Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Bogactwa i wygody odrzuciła
wraz z odrzuceniem oświadczyn Biesiadowskiego, z pięknego,
beztroskiego życia zrezygnowała, gdy nie przyjęła propozycji
dyrektora Stęposza i kilku podobnych. Gdyby nawet Ksawery nie
kochał jej tak bardzo, jak tego nieustannie dawał dowody,
zgodziłaby się na to małżeństwo.
Jeżeli też próbowała je odwlec, to z myślą o zarobieniu jak
najwięcej pieniędzy jeszcze przed ślubem. Poza tym uważała za
pożyteczne rozpowszechnienie się wiadomości o "mezaliansie"
Ksawerego wśród jego krewnych i znajomych.
- Niech oswoją się z tym - mówiła.
- To nierozsądne - protestował Ksawery - gdyby już raz klamka
zapadła, nie mieliby o czym gadać, a tak nawet nie wyobrażasz
sobie, na co jestem nieustannie narażony.
- To nie po rycersku z twojej strony - śmiała się. Chcesz, bym i ja
z tobą dzieliła te przykrości? Przecież po "zapadnięciu klamki"
spadnie to i na mnie.
O jednej przyczynie swego zwlekania nie wspominała narzeczonemu, o
Mirze. Wiedziała, że Ksawerego łączył z Mirą kilkuletni romans, że
pani Mira dla niego rozwiodła się z mężem. I w to jedno Magda nie
chciała wnikać, chociaż Ksawery nieraz napomykał o swoich,
związanych z tym przykrościach. To już powinien był załatwić
samodzielnie. Mimochodem tylko zwróciła jego uwagę, że może
przecież liczyć w tym na pomoc matki.
Magda nie chciała mieszać się w likwidację stosunku narzeczonego z
panią Mirą głównie dlatego, że w duchu, chociaż starała się to w
sobie stłumić, całkowicie była po jej stronie. Gdyby też nie
zamierzała zostać żoną Ksawerego, uważałaby, że obowiązany jest
ożenić się z Mirą. Obejrzawszy jej fotografię i dowiedziawszy się
o niej dość dużo, w gruncie rzeczy dziwiła się Ksaweremu, że
wybrał nie Mirę, może starszą i brzydszą, ale wykształconą, no i
panią ze swojej sfery.
Bezstronność Magdy jednak nie posuwała się zbyt daleko. Zbyt
twarde było jej życie i zbyt trzeźwo na świat patrzyła, by
ustępować komukolwiek bodaj bezprawnie odebraną mu pozycję.
Miała zresztą poważniejsze kłopoty. Pomimo zapewnień Ksawerego, że
w jego rodzinie zostanie przyjęta jak najserdeczniej, liczyła się
przecież z czymś zupełnie odwrotnym. Zbyt często w usposobieniu
Ksawerego dostrzegała ślady świeżo przeżytych przykrości, o
których nic jej nie mówił. Nietrudno było domyślić się, że były to
skutki niechęci Runickich do zamierzonego małżeństwa syna.
Po pierwszej swej bytności w Wysokich Progach Magda nie umiała
zorientować się w nastroju pana Michała i pani Aldony. Zbyt była
oszołomiona i podniecona swoją własną sytuacją, by wyrobić sobie
spokojny sąd. Odniosła szereg różnorodnych i często sprzecznych
wrażeń. Pan Michał wydał jej się lekceważąco uprzejmym, lecz i
obojętnym. Pani Aldona surową i nieprzystępną, potępiającą każdym
spojrzeniem, a tylko przez grzeczność, lub raczej przez miłość dla
syna gościnną i miłą w stosunku do takiego intruza, za jakiego
musiała uważać Magdę.
Natomiast miny ciotek, kuzynek i innych ubogich krewnych
rezydujących w Wysokich Progach były wyraźnie nieżyczliwe,
niechętne, prawie złe, z trudem maskowane zdawkowymi uśmiechami.
Magda musiała kilka razy usłyszeć od Ksawerego, że "ci w ogóle się
nie liczą", by otrząsnąć się z uczucia zwykłego niemądrego
strachu.
Nie łudziła się też, że najbliższa rodzina, to znaczy Runiccy z
Zalotów i Holimowscy z Radzieńca, nie przyjmą jej dobrze. Gdyby
miała możność dowiedzenia się o ich nastrojach, może by starała
się w jakiś sposób pozyskać ich sobie. Niestety, jedynym źródłem
informacji był Ksawery, a ten wszystko rozmyślnie przedstawiał w
różowym świetle.
Magda rozumiała, że jednak najpierw i głównie należy zdobyć
przychylność pani Aldony. Korzystając ze sposobności, że właśnie
wypadały jej urodziny, wysłała do niej krótki, ale bardzo
serdeczny list zakończony wyrazami żalu, że nie może złożyć życzeń
osobiście i zawierający dyskretną aluzję, że przybyłaby do
Wysokich Progów, gdyby wiedziała, że nie sprawi tym przykrości.
Pani Aldona musiała nie wspomnieć synowi ani słowem o otrzymanym
liście, gdyż Ksawery nic o nim nie wiedział. Opowiadał tylko
nazajutrz to, że matka była przybita w dniu swoich urodzin. Od lat
tego dnia odbywał się w Wysokich Progach tradycyjny wielki bal,
zaniechany w tym roku ze względów oszczędnościowych. Nie wiedział
też widocznie o zamierzonej wyprawie matki do Warszawy.
Dlatego też zjawienie się pani Aldony było dla Magdy zdarzeniem
tak niespodziewanym, że na pewno uciekłaby, gdyby tylko zdążyła.
Nie miała wszakże na to czasu, gdyż w ślad za pokojówką hotelową,
meldującą przybycie Runickiej, w drzwiach ukazała się olbrzymia
postać.
Magda chciała pocałować ją w rękę, lecz pani Aldona zasłoniła się:
- O nie, niechże mnie pani nie postarza!... Pozwoli pani, że
usiądę?
- Ależ proszę - podsunęła jej Magda najwygodniejszy fotel.
- Przepraszam - ciągnęła pani Aldona, zdejmując rękawiczki i
zapalając papierosa - przepraszam, że nie uprzedziłam pani o mojej
wizycie. Zamiar przyjazdu do Warszawy powzięłam dość nagle. I to w
związku z pani listem.
- Z moim listem?... - uśmiechnęła się Magda, starając się opanować
niepokój.
- Tak. Dziękuję pani za życzenia. Bardzo to miło z pani strony.
Czy... Czy mój syn ma dziś przyiechać? Pani na pewno, wie...
- Wery?... Dziś chyba nie.
- O, to doskonale. Będziemy miały czas pomówić o różnych rzeczach