Zgłębianie indiańskiej duszy jest jak nurkowanie w kowadle – najczęściej boli od tego głowa.
Nie, takie słowa nie padły, może dlatego, iż
kapłan nie znał dostatecznie białego getta? Może ze względów
dogmatycznych?
Takie słowa były potrzebne jak tlen. Rezmer w ciągu
długich miesięcy obserwował zachowania się chorych w tym
gigantycznym szpitalu warszawskim. Przeważała postawa
bierna i apatyczna. Wielu chorych snuło się bezmyślnie po
korytarzach, paplało, paliło papierosy lub godzinami patrzyło
w sufit. Oczekiwali na pomoc lekarzy lub najbliższych. Nie
kiwnęli nawet palcem, aby poprawić stan swojego zdrowia.
Wierzyli, że cierpienie, ta absurdalna i płowa bestia, kiedyś
opuści ich organizm. Przypominali manekiny, manipulowane
107
JÓZEF KOZIELECKI ^
przez lekarzy i przez okoliczności. Dzięki takiej postawie
choroba, ten bojowy i bezkompromisowy przeciwnik, przej-
mowała inicjatywę i bez przeszkód rujnowała zdrowie pa-
cjenta. Wielu z tych, którzy mogli powrócić do swoich do-
mów, wywożono w plastykowych workach do prosektorium.
Dopiero w tym warszawskim szpitalu Rezmer przekonał się,
jaką kolosalną rolę w procesie chorowania odgrywają cechy
psychologiczne, charakter, postawy wobec choroby, skuteczne
sposoby walki z bojowym wrogiem. Pragnął porozmawiać
o tym z kapłanem, ale nie było obecnie okazji.
Poczuł się zmęczony i przygnębiony. W pewnej chwili całe
jego ciało opanowały te cudowne chwile zwątpienia i scep-
tycyzmu, które otrzeźwiają człowieka, które, usuwając iluzje,
znów sprowadzają go na ziemię. Podłe życie — pomyślał —
w którym walka z cierpieniem przypomina starcie się płotki
z rekinem. Może rację miał Russell, że... uciekła mu myśl, nie
mógł sobie przypomnieć słynnego poglądu wybitnego filozofa
o cierpieniu. Wiedział jednak, że pogląd ten przesiąknięty jest
pesymizmem, jak gąbka wodą.
Zamyślił się. Walka z cierpieniem jest ryzykowna, często
przekracza energię i zasoby motywacji, które otrzymaliśmy od
natury i kultury, ale ważne jest to, iż ocala ludzką godność...
Po pewnym czasie myśli te wydały mu się zbyt patetyczne
i chciał je wymazać z pamięci. Ale pamięć broniła się przed
zapominaniem.
Przestawił więc psychiczne zwrotnice i zaczął myśleć o suk-
cesach i klęskach piłkarzy Lecha (Poznań). Zawsze im kibico-
wał.
108
WALKA Z ABSURDEM
;j Świadomość nie ginie
W klinice często odbywała się wędrówka ruchomych łóżek.
Chorzy zmieniali sale i pokoje. Cele tej wędrówki nie były cał-
kiem jasne. Gdy pytali się pielęgniarki, dlaczego wyprowadza
się ich z miejsca, w którym już się zadomowili, otrzymywali
krótką odpowiedź: “takie jest polecenie lekarza" lub “nie pana
sprawa". Jednak te przeprowadzki nie były zupełnie przy-
padkowe. Rządziły nimi pewne regularności. Wielu lekarzy
starało się, aby na sali leżał co najmniej jeden sprawny pacjent,
który mógłby pomagać ciężko chorym w spożywaniu posiłków
lub w załatwianiu czynności higienicznych. Obowiązkowo byli
izolowani chorzy, u których wykryto źródło infekcji, takie-
jak wydobywająca się ropa. Mogli oni rozsiewać zakażenie.
Rezmer podejrzewał również, iż przeprowadzano do innych
sal pacjentów krnąbrnych, agresywnych, kanciastych, którzy
zatruwali życie innym. Być może, że podejmowano decyzje
o przeprowadzce ze względów wyższych — filozoficznych
i metafizycznych; ruch oznacza życie, ruch tworzy osobistą
biografię. Tymczasem brak zmienności przypomina o kresie
i niebycie. Podejmując takie decyzje, lekarze bronili się prze-
ciwko własnej bezradności i frustracji.
Obecnie Rezmer — jak się wyrażał — znajdował się w trzy-
osobowej klatce. Z jego prawej strony leżał pacjent, zwany
powszechnie “panem Kaziem". Przybył do tego słynnego
szpitala na obserwację, ponieważ cierpiał na rzadkie dole-
gliwości mięśni. Przyjechał z jakiegoś wojewódzkiego miasta,
w którym nie było bardzo skomplikowanego aparatu, sprowa-
dzonego za grube dewizy. Jego pobyt przedłużał się, ponieważ
w Warszawie aparat ten się popsuł i trzeba było ściągnąć tech-
109
JÓZEF KOZIELECKI
ników zza granicy