowiczów i Sarnickich przemawiają do ludu
po polsku