Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Tak więc nie ma tu wyboru. Muszę być tym, kto pierwszy spróbuje podnieść te drzwi. Odsuńcie się.
Odwrócił się do klapy, nie patrząc, czy zrobili tak, jak powiedział. Wyciągnąwszy rękę ujął mocno uchwyt, który nie różnił się zbytnio od uchwytów drzwi na górze poza tym, że osadzony był w klapie, która musiała mieć znaczną grubość. Pociągnął wiec zań, spodziewając się, że będzie podnosił spory ciężar. Lecz klapa musiała być w pewien sposób przeciwważona, gdyż z łatwością odskoczyła w górę przy pierwszym wysiłku. Pod nią ukazał się pusty otwór i stopnie prowadzące w dół. Czerwień nie obejmowała dolnej strony klapy ani niczego pod podłogą, w którą była wprawiona. Przyglądając się jej dokładniej, Jim zobaczył, że czerwony kolor klapy zniknął, jak to się pewnie działo zawsze, kiedy podnosiła ją ręka, którą rozpoznawano jako rękę Malvinne'a.
- Proszę - odezwał się - oto rozwiązanie naszej zagadki. Widzicie, dokąd prowadzi?
Wskazał ręką. Stopnie biegły w dół w podporach poniżej zwykłych schodów. Miejsca było tak mało, że trzeba by iść gęsiego, a Dafydd i Jim musieliby schylić głowy, gdyż niewiele było przestrzeni między stopniami, po których by szli, a spodnią stroną schodów ponad ich głowami. Była to jednak najwyraźniej ich droga wyjścia i ucieczki z tego miejsca.
- Idźcie moim śladem - rozkazał Jim. - Wasza Wysokość lepiej niech idzie tuż za mną. Wszyscy uważajcie, żeby z dywanu zejść prosto na pierwszy stopień pod klapą. Nie sądzę, żeby brzegi otworu wciąż były dla was niebezpieczne, ale lepiej nie ryzykować.
- Świetnie się spisałeś, sir Jamesie - chwalił książę, spoglądając na niego z odrobiną lęku - a także sir wilk. Będę o tym pamiętał, o was obydwu.
Rozejrzał się wokół siebie.
- Tak jak będę pamiętał o was wszystkich, moi wyzwoliciele - powiedział.
- Jeszcze się stąd nie wydostaliśmy - odparł Jim - ale przynajmniej mamy szansę.
Mimo tych słów było. mu lżej na sercu. Czuł, że jeśli Malvinne zadał sobie trud zrobienia sekretnego przejścia takiego jak to, mogło ono równie dobrze prowadzić tajemnymi drogami gdzieś daleko na zewnątrz zamku. Przynajmniej można by na to z powodzeniem liczyć. Zawahał się jednak przed powiedzeniem o tym pozostałym, gdyż obawiał się, że jego przewidywania mogą być błędne.
Ruszył w dół schodami, a inni poszli za nim. Gdy zeszli, Jim starannie zamknął za nimi klapę z dywanami na wierzchu.
Rozdział 27
Stopnie i ściany dookoła promieniowały jakimś niewątpliwie magicznym rodzajem oświetlenia. Gdy zeszli około dziesięciu czy piętnastu stóp poniżej poziomu podestu, wysokość przejścia zwiększyła się tak, że Jim i Dafydd mogli iść wyprostowani. Wcześniej Jim obawiał się, że będą musieli schodzić w ciemności, wymacując drogę w dół po schodach. Tego, że Malvinne zainstalował światło, należało się właściwie spodziewać i był zakłopotany, że tego nie przewidział.
Chociaż istniały też powody, by sobie pogratulować. Schodzili powoli w dół długich sekretnych schodów do mieszkalnych poziomów, gdzie te drugie schody nad nimi zaczynały kręcić się w górę. Jim odkrył pewne ułatwienie tego ich zejścia. W niektórych miejscach między stopniami a podporami pozostawiono małe szczeliny. Ich rozmieszczenie było najwyraźniej przypadkowe. Znajdowały się jednak w dość regularnych odstępach i wyglądając przez nie, można było zyskać ograniczony, ale przydatny widok tego, jak blisko byli poziomu, z którego rozpoczęli swoją wspinaczkę.
W końcu prawie znaleźli się na poziomie wyjściowym. Jim poprowadził ich na dół po ostatnich stopniach i doszli do miejsca, gdzie sekretne przejście kończyło się. Tam, gdzie się kończyło, spotykał je korytarz, biegnący w dwóch kierunkach.
Na lewo prowadził w górę po stromych schodach aż do zakrętu, jakby wspinając się do następnej wieży. Na prawo od nich wąski korytarz o gładkiej posadzce nachylał się lekko w dół, tak jakby miał łagodnie zejść na nieco niższy poziom.
Jim przesunął się w prawo, na tę gładką posadzkę, żeby dać innym trochę miejsca, by mogli zejść i stanąć wszyscy razem. Schody na lewo miały szczeliny, przez które przedostawało się światło, kilka takich szczelin znajdowało się także w sklepieniu gładkiego korytarza, choć jego wysokość w tym miejscu uniemożliwiała Wyglądanie. Mimo to szczeliny rozjaśniały trochę półmrok światłem z zewnątrz, wystarczającym, żeby korytarz poniżej był widoczny.
- Dokąd teraz, sir Jamesie? - głos księcia odezwał się przy uchu Jima.
Jim przestał się przyglądać gładkiej posadzce słabo oświetlonego korytarza i odwrócił się, żeby spojrzeć znów na schody, a potem na swoich towarzyszy.
- Nie mam żadnego pewnego sposobu, żeby sprawdzić, którą drogę wybrać, na prawo czy lewo - stwierdził. - Czy ktoś ma jakieś powody sądzić, że jedna z nich będzie lepsza niż druga?
Ze strony pozostałych odpowiedziała mu zupełna cisza. Nawet wilk niczego nie zaproponował.
- Araghu - spytał Jim - czy twój nos nie mówi ci nic o tym, co może leżeć w górze tych schodów albo dalej w tym korytarzu?
- Wszędzie jest ten sam zapach - odrzekł wilk. - Dwunożni, jedzenie i wszystkie zapachy miejsc, w których żyjecie wy, ludzie,
Jim wziął głęboki oddech.
- No dobrze - powiedział. - W takim razie wydaje mi się, że chcemy iść wszędzie, byle nie w górę. Korytarz po prawej nachyla się trochę, jakby miał wyjść na poziomie parteru czy nawet gdzieś niżej poza zamkiem. To może znaczyć, że jeśli pójdziemy na prawo, znajdziemy się na tajemnej drodze ucieczki, którą Malvinne zrobił dla siebie na wypadek, gdyby jego zamek zaatakowano i zdobyto. Myślę, że powinniśmy skręcić na prawo.
Po jeszcze jednej krótkiej chwili ciszy usłyszał głos księcia:
- W tej sytuacji ty prowadzisz, sir Jamesie. Nie widzę lepszego dla nas wyjścia, niż iść za tobą.
- Dziękuję, Wasza Wysokość - powiedział Jim. - Zatem idziemy.
Skręcił i ruszył zbiegającym w dół tunelem. Słyszał, że pozostali idą za nim.
Wszystko wydawało się całkiem zwykłe i proste - aż nagle, bez ostrzeżenia, droga pod nim opadła stromo w dół i nogi uciekły spod niego, jakby posadzka była natłuszczona. Przewrócił się na nią i zaczął zsuwać się z coraz większą prędkością. Za sobą słyszał innych, jak też padają i ześlizgują się za nim przy akompaniamencie nieartykułowanych okrzyków przestrachu księcia i siarczystych przekleństw Briana i Gilesa.
Tempo ich zjazdu niebywale wzrosło, tak że zdawali się jechać na dół jak bobsleje na torze saneczkowym. Stało się jasne, że korytarz zbiegał na dół spiralą, tak jak schody wspinały się spiralą na szczyt wieży. Jim zobaczył nagle błysk czerwieni, rzeczywisty, ale jakby za oczami w głębi czaszki